Promienie słoneczne delikatnie
łaskotały moją twarz, kiedy w końcu przedostały się przez niewielkie szparki w
roletach. Zmarszczyłem nos i powoli uniosłem powieki do góry. Zanim mój wzrok
przyzwyczaił się do jasnego światła, minął dość długi moment. Mrugnąłem kilka
razy oczami, po czym podniosłem się do pozycji siedzącej. Nie miałem pojęcia,
jak znalazłem się na łóżku, ponieważ ostatnie, co pamiętałem to to, że
siedziałem na podłodze pośród rozbitego szkła, a obok mnie trwała Timber.
Rozejrzałem się naokoło siebie, dostrzegając leżącą suczkę na podłodze. Jakby
wyczuwając moje przebudzenie, podniosła swój łeb do góry i spojrzała na mnie,
szczekając. Spróbowała wstać na łapy, ale próby nie przyniosły oczekiwanego
efektu — zaskomlała, kładąc się z powrotem na ziemi. Zerwałem się z łóżka i od
razu tego pożałowałem, bo zakręciło mi się w głowie. Chwilę odczekałem, zanim
wirowanie ustało, po czym ukląkłem przy Timber. W moim brzuchu głośno burknęło,
jednak postanowiłem na moment zignorować ten dźwięk; teraz musiałem zająć się
moim psem.
W prawej przedniej łapie
dostrzegłem odłamek szkła, w który musiała wdepnąć. Z rany powoli sączyła się
krew. Zakląłem cicho pod nosem. To przeze mnie Timber teraz cierpi. Gdybym
wczorajszego dnia nie spotkał Pansy, nic by się nie wydarzyło. Wszystko
toczyłoby się swoim normalnym rytmem, a suczka teraz by nie cierpiała. Zadałem
jej tylko niepotrzebny ból. W pierwszej chwili chciałem jechać od razu do
najbliższego gabinetu weterynaryjnego, jednak po kilku sekundach uświadomiłem
sobie, że jest czwarta nad ranem, a ja nie wiem, który weterynarz ma nocny
dyżur. Pogłaskałem Timber po łbie, lekko się uśmiechając, jakbym chciał
zapewnić ją tym, iż wszystko jest w porządku. Wstałem z podłogi, uważając, by
nie nadepnąć na żaden odłamek szkła. Dotarłem do szafki, skąd wyjąłem z
środkowej szuflady bandaże, wodę utlenioną i gaziki. Na dłonie naciągnąłem
rękawiczki lateksowe i z powrotem wróciłem do mojego labradora.
Timber, widząc w moich dłoniach
małą buteleczkę i opatrunek, odsunęła się, patrząc na mnie niepewnie.
Szczeknęła dwa razy w ramach protestu, a ja się zaśmiałem. Uklęknąłem na
podłodze, zgarniając kawałki szkła na bok, by nie przeszkadzały mi, kiedy będę
opatrywał ranę suczki. Pod jej łeb podłożyłem poduszkę, przy okazji głaszcząc
ją. Nie chciałem, żeby się mnie bała. Było to ostatnie, czego w tej chwili
potrzebowałem.
Podniosłem zranioną łapę Timber
i przyjrzałem się jej z bliska. Szkło na szczęście nie weszło zbyt głęboko,
więc miałem nadzieję, że opatrywanie nie będzie bardzo bolało. Spojrzałem na
suczkę, zacisnąłem wargi, po czym zacząłem powoli wyjmować odłamek z łapy.
Timber zaskomlała, ale nie wyrwała łapy. Pozwoliła mi do końca wyciągnąć
szkiełko. W końcu po kilku minutach łapa suczki była dokładnie opatrzona i
zabandażowana. Timber od razu wstała i utykając, wybiegła z sypialni. Podejrzewałem,
że teraz będzie mnie unikać.
Przetarłem dłonią oczy i
głęboko ziewnąłem. Mimo tego że spałem naprawdę długo, byłem zmęczony. Tego
dnia czekał mnie całodniowy dyżur w szpitalu. Musiałem zrobić obchód i
odwiedzić wszystkich moich pacjentów.
Wstałem z podłogi i powoli
ruszyłem w stronę drzwi. Po drodze dostrzegłem leżącą kołdrę na podłodze, tuż
obok szafy. Nie miałem pojęcia jak ona się tam znalazła, ale przeczuwałem, że
to sprawka Timber. W mojej głowie znajdowała się wielka luka — nie pamiętałem
zupełnie nic z poprzedniego dnia. Owszem, byłem tym stanem nieco zaniepokojony,
ale nie pozwoliłem wygrać złym myślom; tym razem odgoniłem je od siebie, zanim
do końca mnie pochłonęły. Takie napady nie zdarzały mi się po raz pierwszy.
Wiedziałem, że musiałem coś z tym zrobić, dopóki jeszcze panuję nad swoimi
emocjami. Czasami po prostu nie wiedziałem co się ze mną działo. Wspomnienia
brały górę i wygrywały, przygniatając do ziemi, nie okazując żadnej litości.
Wyszedłem z pokoju, uprzednio
kładąc pościel na łóżku. Wolno skierowałem się w stronę kuchni, aby poszukać
zmiotki. Wypadało w końcu posprzątać, zanim Timber jeszcze raz zrobi sobie
krzywdę. Mimochodem zerknąłem na zegarek stojący na parapecie. Dochodziła
dopiero godzina piąta nad ranem, a o szóstej zaczynałem dyżur. Uświadomiłem
sobie, że znowu nie zdążę nic zjeść, a Megan najpewniej to zauważy i wygłosi
swoją tyradę na temat odżywania. Postanowiłem kupić sobie coś w barze, kiedy
już będę w szpitalu.
Otworzyłem szafkę, która
znajdowała się pod zlewem i wyciągnąłem zmiotkę z szufelką. Po drodze nalałem
wody do miski Timber oraz nasypałem karmy. Dostrzegłem suczkę leżącą przy
drzwiach wejściowych. Chyba wyczuła mój wzrok na sobie, ponieważ podniosła do
góry łeb, szczeknęła i odwróciła się. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego,
że jest na mnie obrażona. Zaśmiałem się cicho pod nosem. Później jej to
wynagrodzę. W myślach odnotowałem myśl, żeby w drodze powrotnej do domu wpaść
do jakiegoś baru i kupić hot doga albo hamburgera. Tylko tym mogłem ją
przekupić.
Wróciłem z powrotem do pokoju,
gdzie zebrałem całe szkło i wyrzuciłem je do kosza, uważając, by przypadkiem
się nie skaleczyć. Szybko udałem się do łazienki, doprowadzając się do
porządnego stanu. Pod oczami dostrzegłem duże cienie, które nie zdobiły mojej twarzy,
a jedynie ją oszpecały. Jeśli nie chciałem wyglądać jak wrak człowieka,
musiałem się za siebie wziąć. Nie miałem zamiaru teraz iść na żaden zdrowotny
urlop, a wiedziałem, że w końcu Megan dopnie swego i wyśle mnie na wczasy wbrew
mojej woli. Stała się dla mnie matką, której nie miałem od pięciu lat.
Troszczyła się o mnie, a kiedy trzeba było, była przyjaciółką i pocieszała samą
obecnością. Bo czasami zwykłe poczucie, że ktoś jest obok, jest lepsze, niż
miliony niepotrzebnie wypowiedzianych słów.
W łazience dokładnie
wyszorowałem zęby i przemyłem twarz zimną wodą, orzeźwiając się. Oparłem się
dłońmi o umywalkę, po czym spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Czy
rzeczywiście aż tak bardzo zmieniłem się w ciągu tych pięciu lat, że Pansy mnie
nie rozpoznała? Owszem, włosy nabrały ciemniejszego koloru i w niczym nie
przypominały przylizanej, platynowej grzywki, a rysy twarzy wyostrzyły się.
Kilkudniowy zarost dodawał mojej osobie poważniejszego i doroślejszego wyglądu.
Nie sądziłem jednak, że przeszedłem jakąś radykalną zmianę, żeby taka osoba jak
Pansy nie mogła mnie rozpoznać. To dlatego wyprowadziłem się na inny kontynent,
z dala od poprzedniego życia i ludzi z nim związanym — nie chciałem, by
ktokolwiek mnie znał. Miałem zacząć nowe życie z całkiem nowymi osobami, którzy
nie znaliby mojej mrocznej przeszłości. I tak właśnie było do momentu
pojawienia się Pansy Parkinson w Denver. Zniszczyła idealny porządek.
Doprowadziła do tego, że złe wspomnienia, z którymi dawałem sobie już radę,
powróciły z dwukrotnie większą siłą. Przypomniała mi o życiu będącym już za
mną, a jednak wciąż wlokącym się niczym cień. Westchnąłem, przymykając oczy.
Wyszedłem z łazienki, przeszedłem do sypialni
i otworzyłem dużą szafę stojącą pod ścianą. Nie zastanawiałem się zbyt długo nad
ubiorem — czarna koszula i ciemne spodnie kontrastowały z bladą cerą. W
mrocznych kolorach czułem się najlepiej. Przez chwilę jeszcze walczyłem z
rozczochranymi włosami, ale gdy zerknąłem na zegar, dałem sobie z nimi spokój.
Skierowałem się w stronę przedpokoju, gdzie szybko założyłem na nogi buty.
Timber nie byłaby sobą, jeśli nie położyłaby się przed drzwiami, usiłując
udaremnić moje wyjście z domu. Uklęknąłem przed suczką i rzuciłem jej nieco
gniewne spojrzenie.
— Timber — powiedziałem
ostrzegawczo. Spojrzała na mnie z wyrzutem, podniosła się i przeszła kawałek,
zaraz kładąc się z powrotem na podłodze. Gdy przechodziła obok mnie, zerknąłem
jeszcze na opatrunek; chyba było dobrze, ponieważ nie dostrzegłem żadnego śladu
krwi. Uznałem, że gdy wrócę późnym wieczorem do domu, zmienię jeszcze raz
bandaże.
— Masz być grzeczna,
zrozumiano? Pani Grace przyjdzie ci nasypać karmy i nalać wody dopiero w
południe. Na dwór wyjdziesz dopiero, kiedy ona przyjdzie. Jak coś to wiesz,
gdzie jest twoja kuweta — wyjaśniłem, jakbym rozmawiał ze zwykłym człowiekiem.
Często miałem wrażenie, iż Timber idealnie mnie rozumie, tyle że nie może
odpowiedzieć. Suczka szczeknęła dwa razy i z powrotem zamilkła, odwracając się.
Timber nienawidziła kuwet.
Unikała ich jak ognia. Zwykle, kiedy wracałem z pracy, wybiegała z domu i
załatwiała swoje potrzeby na dworze. Była bardzo mądrym psem, więc wiedziała,
że do wyboru ma albo kuwetę, albo, gdy będę już w domu, dwór. Powstrzymywała
się; tylko kilka razy przyłapałem ją na tym, że załatwia się do pojemnika.
Potem chodziła obrażona, z wysoko podniesionym łbem i nawet zwykły hot dog nie
mógł jej przekupić.
Wziąłem klucze z szafki i
otworzyłem nimi drzwi. Zanim jednak wyszedłem z domu, zerknąłem jeszcze na
Timber. Byłem pewien, że spojrzała się na mnie, więc aż tak bardzo obrażona nie
była. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Ten dzień nie zapowiadał się źle. Miał
on być dniem, w którym całe moje życie obróciło się do góry nogami —
przekonałem się o tym już podczas dyżuru.
O szóstej rano na ulicach nie
ma dużego ruchu. Zwykle o tej godzinie ludzie jeszcze śpią w swoich łóżkach,
przykryci kołdrą po sam czubek nosa. Jedynie niektórzy muszą zrywać się bladym
świtem, by zdążyć na czas do pracy. Ja byłem właśnie tym wyjątkiem.
Uwielbiałem oglądać przyrodę
budzącą się do życia; słońce, które powoli się podnosiło, zastępując miejsce
księżyca. Przed szóstą było już całkiem widno, ale często wyjeżdżałem z domu
wcześniej, by obserwować wschód słońca. Nie miałem problemów ze wstawaniem,
jeśli wiedziałem, że czeka mnie coś do zrobienia.
Wrzuciłem czwarty bieg i
dodałem gazu. Udało mi się zdążyć przed zmianą światła na czerwony. Jazda
samochodem nie była przeznaczona dla mnie. Posługiwałem się tym pojazdem
jedynie wtedy, kiedy jeździłem do pracy, jako że szpital był oddalony od mojego
domu. Raz wybrałem się na pieszo i nie tylko się spóźniłem, ale też zarobiłem
kilka odcisków na stopach.
W końcu wjechałem na parking
przed szpitalem. Zaparkowałem na swoim miejscu i wyszedłem z samochodu. Chłodne
powietrze uderzyło mnie w twarz. Przeczesałem dłonią włosy, po czym głęboko
odetchnąłem. Sięgnąłem po teczkę, znajdującą się na siedzeniu pasażera,
zamknąłem drzwi od auta i ruszyłem szybkim krokiem w stronę szpitala.
— Dzień dobry, Draco! —
krzyknęła jedna z pielęgniarek, którą właśnie minąłem w drzwiach wejściowych.
Przepuściłem kobietę i skinąłem jej głową na powitanie, lekko się uśmiechając.
— Nocna zmiana? — zapytałem,
odwracając się.
— Niestety… Na szczęście zaraz
się wyśpię. Megan się o ciebie pytała, koniecznie musisz ją znaleźć! – W
odpowiedzi pokiwałem twierdząco głową. Pielęgniarka pobiegła w kierunku
samochodu, w którym czekał na nią mąż. Po chwili do niego wsiadła i odjechała z
piskiem opon, pozostawiając za sobą unoszący się w powietrzu kurz. Zazdrościłem
jej tego, że w domu czekała na nią dwójka dzieci i kochający partner. Miała do
kogo wracać. Ja miałem tylko Timber. Pomyślałem, że chciałbym, aby w moim
mieszkaniu ktoś na mnie czekał, kto przygotowałby kolację i przywitał okrzykiem
zachwytu.
Wszedłem do środka
pomieszczenia. Recepcjonistka pomachała mi dłonią w geście powitania. Wszystko
działo się swoim normalnym rytmem. Pielęgniarki rozmawiały ze sobą, a lekarze
biegali od jednej sali do drugiej, odwiedzając swoich pacjentów i martwiąc się
o każdego tak samo. Każdą osobę w tym szpitalu podziwiałem, szanowałem i
traktowałem tak samo. Po wcześniejszych uprzedzeniach, co do mugoli, nie
pozostało już nic. Tamtą tamę postanowiłem za sobą zburzyć i nie wracać do
dawnych przyzwyczajeń. Teraz byłem innym człowiekiem, przy którym z
poprzedniego życia pozostały jedynie wspomnienia.
Kelnerka otwierała właśnie mały
bar, przekręcając tabliczkę w drzwiach z „zamknięte” na „otwarte”. Zerknąłem na
wielki zegar wiszący na ścianie, naprzeciwko drzwi wejściowych. Wskazówki
pokazywały za dwadzieścia szóstą. W moim brzuchu jak na złość głośno burknęło,
czym zwróciłem na siebie uwagę przechodzącego obok mnie młodego małżeństwa. Bez
dłuższego zastanowienia ruszyłem w stronę baru. Kobieta otworzyła mi drzwi,
jako że właśnie myła szybkę w drzwiach. Uśmiechnęła się niemrawo. Zająłem
stolik blisko okna, oddalony od innych. Przejrzałem menu, chociaż i tak
wiedziałem, co dzisiejszego dnia zażyczę sobie na śniadanie.
W pomieszczeniu byłem jedynie
ja, starszy mężczyzna i kelnerka, która właśnie szła w moją stronę, trzymając
notatnik w dłoniach. Zza ucha wyjęła długopis.
— Co dzisiaj będziesz jadł,
Malfoy? — zapytała, mrugając w moją stronę.
— Dwa tosty i kawę, Lucy.
Przecież wiesz, co zawsze u ciebie jadam.
— Pomyślałam, że może
zdecydujesz się na coś innego. Odrobina zmian nie zaszkodziłaby ci, naprawdę.
Posłuchaj się mądrzejszej koleżanki i weź sobie jajecznicę na bekonie.
— Może jutro — powiedziałem, odkładając
menu na róg stolika. — Dzisiaj pozostanę przy moich tostach. Zresztą, kto
powiedział, że jesteś mądrzejsza?
— Tego nikt mi nie musiał mówić,
wystarczy, że ja to wiem. — Parsknęła. — Za trzy minuty przyniosę tosty — zakomunikowała,
po czym odeszła w stronę mężczyzny, siedzącego samotnie trzy stoliki dalej. Nie
rozmawiała z nim dłużej niż minutę. Odeszła w stronę baru i podała karteczkę z
zamówieniami młodej kobiecie, która zajmowała się gotowaniem.
W jednej chwili przyszła do
mnie myśl, nie wiadomo skąd i dlaczego akurat w tamtym momencie, że moja mama
nigdy niczego mi nie ugotowała. Była to myśl tak oczywista, iż ugodziła mnie
prosto w serce, nie litując się nade mną w żaden sposób.
Bycie
synem śmierciożercy nigdy nie niosło za sobą żadnych pozytywów. W dzieciństwie
zabrakło czułych uśmiechów, dni wypełnionych wspólnymi zabawami. Na takie
rzeczy po prostu nie było miejsca, a ojciec zdawał się nawet tym zbytnio nie
przejmować. Wydawało mi się, że nie widział tęsknych spojrzeń rzucanych w jego
stronę, za tym, czego nie miałem i nigdy mieć nie mogłem. Mówił — graj. Tak
należy robić, tak przystoi zachować się arystokracie.
Jako
mały chłopiec tępo wierzyłem w każde jego słowo. Opamiętanie przyszło o wiele
za późno; zbyt późno, by wyrwać się z ojcowskich sideł, którymi zdążył mnie już
owinąć. Wszystko co robiłem przez okres nauki w Hogwarcie, robiłem dla matki, bo
nigdy nie potrafiłem zapomnieć wieczornych krzyków i płynących łez po jej
policzkach. Spełniałem każdą zachciankę ojca, ślepo wierząc, że może w końcu da
mi spokój. Nadaremnie. Już od małego wiedziałem, iż nadzieja jest złudnym
uczuciem, które jest jedynie namiastką szczęścia. Człowiek spodziewa się niewiadomo
czego, a później się zawodzi. Lepiej żyłoby się bez jakiejkolwiek nadziei.
— Draconie. — Chłodny głos ojca wyrwał mnie z niepotrzebnych myśli.
Przełknąłem cicho ślinę i odwróciłem się w kierunku mężczyzny. — Czarny Pan
chce cię widzieć. Za dwie minuty masz być na dole. I zachowuj się tak, jak
przystało na prawdziwego arystokratę. Niech ci podbródek zadrży, a gdy ja się
tego dowiem, nie wrócisz do Hogwartu pierwszego września.
— Dobrze, ojcze — powiedziałem zobojętniałym głosem. Ruszyłem w stronę
drzwi, mijając w progu mężczyznę.
Nagle
złapał mnie za ramię, spojrzał głęboko w oczy; poczułem, że wdarł się do mojego
umysłu, penetrując wszystkie wspomnienia. Starałem się odeprzeć atak, ale byłem
na to zbyt słaby. Przed moimi oczami pojawił się obraz pierwszej podróży
pociągiem do Hogwartu, tiara wykrzykująca „Slytherin!”, wspólne śmiechy i
rozmowy w pokoju wspólnym Ślizgonów… Wszystkie wspomnienia związane z
Hogwartem. W końcu ojciec przerwał zaklęcie. Zorientowałem się, że leżę na
podłodze, a on stoi nade mną, wpatrując się we mnie z pogardą wypisaną w
oczach. Moje serce przyspieszyło swój rytm, bijąc dwa razy szybciej niż zwykle.
— Jesteś taki sam jak matka. Słaby — powiedział, wypluwając z siebie te
słowa. Odszedł, zostawiając mnie z głową pełną przerażenia. Powoli wstałem z
drewnianych paneli, przytrzymując się ściany, abym się nie przewrócił. Całe moje
ciało drżało; ojciec zobaczył to, czego zobaczyć nie powinien. Obawiałem się,
że wykorzysta to przeciwko mnie i mojej matce.
Głęboko
odetchnąłem i zacisnąłem wargi. Teraz czekała mnie konfrontacja z Voldemortem.
Czego mógł ode mnie chcieć? Czy już nie wystarczająco wystawił mnie na próbę,
tatuując na moim ramieniu mroczny znak? Przełknąłem gorzkie łzy, nie pozwalając
żadnej wyjść na zewnątrz. Trzymałem się danej obietnicy samemu sobie i nie
zamierzałem jej teraz złamać. Szybkim krokiem ruszyłem środkiem korytarza,
ignorując szepczące postacie z portretów. One już wiedziały co mnie czeka.
Zszedłem
po schodach, uważając, by nie narobić zbyt wiele hałasu. Czarny Pan był
wyczulony na każdy dźwięk, z naszego rodzinnego domu zrobił siedzibę śmierciożerców,
a każdy mieszkaniec posiadłości musiał poruszać się po domu bezszelestnie. Ani
ja, ani matka nie mogliśmy się przeciwstawić. Po kilku sekundach znalazłem się
w wielkiej sali, która kiedyś była salonem i jadalnią. Teraz Czarny Pan
postanowił te dwa pokoje połączyć w jeden i urządzić po swojemu. Nikt nie miał
zamiaru mu się sprzeciwiać.
— Draconie… Czekałem na ciebie — powiedział Voldemort, odwracając się od
okna, przy którym przed chwilą stał. Nagini podniosła swój łeb do góry,
gniewnie zasyczała, po czym z powrotem ułożyła się na podłodze.
— Wybacz mi spóźnienie, panie — odparłem bez zająknięcia, lekko się
kłaniając. Czarny Pan wskazał miejsce na krześle, a sam zajął jedno
naprzeciwko. Usiadłem, przełykając głośniej ślinę, co nie uszło uwadze
mężczyzny siedzącego przede mną. Nie skomentował tego jednak, ale uśmiechnął
się lekko pod nosem.
— Nic się nie stało. Jesteś jeszcze młody, więc jestem pewien, że
nauczysz się w końcu punktualności. Przecież nie chcemy, żeby twojej ukochanej
matce coś się stało, prawda?
W
odpowiedzi pokiwałem twierdząco głową, nerwowo zaciskając palce na drugiej
dłoni.
—
Wezwałem cię tu jedynie po to, aby cię o czymś poinformować… Twoja rodzina od
zawsze była jedną z najbardziej wiernych mi, Czarnemu Panu, więc pomyślałem, że
z przyjemnością spełnisz mój rozkaz. A może się mylę?
—Nie, panie — odpowiedziałem, prostując się na krześle. Nie powiedziałem
nic więcej, bo wiedziałem, że Voldemort nie lubi zbytniej wylewności niż ta,
która jest od niego oczekiwana.
— Otóż mam dla ciebie zadanie. Będzie ono sprawdzeniem twoich
umiejętności i tego, czy oby na pewno nadajesz się na godnego śmierciożercę, a
zarazem następcę swojego ojca. Pewnie chcesz mu pokazać, że jesteś godny
nazywania się Malfoyem, więc ja ułatwię ci tę sprawę. Nie będzie to trudne
zadanie — przerwał, spoglądając prosto w moje oczy. Spodziewałem się, że będzie
przeglądał moje wspomnienia, ale nic takiego nie miało miejsca. Po chwili z
powrotem wrócił do mówienia, odwracając swój wzrok ode mnie. — Będziesz musiał
zabić. Zabijesz dla mnie Dumbledore’a. Masz czas do końca roku szkolnego. Nie
obchodzi mnie, jak to zrobisz, po prostu masz go zabić. Jeśli tego nie zrobisz,
ucierpisz na tym nie tylko ty, ale i twoja ukochana matka — powiedział, wstając
z krzesła i podchodząc do okna. Nagini podniosła swój łeb i ciągle sycząc,
podpełzła do swojego właściciela.
— Dobrze. — Wstałem ze swojego krzesła, wpatrując się w ścianę.
— Możesz już odejść. Nie mam nic więcej do dodania.
I
odszedłem. Nie potrzebowałem żadnych dodatkowych słów czy krzyków. W mojej
głowie przewijała się ciągle jedna myśl: „Zabij albo ucierpi na tym twoja
matka”. Wiedziałem, że nie pozwolę cierpieć mojej rodzicielce i zrobię
wszystko, by uchronić ją przed wszelkim niebezpieczeństwem. Wróciłem do pokoju.
Wszystko, co działo się wokół mnie, zdawało się dziać gdzieś w oddali, jakby za
zasłoną, za którą byłem uwięziony. Nie potrafiłem rozpoznać żadnych słów, nie
pamiętałem ich znaczenia. W tamtej chwili po prostu było to nieważne. Musiałem
zabić człowieka. To był mój jedyny cel na najbliższe miesiące.
— Proszę, dwa tościki z
razowego chleba gotowe. — Radosny głos Lucy wyrwał mnie z chwilowego
zawieszenia. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałem na stolik, przy którym
siedziałem i zauważyłem przed sobą talerz z dwoma tostami i kubek parującej
kawy.
— Dziękuję — powiedziałem,
zerkając na kobietę. Lucy skinęła w odpowiedzi głową, po czym odeszła w stronę
baru. Nim zabrałem się za jedzenie, moją uwagę przyciągnęła postać kobiety
wchodzącej do pomieszczenia: Megan. Od razu zaczęła przeczesywać swoim wzrokiem
wszystkie stoliki w poszukiwaniu mojej osoby. Po kilku sekundach udało jej się
mnie zauważyć. Była już ubrana w fartuch pielęgniarki, a włosy jak zwykle
spięła w wysokiego koka, by nie przeszkadzały jej w pracy.
— Czy mi się wydaje, czy prawie
się spóźniłeś? — zapytała Megan, zajmując miejsce naprzeciwko mnie. Wziąłem do
dłoni jeden tost i odgryzłem kawałek, popijając kawą. Skrzywiłem się, gdy
poczułem, że nie została posłodzona.
— Musiałem zająć się Timber.
Weszła w szkiełko i skaleczyła łapę. Opatrywanie jej zajęło mi dość dużo czasu,
w dodatku na początku bardzo się wierciła, zanim w końcu się uspokoiła.
— Mój Boże… Powinieneś na nią
bardziej uważać. To dobry pies, ale nieuważny. W końcu zrobi sobie krzywdę,
kiedy będziesz w pracy i stanie się nieszczęście.
— Tym razem było to z mojej
winy — wytłumaczyłem, dodając do swojej kawy łyżkę cukru. — Stłukłem butelkę i
zapomniałem ją posprzątać. Dopiero rano, gdy wstałem, zauważyłem, że Timber
jest ranna. Tak, wiem, to było nieodpowiedzialne — dopowiedziałem, widząc minę
Megan.
— To było bardzo
nieodpowiedzialne! — powiedziała nieco głośniej, zwracając na siebie uwagę
mężczyzny, siedzącego niedaleko nas. Kobieta nie zwróciła jednak na niego
większej uwagi. — Timber mogła się bardziej poranić, a gdybyś ty wszedł w to
szkło? Nieszczęście gotowe. Ile razy jeszcze będziesz musiał cierpieć, żebyś
zaczął uważać na swoje zdrowie?
— Przepraszam, Megan. To był
ostatni raz. Zachowałem się niemądrze, wiem. — Przytaknąłem, nie chcąc się
kłócić w miejscu publicznym. Zresztą i tak wyszłoby na to, że Megan ma rację;
zawsze tak było, a mi zwykle brakowało argumentów na odparcie ataku.
Akurat w tej chwili wydało mi
się, iż kobieta siedząca naprzeciwko mnie i wpatrująca się we mnie z troską, ma
rzeczywiście rację. Nie uważałem na siebie i często było mi obojętne, czy
zostanę na dyżurze cały dzień, czy tylko połowę; czy coś zjem, czy może będę
chodził z pustym żołądkiem przez kilka godzin. Nie dbałem o siebie i w końcu
mogło to się odbić na moim zdrowiu.
— Poza tym wyglądasz jak siedem
nieszczęść. Zobaczysz, w końcu przeprowadzę się do ciebie na kilka dni i tak
cię odżywię, że w końcu będziesz wyglądał jak porządny człowiek. Kto to
widział, żeby się tak zamorzyć, naprawdę nie wiem. Jesteś lekarzem to możesz
sobie przepisać jakieś witaminy albo ziółka.
— Megan, nie strasz mnie. Nie
chcesz chyba żebym zmienił pracę i mieszkanie. — Kobieta głośno się zaśmiała,
lecz po chwili ucichła, widząc moje karcące spojrzenie. Dokończyłem jedzenie
tostów i wypiłem kawę, której resztki zostały jeszcze w kubku.
— A żebyś wiedział, że zrobię
to, co powiedziałam, jeśli w końcu nie weźmiesz się w garść. Przecież wiesz, że
nie możesz ciągle wracać do przeszłości, ona została już dawno za tobą —
powiedziała, wstając z krzesła i dosuwając je do stolika. Nie miałem ochoty
zaprzeczyć. Pokiwałem twierdząco głową, również podnosząc się ze swojego
miejsca. — No dobrze, zobaczymy się na górze. Muszę już biec pozmieniać
kroplówki! — krzyknęła, odwracając się jeszcze w moją stronę. Już po chwili
kobieta zniknęła za drzwiami. Ruszyłem w stronę baru, by uregulować rachunek za
śniadanie. Po drodze potrąciłem jakąś kobietę, która niosła w swoich dłoniach
szklankę z kawą. Przeprosiłem ją kilka razy, aż w końcu zapewniła mnie, że nic
się nie stało.
— Ile płacę? — zapytałem,
wyjmując z kieszeni spodni portfel z pieniędzmi.
— Oj Draco, Draco… Ile razy ci
mówiłam, że swoje zaległości zapłacisz pod koniec miesiąca? Wiesz, że stali
klienci mają rabaty — szepnęła, puszczając w moją stronę oczko.
— Lucy, przeze mnie
zbankrutujesz — odparłem również szeptem, podtrzymując wesoły ton rozmowy.
— Nie ja, tylko szef. Facet
mógłby się czasem tutaj pojawić, ale nie, przecież nie ma takiej potrzeby, same
radzimy sobie doskonale. Lepiej już idź, jeśli chcesz być punktualnie na swoim
piętrze. Przyjdź na lunch, przygotuję ci coś specjalnego.
— Postaram się wpaść, o ile
dzisiaj będzie spokojnie. Do zobaczenia, Lucy.
— Cześć, Draco! — krzyknęła za
mną, uśmiechając się szeroko. Ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych, chowając
portfel do tylnej kieszeni spodni.
Lucy była radosną osobą,
roztaczającą wokół siebie przyjemną aurę. Z tej twarzy nie znikał uśmiech i
zarażała nim wszystkich naokoło. Z każdym klientem baru zamieniła kilka zdań,
nawet jeśli nie wyrabiała się z zamówieniami. Od dwóch lat była żoną jednego z
lekarzy tej kliniki; jak można podejrzewać, poznali się właśnie w barze, kiedy
Lucy wylała na mężczyznę filiżankę z gorącą kawą. Po roku pobrali się. Ich
miłość narodziła się nagle, zupełnie niespodziewanie, zaskakując wszystkich
pracowników szpitala. W jednym dniu mijali się na korytarzach, a drugiego
rozdawali zaproszenia na swój ślub.
Przeniosłem wzrok na zegarek.
Wskazówki pokazywały godzinę szóstą. Zauważywszy, że właśnie ktoś wchodził do
windy, przyspieszyłem kroku, praktycznie biegnąc, by zdążyć zanim winda
odjedzie. Udało mi się w ostatniej chwili. Nacisnąłem guzik, który miał mnie
zawieźć na trzecie piętro i odczekałem kilka sekund, zanim głos kobiety
zakomunikował, iż jestem na moim piętrze. Wysiadłem szybko, po czym szybko
ruszyłem w stronę mojego gabinetu. Na korytarzu nie było wiele osób. Kręciły
się jedynie pielęgniarki, zaglądając co chwilę do jakiejś sali. Gdy
przechodziłem, każda kobieta odwracała się w moją stronę, darząc mnie pełnym
uśmiechem, który od razu odwzajemniałem.
Wreszcie dotarłem do gabinetu.
Skierowałem swoją dłoń w stronę klamki, nacisnąłem ją i drzwi od razu ustąpiły,
otwierając się na oścież. Wszedłem do środka, zamykając za sobą wejście. Od
razu w moje oczy rzuciło się posprzątane biurko. Nie było na nim żadnych
rozrzuconych papierów ani teczek. Wszystko zostało poukładane i posegregowane.
W duchu podziękowałem Megan, ponieważ wiedziałem, iż to jej sprawka. Jadąc do
pracy, załamywałem się myślą, że czeka mnie papierkowa robota, a teraz spotkało
mnie miłe zaskoczenie. Postawiłem swoją teczkę na fotelu. Z szafy wyjąłem kitel
lekarski, zakładając go od razu na siebie. Po kilku sekundach już mnie nie było
w pokoju.
Szedłem środkiem korytarza, co
chwilę zaglądając do każdego dziecka po kolei. Wszyscy byli dla mnie równie
ważni, więc martwiłem się stanem małych pacjentów. Ich liczba się zmniejszała
wbrew mojej woli — czasem już nic nie mogło pomóc i pozostawało tylko czekać na
cud.
Do sprawdzenia została mi
jeszcze jedna sala, w której leżał mały, siedmioletni chłopiec. Od połowy roku
bardzo dzielnie walczył z rakiem wątroby. Chemia jednak przestała pomagać, a
zaczęła szkodzić. Bardzo chciałem mu pomóc, ale widząc, że jego stan coraz
bardziej się pogarsza, nie potrafiłem.
— Jak się czujesz, Henry? — zapytałem,
wchodząc do środka. W pokoju siedział ojciec chłopca, a matka stała przy oknie,
potajemnie ścierając łzy lecące z policzków. Henry nie miał już włosków.
Wypadły zaraz po rozpoczęciu chemii. Jego usta były sine.
— Dobrze — odpowiedział. Na
twarzy chłopca dostrzegłem grymas bólu.
— A pokażesz mi jak bardzo cię
boli? — Przysunąłem sobie krzesło do łóżka i usiadłem na nim. Wyciągnąłem w
stronę Henry’ego dłoń. Spojrzał na mnie niepewnie, ale podał mi swoją rękę.
Minęła chwila, kiedy lekko ją uścisnął. Uśmiechnął się w moją stronę,
przymykając oczy. Wstrzymałem powietrze, jednak chłopiec po chwili z powrotem
je otworzył. Odetchnąłem z ulgą. Nie chciałem, żeby umarł. Nie chciałem, żeby
przy tym cierpiał.
— Podam ci lek, który uśmierzy
trochę ten ból, dobrze? — Henry pokiwał twierdzą głową. Wyjąłem z szafki,
znajdującej się obok łóżka, strzykawkę z lekiem znieczulającym. Wcisnąłem płyn,
dodając go do kroplówki. Minęło kilka sekund, gdy na twarzy chłopca pojawił się
obraz dużej ulgi.
— Panie doktorze… — zaczął
ojciec, odwracając wzrok w moją stronę. — Ile zostało czasu?
— Nie wiem — odparłem, wstając
z krzesła. — Trzy dni, tydzień… Przykro mi.
— O Boże. — Zaszlochała matka,
zakrywając twarz dłońmi. Tata Henry’ego podniósł się gwałtownie ze swojego
miejsca, przytulając do siebie płaczącą kobietę. Wyszedłem z sali, zostawiając
rodziców chłopca samych. Teraz tego potrzebowali; chwili samotności. Ich synowi
zostało niewiele czasu, a ja nie mogłem temu zaradzić. Ponownie poczułem smak
bezradności.
Skierowałem się z powrotem do
swojego gabinetu. Przekręciłem klucz w zamku i pchnąłem drzwi, wchodząc do
środka. Usiadłem w fotelu, zatracając się we własnych myślach.
— Draco! — Głośny krzyk wyrwał
mnie z rozmyślań. Do gabinetu wpadła Megan. Na jej twarzy malowało się przerażenie.
— Henry przestał oddychać.
Te trzy słowa podziałały na
mnie jak kubeł zimnej wody. Zerwałem się z fotela, przerywając przeglądanie
papierów. Minąłem Megan i biegnąc, ruszyłem w stronę sali numer czterdzieści
siedem. Wpadłem do pokoju, w którym matka chłopca zanosiła się płaczem, a
ojciec patrzył z niedowierzaniem na swojego syna. Jedna z pielęgniarek
wykonywała masaż serca, próbując przywrócić małego pacjenta do życia.
Nadaremnie.
— Megan, podaj mi defibrylator —
powiedziałem, podchodząc do chłopca. – Proszę wyjść – zwróciłem się do rodziców
Henry’ego. Mężczyzna objął swoją żonę ramieniem, która ciągle zanosiła się
płaczem, i wyszedł z nią z sali. W mojej głowie świeciła tylko jedna myśl — dawaj Henry, oddychaj…
Megan podała mi sprzęt.
Przyłożyłem elektrody do klatki piersiowej chłopca.
— Ładuj.
Po kilku sekundach po ciele
chłopca przeszedł wstrząs. Druga pielęgniarka, która wcześniej wykonywała
reanimację, teraz sprawdziła puls Henry’ego. Pokiwała przecząco głową, a Megan
od razu ponowiła swoje działanie. Walczyliśmy przez dziesięć minut. Nie
chciałem tego samemu sobie przyznać, ale wiedziałem, że to już koniec i dalsza
walka nie ma sensu. Po raz kolejny dałem małemu, bezbronnemu dziecku umrzeć.
Nie zasługiwał na taki los. Powinien cieszyć się życiem, pójść do szkoły, bić z
kolegami, aż w końcu zakochać się. Powinien po prostu żyć.
— Draco, to już koniec. —
Ciepła dłoń Megan znalazła się nagle na moim ramieniu. Potrząsnąłem przecząco
głową, przymykając oczy.
— Czas zgonu: dziewiąta
czterdzieści siedem. Powiadomię rodziców — powiedziałem. Przed wyjściem
zerknąłem jeszcze na Henry’ego. Jego zamknięte oczy już nigdy nie miały ujrzeć
światła dziennego. Żałowałem, że nie mogłem zrobić nic więcej, by go uratować.
Zamknąłem za sobą cicho drzwi,
jakbym bał się, iż gdy głośniej je przymknę, stanie się coś złego. Przed salą
natrafiłem na spojrzenie rodziców chłopca. W ich oczach czaiło się przerażenie
obecną sytuacją. Byli świadomi tego, że Henry umiera, ale gdy przyszła śmierć,
ból okazał się zbyt duży, by go zignorować.
— Przykro mi. — Bezradny,
spuściłem wzrok na swoje buty. Nie chciałem widzieć w oczach tych ludzi żalu i
pretensji. Zbyt często patrzyłem na takie rzeczy.
— Powiedział pan… Powiedział
pan, że został mu tydzień! — krzyknęła kobieta. Z jej oczu ciągle kapały łzy,
nie mogąc przestać lecieć. Kilka osób obejrzało się na naszą trójkę,
przyglądając się z ciekawością scenie, jaka właśnie się rozgrywała.
— Kochanie… — zaczął mężczyzna,
odwracając do siebie żonę i mocno ją przytulając. Mimo że zgrywał twardziela, w
jego oczach również pojawiły się łzy. Stracił właśnie swojego jedynego syna i
nic nie mógł na to poradzić. Kiwnął w moją stronę głową, chcąc przekazać, iż
mogę już odejść. I odszedłem. Swoje kroki skierowałem od razu do łazienki.
Otworzyłem drzwi i wszedłem do
środka, głośno zatrzaskując wejście za sobą. Stanąłem naprzeciwko dużego
lustra, opierając swoje dłonie o umywalkę. Po raz kolejny okazałem się zbyt
słaby w obliczu śmierci. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Odczuwałem
zwykłą bezradność i złość na samego siebie, że nie udało mi się wygrać z
chorobą Henry’ego. Obwiniałem siebie, iż nie zrobiłem wszystkiego, co mogłem
zrobić. Powinienem zastosować lepsze leczenie, podać nowocześniejsze leki, nie
przerywać chemii… Cokolwiek, byleby uratować chłopca. Kompletnie zamyślony, nie
zauważyłem, że od kilku minut nie jestem w łazience sam. Megan stała przy
drzwiach, patrząc na mnie z troską.
— Ordynator chce cię widzieć —
powiedziała, przerywając krępującą ciszę. — Draco, to nie jest twoja…
— Megan, proszę cię. Nie mów
mi, że to nie moja wina, bo wystarczy, że ja wiem, że mogłem zrobić więcej —
odparłem i nie czekając na odpowiedź ze strony kobiety, wyszedłem z łazienki,
kierując się w stronę windy. Gabinet ordynatora mieścił się piętro niżej.
Wcisnąłem przycisk przywołujący
windę i odczekałem kilkanaście sekund, zanim przyjechała. W środku nikogo nie
było; i dobrze, bo ktoś mógłby mnie ujrzeć w chwili słabości, a tego nie
chciałem. Nienawidziłem okazywać jakichkolwiek emocji, jednak przez pracę w
szpitalu często mi się to zdarzało. Takie sytuacje, jak śmierć, odciskały
piętno na życiu każdego, kto pracował w klinice. Najgorsze było pogodzenie się
z faktem nieodwracalności.
Wysiadłem z windy zaraz
naprzeciwko gabinetu ordynatora. Zapukałem do drzwi, a kiedy usłyszałem ciche „proszę”, wszedłem do środka. Pomieszczenie było o
wiele większego od tego, które zostało przydzielone mi, ale w końcu byłem
zwykłym lekarzem, a nie głównym ordynatorem. Rzadko kiedy mnie wzywał, więc gdy
Megan powiedziała, że chce mnie widzieć, zdziwiłem się, czego nie dałem po
sobie poznać.
— Usiądź — powiedział
mężczyzna, zerkając na mnie spod okularów.
— Dziękuję, postoję.
— Niech ci będzie. Wezwałem cię
po to… — przerwał, wzdychając. — Słyszałem, co się dzisiaj wydarzyło. Draco,
śmierć tego chłopca nie była absolutnie twoją winą. Megan powiedziała, że
walczyłeś o jego życie, jak nikt inny, a ja muszę przyznać jej rację. Większość
lekarzy poddałaby się na początku, widząc takie rokowania. A ty dałeś temu
chłopcu dodatkowe pół roku życia. Mógł umrzeć na starcie i ty o tym doskonale
wiesz. Podarowałeś mu szansę na lepsze poznanie świata, chociaż nie miał na to
zbyt dużo czasu. Zrobiłeś to, co tylko mogłeś zrobić. Jestem dumny, że mam
takiego pracownika, naprawdę.
Kiwnąłem lekko głową, siadając
na krześle. Słowa mężczyzny podniosły mnie na duchu, chociaż poczucie winy
wciąż się kłębiło.
— Oczywiście zrozumiem, jeśli
nie będziesz chciał wziąć w swoje ręce losu kolejnego pacjenta, jednak może się
zdecydujesz? Czteroletnia dziewczynka, wykryto u niej ostrą białaczkę
limfoblastyczną. Tutaj masz papiery. Przyjęli ją dzisiaj na izbie przyjęć… Więc
jaka jest twoja decyzja? — zapytał ordynator, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
Patrząc w oczy mężczyzny, wziąłem do rąk papiery.
— Zajmę się leczeniem tej
dziewczynki. I tym razem nie pozwolę nikomu umrzeć.
pierwsza! <3 ~ Dramionka ;3
OdpowiedzUsuńRozdzial mega wsruszajacy... :)
UsuńBardzo lubie to jak piszesz.. mam nadzieje, ze rozdzial pojawi sie szybko ^^
~ Dramionka
Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał. Nawet nie miałam pojęcia, że wyszedł wzruszająco - bynajmniej nie miałam takiego celu. :)
UsuńKiedy kolejny rozdział? Nie mam pojęcia. Obserwujcie ramkę z lewej strony, tam będą pojawiały się na bieżąco wszystkie informacje.
M.
Dobra, więc zacznę od początku.
OdpowiedzUsuńFajnie, że ten cały rozdział był o Draconie, uwielbiam sposób w jaki opisujesz jego postać i zachowania. Bardzo realnie przedstawiłaś jego zmianę, na podstawie wspomnień wiemy, że ta przeszłość się za nim ciągnie, a on za wszelką cenę próbuje ją zwalczyć i stara się coraz bardziej. Uważam, że pomysł z tymi wspomnieniami jest genialny, czasem nawet taki nostalgiczny ? Nie wiem, chciałabym poznać więcej z jego życia i dlatego :).
Jeju...Timber <3 Masz psa ? Opisałaś zachowanie tej suczki z takim ciepłem...Takie prawdziwe psie zachowanie ! Rozpływam się czytając o tym kochanym psie. Jest taka dumna i obrażalska...xD. Zgrabnie napisałaś o tej całej trosce Dracona o nią, hah kupi jej hot doga, aby ją udobruchać. Naprawdę, powtórzę się, ale masz genialne, bogate, dokładne opisy. Chociażby to, że Malfoy wyciągnął zmiotkę zmiotkę z szufelką i zaczął zamiatać to szkło. Chciałabym umieć tak wszystko ładnie opisywać. Draco powinien więcej odpoczywać, taki typowy facet, który o nie dba o siebie, skąd ja to znam ? :)
Ach, tak zachody słońca, jak dobrze jest wstać z rana i oglądać...Rozumiem Dracona. Prawie się rozpłakałam z wrażenia i niecierpliwości, jak napisałaś, że ten dzień miał wywrócić jego życie do góry nogami...
Podoba mi się ta jego troska o pacjentów. Wszyscy są dla niego równi i tak samo ważni. Tak powinien wyglądać prawdziwy lekarz, ach jeszcze chwila i posłucham mojego brata, który namawia mnie na medycynę. Megan jest kochana ! Wzruszyłam się, gdy wspomniałaś o tym, że stara mu się zastąpić mamę, której nie ma od pięciu lat...Albo jeszcze jak Draco zapragnął żeby ktoś na niego czekał w domu po powrocie z pracy... Lucy też jest bardzo miłą osobą. Wiem, że pewnie nie wiążesz z jej osobą dużych zamiarów, więc fajnie, że skupiasz się na dalszoplanowych postaciach.
Moment, gdy Draco rozmawiał z Czarnym Panem było perfekcyjnie opisane. Naprawdę ! W s p a n i a l e. Ten starach, ten ból, ta obojętność. To takie przykre, że szantażowali go mówiąc, że skrzywdzą jego rodzicielkę. Lucjusz...Cóż, jego zachowania nie skomentuję, bo po prostu szkoda słów.
UsuńDalej...Henry. No i właśnie wtedy się prawie popłakałam. Nowotwór wątroby ? Nie pamietam co to dokładnie było, ale chyba ta choroba. Rany...Ta chemia i leczenie nic nie dało...( a tak poza tym, chcesz zostać lekarzem ? mam wrażenie, że się na tym dobrze znasz). Nie spodziewałam się, że ten chłopczyk tak szybko umrze. Jak Megan wbiegła do jego gabinetu myślałam,że może Hermiona przyjechała z Sophie, a tu takie zaskoczenie... Poczułam się jakbym oglądała jakiś serial o lekarzach xD. Widziałam to wszystko przed oczami, umiałam wyobrazić sobie Dracona w takiej trwodze i bezradności. I on jeszcze siebie za to obwinia...Bałam się, że mama Henry'ego będzie robiła mu wyrzuty, ale na szczęście nie, to tylko pogorszyłoby sytuację. Potem jak został wezwany do ordynatora. Właśnie przeczuwałam, że będzie miało to związek z Sophie. Ostatnia wypowiedź podbudowała mnie na duchu i dała mi nadzieję. ( a zapomniałam wcześniej napisać, że fajnie też napisałaś o nadziei, że to złudne uczucie).
Podsumowując masz niezwykły styl, wprowadzasz mnie w inny świat. Naprawdę kierujesz moimi uczuciami. Osiągnęłaś wysoki poziom...Pozostaje pogratulować :3.
Nie mogę doczekać się kolejnej notki, szczerze !
Nie mogę doczekać się spotkania Dracona i Miony. Wierzę, że Malfoy będzie się bardzo starał żeby ta mała wyzdrowiała i czuję, że okaże jej dużo czułości. Pamiętam jak Sophie pytała się czemu nie ma tatusia, może Draco zajmie to miejsce ?
Ach, M ! <3
Postaraj się opublikować szybko nowy rozdział i koniecznie mnie zawiadom ;p ( wiem, że to zrobisz, ale przypominam)
Nie wiem, czy wyraziłam cały swój zachwyt, no ale...
Dobra nie przedłużam, a ! Dodam jeszcze, że prawie spaliłam swój obiad bo się tak zaczytałam XD. Jak to na mnie wpływa...
Ok, życzę weny i mocnoo pozdrawiam ! :**
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Ps: Ten komentarz nie mógł się zmieścić w jednym..Trochę był za długi ;p
Ojeju, ojeju, jaki długaśny komentarz! Dawno takiego nie dostałam, więc bardzo mi miło, że zechciałaś poświęcić swój czas na napisanie komentarza na mojego bloga. Postaram się teraz jakoś na niego odpowiedzieć. :)
UsuńW sumie rozdział nie miał być o Draco, tylko jeszcze o Hermionie, ale patrząc na to, że o Draco było dwa rozdział temu, postanowiłam was trochę pomęczyć i przeciągnąć ich spotkanie o jeszcze jeden rozdział. :) Wspomnienia właśnie mają taki smutny nastrój, co sprawia, że opowiadanie jest takie nostalgiczne. Chcę się sprawdzić, czy potrafię coś takiego właśnie napisać.
Nie, nie mam psa, ale bardzo chciałabym mieć. Tata jednak powiedział, że jeśli kupimy psa to będę z nim spała na balkonie; kochany... Staram sobie wyobrazić siebie w danej sytuacji i opisuję to, co ja bym robiła w danej chwili. Czasami brakuje mi słów, ale po jakimś czasie znowu ruszam do przodu.
Wywróci, wywróci. Ja również uwielbiam oglądać, i wschody i zachody słońca. Szczególnie nad morzem!
Tak, Draco martwi się o każdego pacjenta i o każdego stara się walczyć. Czasami zdarza się, że przegrywa, no ale cóż - właśnie takie jest życie. Jedni umierają, by drudzy mogli żyć.
O Narcyzie jeszcze będzie, czemu od pięciu lat Draco się z nią nie spotkał itd. Ja również uwielbiam postać Megan, jest mi bardzo bliska. :D A Lucy, hm, będzie się gdzieś tam przewijała, ale masz rację, nieczęsto.
Bałam się o to wspomnienie, ponieważ pisało mi się je naprawdę trudno. Brakowało mi słów, nie mogłam się wysłowić i szlag mnie trafiał. Tym bardziej cieszę się, że ten fragment Ci się spodobał. ;)
Henry, huh. Ten fragment nawet nie planowałam opisywać tak, żeby wyszło wzruszająco, więc zdziwiłam się waszą opinią, że was to wzruszyło. Ale, oczywiście, bardzo się cieszę.
Ej, serio, jak to pisałam, to bałam się, że będzie to jak właśnie "Lekarze" xD Samej mi się śmiać chciało w pewnym momencie. :D
Tak, chciałabym zostać lekarzem i bardzo chciałabym zdawać biologię na maturze, jednak nie wiem czy to mi wyjdzie. Jestem w klasie mat-chem-fiz i teraz (w drugiej klasie LO) nie będę miała biologii, a nie wiem czy sama będę się jej w stanie uczyć do matury. ;/ Ale lekarzem chciałabym być. Może nie onkologiem, ale...
Cieszy mnie Twoja opinia, mam nadzieję, że jest szczera.
Nie zapominajmy o tatusiu Oliverze. :) Wiąże z nim jakieś tam plany. Aż sama się boję jak opiszę spotkanie Draco i Hermiony, uh, ciarki mam.
Czy szybko opublikuję, sama nie wiem. Niby leżę cały czas w łóżku, ale weny tak jak nie było, tak dalej nie ma. Postaram się.
Ależ oczywiście, że poinformuję, znajdujesz się w mojej zakładce "Informowani", więc nie zapomnę :D
Mam nadzieję, że dom cały, Ty cała i wszyscy cali XD
Dziękuję!
M.
piękne, smutne i piękne...
OdpowiedzUsuńnie wiem co powiedzieć śmierć Henrego...
O matko...
Weny.
Pozdrawiam,Lili.
Dziękuję, dziękuję. :)
UsuńM.
nie wiem, ale ja się wzruszałam.... no i jeszcze ten koniec - draco nie pozwoli umrzeć córce hermiony!
OdpowiedzUsuńCieszę się. :) Wiesz, on może nie pozwolić, ale to nie zmienia faktu, że Sophie jest bardzo chora. Wszystko się okaże.
UsuńM.
Cudo :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :D
Dziękuję. :)
UsuńM.
Napisałabym, że super rozdzia, ale tak mi smutno przez śmierć Henrego... Głęboki ukłon w kierunku Twoich umiejętności pisania i stylu. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i dużo weny życzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niku
Dziękuję. Bardzo miło mi czytać takie słowa, mam nadzieję, że są one szczere. :)
UsuńM.
BOMBA!
OdpowiedzUsuńObietnica Draco na końcu rozdziału jest taka pokrzepiająca po tym całym z zajściu z chłopcem.
Kończę, bo nie mam zbyt wiele czasu - przepraszam!
Dużo weny, pozdrowionka
Promise
pragnienia-naszego-serca.blogspot.com
Haha, dziękuję. :)
UsuńM.
Kochana Timber, ten piesek jest taką iskierką w twoim opowiadaniu ;) Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał, na prawdę niesamowicie piszesz i bardzo realistycznie ;) Fajnie, że dodajesz sceny z poza dramione jak np ta z Henrym - prawie płakałam ;) Bardzo podoba mi się też kreacja twoich postaci, jestem w stanie wyobrazić sobie Lucy czy Megan i wiem jakie to typy osobowiści - brawo ;)
OdpowiedzUsuńPiszesz też bardzo realistycznie, uwzględniając najmniejsze szczegóły jak najbardziej na plus.
Jedyne co mnie zastanawia to czy Draco używa jeszcze magii, bo jak na razie tego w rozdziałach nie widać ;)
Czekam na następny i pozdrawiam
Syntia
ps. w wolnej chwili zapraszam na jestem-niewierna.blogspot.com
Masz rację, Timber jest iskierką w opowiadaniu. :)
UsuńBardzo mnie cieszy Twoja opinia i mam nadzieję, że jest szczera. Naprawdę bardzo jest mi miło czytać takie słowa.
Lubię sobie wyobrazić daną scenę i co bym robiła w danym momencie.
Hm, czy Draco używa magii? Okaże się. :)
M.
Cały rozdział o Draconie *.*. Cieszę się, bo mogliśmy się skupić na tym jaki jest teraz. Jego relacja z Timber świetnie opisana; psie fochy i przekupywanie. Świetnie przekazałaś ile znaczy ona znaczy dla Malfoy'a, jak się o nią martwi i z jaką czułością o niej myśli. W kolejnym akapicie fajnie umieszczone subtelne wtrącenie. Niby opisywana jest zwykła droga do pracy, ale jednocześnie też widzimy jak zmienił się jego stosunek do mugoli i ludzi ogólnie. W tym wspomnieniu, gdy Voldemort kazał Draconowi zabić Dubledore'a genialnie odwołałaś się do motywu przewodniego i jednocześnie nazwy bloga :D. Znów świetnie ukazałaś to, jak wspomnienia ciągną się za głównymi bohaterami.
OdpowiedzUsuńMegan to cudowna kobieta. Zależy jej zarówno na współpracownikach jak i pacjentach. Sztorcuje Dracona, ale jednocześnie troszczy się o niego. Ciekawa postać. ;)
No i śmierć Henry'ego. Chyba najsmutniejszy moment w całym rozdziale, ale jednocześnie mój ulubiony.
"I tym razem nie pozwolę nikomu umrzeć" idealne zakończenie, mogące się odnosić zarówno do dziecka, które zmarło na raka jak i do osób zmarłych jeszcze w czasach, gdy Draco chodził do Hogwartu i poniekąd mógł przyczynić się od ich śmierci. O stosowaniu retardacji (celowym czy też nie) nawet nie wspomnę bo wychodzi Ci to genialnie :D
Pokazałam już cały dzień Hermiony, więc teraz postanowiłam zająć się trochę Draco. :)
UsuńOj tak, Timber bardzo wiele dla niego znaczy, staram się, by ich "przyjaźń" wychodziła realistycznie. U mojej babci był pies podobny do labradora i właśnie się obrażał. XD Postanowiłam to jakoś wykorzystać, żeby zabarwić czymś ten rozdział.
Tak, wspomnienia wciąż będą się pojawiały i nie potrafię powiedzieć do którego momentu będę je opisywać. Być może do końca? Nie mam pojęcia.
Megan to fajna kobitka! Szykuję dla niej pewne komplikacje... Ale o tym później.
Z końcówką masz absolutną rację. Chciałam sie odnieść do pacjentów i do poległych w Wielkiej Bitwie w Hogwarcie.
Celowo tak kończę, uwielbiam, kocham, sadystka ze mnie. :D
Dziękuję bardzo za wszystkie miłe słowa!
M.
Rozdział jak zwykle wspaniały:)
OdpowiedzUsuńCzytając te wszystkie długie komentarze powyżej głupio mi, że nie potrafię napisać nic dłuższego, ale spróbuje.
Kocham twojego Dracona jest taki...inny nisz zawsze i dlatego wspaniały. Bradze szkoda mi Henry'ego, ale z drugiej strony gdyby nie jego śmierć córeczka Miony mogła by trafić do kogoś innego, a tego bym nie chciała...Jezu jak ja ci zazdroszczę tego jak potrafisz wspaniale i realistycznie pisać...
Poddaje się XD
Pozdrawiam i całuję
Nuśka
aż się przestraszyłam czytając swój komentarz te wszystkie błędy...O Boże...
Usuń*niż (i inne wybacz dopiero wstałam)
Dziękuję, cieszę się, że się podoba. :)
UsuńOo tak, mój Draco jest ciut inną postacią od tej, która jest pokazywana w innych opowiadaniach. Wszystko było w sumie od początku zaplanowane w mojej głowie i czekało na realizację.
Nie zazdrość, nie ma czego. xD
Nie poddawaj się! Na pewno ja nie piszę idealnie, sama w swoich tekstach widzę wiele wad, ale staram jakoś wszystko rozbudowywać, chociaż nie wiem jak mi to wychodzi. Dlatego tak zależy mi na komentarzach; chcę wiedzieć, co mam poprawiać, co robię źle.
Błąd wybaczę. :P
M.
Czytając o śmierci tego chłopca, dosłownie miałam łzynw oczach... To takie niesprawiedliwe gdy umierają tak młodzi ludzie :( widzę jednak, że Draco się zawziął i będzie robił wszystko dla naszej Sophie. Dochodzimy do wątku Dramione, cudownie :) czeka na kolejny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńM.D.
Nie wierzę, że miałaś łezki w oczach. xD Ale w sumie ja też zwykle reaguje płaczem na śmierć takich małych dzieci.
UsuńNo, siódmy rozdział już będzie, wypada, żeby chociaż się spotkali. :D
M.
Przepraszam, Mrs M.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że mimo iż przeczytałam poprzedni rozdział nie skomentowałam go, przepraszam, że tak późno komentuję ten.
Mam dość dużo na głowie, ale zawsze znajdę czas na ten blog. Zauważyłam, że opisujesz wszystko co dany bohater zrobi, odczuje, jaka mimika twarzy towarzyszy mu w danym momencie. Bardzo lubię postać Megan, jest taką dobrą przyjaciółką, mimo , że los ją ukarał dość boleśnie.
Moment śmierci tego chłopca był najfajniejszym, a zarazem najsmutniejszym fragmentem tego rozdziału. Właśnie on spodobał mi się najbardziej.
To niesprawiedliwe, że takie małe osóbki tak cierpią.
Nic tylko czekać na więcej !
L.
Myślałam, że o mnie zapomniałaś. :( Ale cieszę się, że gdzieś tam jesteś. Przed rozpoczęciem roku szkolnego jest dużo roboty, więc nie dziwię się, że brakuje Ci czasu.
UsuńStaram się wszystko opisywać dokładnie, po kolei, żeby niczego nie ominąć.
Megan jeszcze trochę przejdzie w życiu, więc los jeszcze sobie z nią będzie pogrywał.
Dziękuję. :)
M.
Wspaniały rozdział, cały rozdział o naszym boskim Draco, dużo w życiu przeżył, skrzywdzono go kilka razy, on uratuje Sophie ooo, jestem pewna, znaczy nie wiem ale tak myslę. Szkoda tego chłopca, małe dzieci muszą tak strasznie cierpieć. :( To jest takie smutne. Życzę weny i czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńDziękuję. ;) Nie opisywałam jeszcze dnia w pracy Draco, więc w tym rozdziale postanowiłam się nim zająć. Hm, czy uratuje Sophie? Mimo postanowienia, że nie da już nikomu umrzeć, nie zapominajmy, że Sophie jest bardzo, bardzo chora. Mi też zawsze jest szkoda takich maleństw. :c
UsuńM.
Przyznaję się bez bicia i bardzo za to przepraszam, nie skomentowałam poprzedniej notki. Nie chciałam robić ci przykrości?. Sama nie wiem, rozdział 5 był słaby, ale jak pisałaś miałaś kłopot z weną, takie małe załamanie. Wybaczę jeśli Ty wybaczysz brak mojego komentarza.
OdpowiedzUsuńCóż to był za smutny rozdział... tyle się wydarzyło. Pięknie to opisałaś. Jesteś dokładna, opisujesz detale, wykonywane czynności aż Cię podziwiam za to. Nie każdy zwraca na to uwagę, godne pochwały. I chyba tym różnisz się od innych autorek. Nie spotkałam się jeszcze żeby opisywać tyle rzeczy. Np. z tym psem, każda czynność, mebel obok czego stał, nie wiem czy podałaś kolor ale nie ważne.
Rozdział zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Wena wróciła?
Smutny rozdział, dobre zakończenie i piękne podsumowanie. Czytam, czytam kreska M. :D
To mogę liczyć, że w następnej notce będzie Draco + Hermiona = wielkie spotaknie???
Pozdrawiam
Dajana
P.S. Mam dla ciebie piosenkę. Nie wiem czemu ale słuchając jej miałam w pamięci Twoją historie. https://www.youtube.com/watch?v=8YIDt0nfrAc
Owszem, w poprzednim rozdziale cierpiałam na brak weny, zapewne spowodowany anginą, na którą chorowałam, ale zmusiłam się i napisałam ten rozdział, jako że długo się nie pojawiał. Wybaczam, wybaczam. ;)
UsuńHm, wydawało mi się, że to ten rozdział wyszedł mi najsłabiej ze wszystkich, jakie tu opublikowałam.
Tak, taki smutny wyszedł ten rozdział. W sumie całe opowiadanie jest smutne. xD
Lubię wszystko dokładniej opisywać, ponieważ staram się wyobrazić siebie w wykonywaniu danej czynności i opisuję to. Cieszą mnie takie slowa, mam nadzieję, że szczere.
Wena jest kapryśną przyjaciółką i przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach. Ale ten rozdział nawet dobrze mi się pisało, więc można powiedzieć, że wróciła.
Dziękuję. :) Właśnie dlatego ZALEŻY mi na komentarzach, ponieważ CHCĘ wiedzieć, co robię źle. Chcę żebyście mi mówili co mam poprawić, w czym mam się lepiej starać, kurcze.
Tak, w następnym rozdziale spotkanie Hermiony i Draco. Ciarki mam, jak pomyślę, że muszę to opisać. :)
Piosenka jest piękna, wzruszyłam się, słuchając jej. Jestem cholernie wrażliwą osobą. Dzisiaj śnił mi się Igor (wokalista zespołu Lemon), a Ty mi dajesz piosenkę w jego wykonaniu. Przypadek? Nie sądzę. :D
M.
O kurczę angina, współczuję. Mam nadzieję, że już lepiej się czujesz :)
UsuńSłowa jak najbardziej szczere, gdybym pisała bloga chyba pominęłabym połowę rzeczy, które Ty opisujesz. Jak będę miała więcej czasu to przeczytam rozdział jeszcze raz może wyłapię jakieś błędy, bądź nasunie mi się jakiś pomysł :D
Absolutnie niczego złego nie zauważyłam, możesz być spokojna; jak dotąd idzie Ci naprawdę dobrze w pisaniu :)
Dlaczego masz ciarki, dla mnie byłby to ciekawy moment ponieważ puściłabym wodze fantazji, stworzyła parę scenariuszy i wybrała ten najlepszy :D ale Ty piszesz, na pewno będzie dobrze.
Czytając historie autorek można wiele się o nich dowiedzieć. Widać, że jesteś wrażliwa po sposobie jak piszesz, każdy rozdział ma cząstkę wrażliwości. Przypadek? Cóż, nie wiem może jakieś fluidy wysyłam :D
Czytałam komentarze, co się stało, że masz opatrunki? Jakaś przygoda :P
Dajana
Angina już przeszła, teraz przyszła inna dolegliwość. :)
UsuńMam ciarki, bo boję się zacząć to w ogóle opisywać. Po pierwsze nie mam żadnego pomysłu i muszę duuużo pomyśleć, a po drugie boje się, że i zawiodę siebie tym opisem, i Was, bo to dla mnie jest na razie najważniejsze. Muszę zebrać w sobie wielkie pokłady weny i wreszcie się wziąć do roboty.
No własnie, może ten dziwaczny sen przyśnił mi się przez Ciebie. :D On był serio dziwny.
Miałam chirurgiczne usuwanie ósemek (zębów). Jestem cała spuchnięta, boli mnie cała buzia i żyję od 5 dni na serkach. :D A opatrunki muszę sobie robić, żeby opuchlizna zeszła. Nie ma co, szalone te moje wakacje!
M.
Lubię takie malfojowe rozdziały <3
OdpowiedzUsuńKurcze, nie wiem co mam pisać ;-;
Oj, dlaczego tak bosko piszesz? To jak zwracasz uwagę na detale, jakiego używasz słownictwa, jak potrafisz chwycić za serce... Pamiętasz może Mikołajka? Miał skłonność do opowiadania o wielkiej klusce w gardle, ja miałam tak samo gdy Henry odchodził z tego świata. Taką kluskę i łzy w oczach.
Pozdrawiam,
Mad.
To dobrze, że lubisz. C:
UsuńNie sądzę, żebym bosko pisała. Do boskości jeszcze mi baaaardzo daleko.
Ej, kurde, nie pamiętam tej kluski w gardle. Coś mi się niby kojarzy, ale nie pamiętam. xD Cieszę się, że miałaś kluskę w gardle i łzy w oczach.
Dziękuję!
M.
Kiedy umarł Henry ryczałam, jak bóbr. ^^
OdpowiedzUsuńRozdział jest absolutnie świetny, chociaż początek trochę mi się dłużył. Podświadomie czekałam aż napiszesz ze strony Draco. Tylko czekam na ich spotkanie!
Szkoda mi tego maleństwa, nie wiem czy Sophie przeżyje, ale mam nadzieję, że chociaż Draco wtedy ją pocieszy... albo będą razem świętować wygraną z rakiem. Ehe..xd
Jestem trochę spóźniona z tym komentarzem, ale zdążyłam już sobie wszędzie narobić zaległości.
M., nie wiem, jak ty to robisz, ale kiedy czytam komentarze od ciebie, na moim blogu, leże na ziemi i nie moge wstać. I przyznaj, że czasami chciałoby się przeczytać słowa krytyki, no właśnie.
Masakra, wakacje się kończą. Ide wykorzystać te ostatnie dni. :(
Pozdrawiam!
I gdzie jest notka od autora?!
UsuńNie wierzę, że płakałas XD Przecież nie opisałam tego aż tak smutno. No chyba, że płaczesz z powodu moich umiejętności, to już inna sprawa. o:
UsuńDobra, początek się dłużył. Zapisane. W kolejnym będzie porwanie, pościg i strzelanina. Tak bardzo zabawna M. XD
Ja też leże i płacze z mojej głupoty.
No właśnie, kurde. Nawet w tych komentarzach można dac jakąś wskazówkę, co zmienić, poprawić, ale nie - lepiej wejść, przeczytać i nic po sobie nie pozostawic. :)
Korzystaj z ostatnich dni wakacji, chociaż ty! Ja spedzę je leżąc w łóżku, zmieniając sobie opatrunki ;_;
Zniknęła. Magia. A tak serioto nie miałam ochoty nic tam pisać, humor wyparował. Przy następnej się rozpiszę. C:
M.
Halo, halo. Z tej strony szalona em. xD
OdpowiedzUsuńAwwwww, tyyyyyle Dracona ^.^ Dawno nie czytałam nic dramionowatego, więc calutki rozdział z perspektywy Dracze to miła odmiana, po codziennej lekturze "Gwiazd naszych wina". No ale ta książka zdecydowanie zasługuje na miano tych, które po 75378125719 razie są dalej genialne.
W sumie to już zapomniałam, jak pisać barwne komentarze tak, żeby nie przesadzić, a genialna M. wiedziała, że jest genialna. Choć to i tak za mało powiedziane <3
Ściskam, em. alias Mika
and-you-will-never-know.blogspot.com
Halo, halo, odbiór. Nie poznałam Cię. O:
UsuńNie zapominaj nigdy o starym, dobrym dramione. :') Pamiętaj, że to ono Cię wychowało i nauczyło życia! Dobra, mówię jak moja babcia. Pewnie to po tej wodzie. Była podejrzana.
Kocham "Gwiazd naszych wina" całym moim sercem, ale codziennie nie czytam. xD
Dziękuję, nie wiedziałam, że jestem genialna. C:
M.
Na początek przepraszam że tak późno komentuje.
OdpowiedzUsuńOstatnio dość sporo się działo więc kompletnie nie miałam kiedy skupić się na przeczytaniu zaległych blogów.
A widzę że wiele bym straciła.
Naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyłaś gdyż kompletnie się tego nie spodziewąłam.
A więc Draco jest lekarzem i zajmie się ratowaniem małej córeczki Hermiony?
A jeśli ta dwójka spotka się ze sobą?
Czuje że tajemnice wrecz wiszą w powietrzu i na pewno nas zaskoczysz.
Mam wrażenie że jak najbardziej pozytywnie.
Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziłu bo zapowiada się, że będzie naprawdę bardzo ważny.
pozostaje tylko pozdrowić i czekać na ciąg dalszy.
Aj, nie ma za co, ważne, że w końcu się pojawiłaś.
UsuńTak, Draco jest lekarzem i zajmie się ratowanie Sophie. Myślałam, że to oczywiste, iż do tego spotkania dojdzie już w kolejnym rozdziale, sądząc po końcówce. :)
Będzie bardzo, bardzo ważny.
Dziękuję. ;)
M.
Czapki z głów! Jeśli ty w przyszłości nie będziesz robic czegoś zwiazanego z pisaniem, to przyjdę i przywale ci w twarz. Taki talent! Tylko zazdrościć! Niektórzy radzą sobie, ale ty poprostu wymiatasz. Nigdy podczas czytania nie odczuwałam tylu emocji. Dziękuję ci za to. Czekam z utęsknieniem na nastepny rozdział.
OdpowiedzUsuńZapraszam na drugi rozdział mojego bloga: http://dramione-higway-to-heaven.blogspot.com/
Życzę weny i pozdrawiam,
Jenna Chase
Haha, dziękuję za taki miły komentarz. Słodzisz mi. ;)
UsuńNa razie jako takich planów z pisaniem w przyszłości nie wiążę, chociaż oczywiście nie mówię ostatecznego nie. Uważam, że jeszcze wiele muszę się nauczyć. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba. I bardzo dziękuję za wszystkie słowa; to miłe, że doceniasz moją pracę. :)
Wpadnę do Ciebie niebawem.
M.
Dzień dobry, cudowny rozdział, dziękuję, do widzenia.
OdpowiedzUsuńKc mocno i czekam na kolejny. XD
Pozdrawiam,
Vilene
Dziękuję!
UsuńM.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńSpam zostaje natychmiastowo usuwany, pozdrawiam.
UsuńAch, mam wspaniały nastrój na komentowanie... Zajadam właśnie miód z ostatniego miodobrania, jest niedziela, pełen chillout... Gdyby nie fakt, że jutro do szkoły, byłoby cudownie, ugh. Ale nie o tym teraz. To Dramione jest dość niekonwencjonalne i właśnie to mi się w nim podoba. Są drobne błędy, głównie logiczne, ale nie martw się, ja się często czepiam, więc... Nie obrazisz się, jeśli powiem o co chodzi? W pierwszym czy drugim rozdziale, nie wiem, jakoś na początku, nie zmieniłaś Forks (O zgrozo, powiało Zmierzchem!) na Denver (które brzmi, swoją drogą, o wiele lepiej i oryginalniej). Druga sprawa dotyczy tego, że Draco leczył Henry'ego, chorującego na raka wątroby, a później wziął przypadek Sophie, czyli białaczkę. Zazwyczaj lekarze zajmujący się hematologią onkologiczną zostają w tej dziedzinie i nie leczą innych nowotworów. Ale to tak przy okazji i wątpię, żeby ktoś oprócz mnie, świrniętej na tym punkcie, zauważył coś takiego. No, ale dość o błędach. Ogólnie cała (dotychczasowa) fabuła bardzo mi się podoba, czyta się lekko i przyjemnie. Miałaś rację, ta historia jest lepsza od poprzedniej.Troche smutna i melancholijna, ale takie właśnie są moje klimaty, wiesz, wyrosłam już ze 'Drakusiów, Diabełków, Smoczków, Mionek, itd',które można spotkać w niektórych opowiadaniach, nie będę wskazywać palcem. Znów odbiegam od tematu. Jak to ja. Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć, na pewno mnie zainteresowałaś i czekam z niecierpliwaością na nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńOwlShadow
demonychaosu.blogspot.com
PS Błagam, zmień kolor czcionki, bo czyta się strasznie niewygodnia :c
UsuńHm, nazwę miasta z Forks na Denver postanowiłam zmienić przy czwartym rozdziale, więc możliwe, że wcześniej mi coś umknęło, jak będę miała trochę wolnego czasu to wrócę do tego rozdziału i spróbuję poszukać, gdzie przegapiłam jedno 'Forks'.
UsuńOnkologią za bardzo się nie interesuję i nawet nie sprawdzałam, czy lekarz leczący raka wątroby może leczyć białaczkę, czyli raka krwi. Zagapienie z mojej strony.
Już od początku ostrzegałam, że ta historia będzie melancholijna, raczej w smutnym nastroju. Dziękuję za opinię.
Koloru czcionki nie zmienię; próbowałam i każdy wygląda idiotycznie, a czarny pasuje do tego tła najlepiej. Możliwe, że niedługo zmienię szablon, więc nie będzie już problemu z czytaniem.
M.
Oh! Że ja nic nie wiedziałam o tym opowiadaniu?! Ależ jak to możliwe!!
OdpowiedzUsuńO zgrozo!!!!!
Wybacz mi moje opóźnienie, kajam się na kolanach.
Te opowiadanie zapowiada się interesująco. Bardzo! Uwielbiam Dramione, kiedy wszyscy są już dorośli. Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdział.
Buziaki Fav!
Zapraszam do mnie http://elton-zakochaniuczniowie.blogspot.co.uk/
O ile dobrze pamiętam, przy komentarzach u Ciebie na blogu, na końcu zostawiałam link do tego opowiadania. ;)
UsuńDziękuję, cieszę się, że się spodobało. Próbowałam wejść na bloga, ale wyskakuje, że został usunięty.
M.
Rozdział cudowny, bardzo spodobała mi się końcówka, naprawdę ciekawi mnie, jak potoczą się ich losy? Jak ich połączysz? Jak to będzie wyglądać? Te pytania nurtują mnie od dłuższego czasu, ale wiem, że niebawem doczekam się odpowiedzi i to jest wspaniałe! :)
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się fragmentem z Henrym, dzieci chore na raka, ogólnie osoby chory na raka, zawsze powodują, że chce mi się płakać, czuję niesamowicie ogromne współczucie i smutek. Jestem naprawdę wrażliwa na ten temat i, cóż trafiłaś w mój czuły punkt.
A jeszcze, gdy napisałaś, że nie przeżył, cóż popłakałam się. Ten fragment przeżyłam całą sobą, chyba najlepszy z całego tego rozdziału.
Końcówka jest niesamowita, ale chyba o tym wspominałam.. :)
Cóż, czekam z niecierpliwością na nowy rozdział! :)
Życzę weny i serdecznie pozdrawiam
Charlotte Petrova.
----------------------
Zapraszam do siebie na rozdział, jeśli masz ochotę :) ---> dramione-wymiana.blogspot.com
Dziękuję za opinię, cieszę się, że Ci się spodobało. Ja sama nie wiem, jak to wszystko dalej będzie wyglądało, ale na pewno coś wymyślę.
UsuńMnie też wzruszają książki, czy filmy, w których występują dzieci chore na raka. To dość trudna tematyka.
Naprawdę się popłakałaś? Zaskoczyłaś mnie, bo wydawało mi się, że ten fragment nie był napisany tak 'wzruszająco'.
Dziękuję. ;)
M.
Znowu Ci uciekła? Ależ ona jest kapryśna :D
OdpowiedzUsuńJak mówi mój promotor, zawsze miej ze sobą notatnik i długopis bo nigdy nie wiadomo kiedy coś wpadnie do głowy. A jak szybko wpadnie tak szybciej wyleci (<--- to już moje słowa). Może napiszesz, jak ja to mówię przelotny rozdział, o Draco... już mam pomysły ale to Twoje opowiadanie :D
Mam nadzieję, że wena jednak zdecyduje się wrócić i pozostać z Tobą na dłużej :)
Pozdrawiam
Dajana
P.S. Nie martw się będzie dobrze ;)
Tym razem postanowiła sobie zrobić dłuższą wycieczkę, bo jak nie zaczęłam rozdziału, tak dalej jest niezaczęty. Mam zawsze przy sobie telefon i czasami piszę jakieś urywki rozdziału - teraz nawet to nie działa. Nie, nie, zbyt długo to przeciągam, w kolejnym rozdziale spotkanie Draco i Hermiony, choćbym miała to pisać kilka miesięcy.
UsuńJa też mam taką nadzieję; przydałoby się jeszcze trochę chęci... :)
M.
Czekałam na Draco a tu SUPRISE! Cały rozdział dla niego. <3
OdpowiedzUsuńMusze się przyznac, że rozpłakałam się, gdy Henry umierał. Rozdział naprawdę wzruszający i doskonale opisujesz emocje. Oby tak dalej. :)
Coś mi się wydaje, że w następnym rozdziale będzie spotkanie Dramione... Nie moge się doczekać.
Mam nadzieję, że napiszesz szybko następny rozdział. :)
Pozdrowienia od Voldemorta.
Haha, spotkała cię mała niespodzianka. :)
UsuńBardzo się cieszę, że rozdział Ci się spodobał i zechciałaś poświęcić swój czas, by przeczytać i skomentować każdy rozdział.
Tak, tak, w kolejnym rozdziale spotkanie Draco i Hermiony! Wreszcie. :)
Po Twoich komentarzach jakoś nabrałam ochoty i coś tam naskrobałam. Postaram się wyrobić w tydzień!
Witam Voldemorcie w moich szeregach. :D
M.
M, (jakbyś chciała wiedzieć, oczywiście, nie narzucam się) to jestem gotowa na nową dawkę twojej melancholii.
OdpowiedzUsuńJa niczego nie sugeruję.
Tak pytam...
KIEDY?
:*
Salvio, kochana jesteś, że się pytasz. :c
UsuńWięc krótko spróbuję wyjaśnić swoją sytuację, w jakiej obecnie się znalazłam. W tym roku spotkały mnie rozszerzenia - matematyka, chemia i, Boże święty, fizyka. Codziennie mam zadawane pierdyling zadań z każdego i trudno mi znaleźć czas na pójście do sklepu, a co dopiero pisanie. Jestem zmęczona, zła i zniesmaczona. Opisałabym Ci wszystko co, jak po kolei, ale jestem pewna, że nie chcesz tego słuchać. xD
Więc wreszcie odpowiadając na Twoje pytanie, bo oczywiście zboczyłam z głównego toru, wena uciekła ode mnie z krzykiem (podejrzewam, że to przez tą fizykę, wcale jej się nie dziwię). Chciałabym się wyrobić na pewną datę, więc spinam tyłek i w weekend biorę się za rozdział, a olewam naukę! Nic nie obiecuję, bo jak obiecuję, to nigdy mi nic nie wychodzi.
A tak na bieżąco to piszę w tej rameczce po lewej z rozdziałami co i jak mi idzie, więc zaglądaj, a nuż zobaczysz jakąś zmianę?
Wyślij mi wenę i chęci, na pewno się przydadzą! <3
M.
Z pewnością nie mam aż takiego nawału, jak ty, więc wysyłam Ci swoją nieużywaną resztkę mocy, jaką posiadam. Jest jej niewiele, ale jest!
UsuńFizyka... Chemia... aż mnie ciarki przechodzą.
Wysłałabym weny, ale nie mogę jej znaleźć, jestem kompletną pustką. :(
I...
Wszystkiego najlepszego! Nie wiem, jak mogę być aż tak bezduszna, by aż tak przegapić twoje czerwcowe urodziny. Wybacz mi.
Życzę Ci, w ramach urodzin i nie tylko, weny oraz samopiszącego pióra na chemię, która jest niczym czarna magia...
Czy Ty się ze mnie nabijasz. XD Ja naprawdę myślałam, że to dzisiaj! Następnym razem... nie wiem co zrobię. :c
UsuńCzuje tą moc! Chyba już jest we mnie! Teraz fizyka i chemia już mi nie straszne B|
Dzięki, Salvio i wzajemnie!
M.
OMG OMG *.*
OdpowiedzUsuńNie moge...
Wylam jak HENRY umieral
Sorki, ze tak pozno komentuje, ale nie mialam konpletnie glowy do czytani czegokolwiek.
Super, podoba mi sie i juz chyba sie mnide nie pozbedziesz.
sorki za bledy, pisze z telefonu.
Pozdrawiam,
Andromed
A kiedy nowy rozdzial ?
Cieszę się, że Ci się podobało. ;)
UsuńNowy rozdział ciągle się pisze, ale nie mam czasu, żeby przysiąść i go skończyć, mimo tego że chęci i wena już powróciły. Więc odpowiadając na Twoje pytanie - nie mam pojęcia. Postaram się jak najszybciej.
M.
Ja wciąż tu jestem... *wychyla nieśmiało głowę zza framugi drzwi i czeka na krzyki, pretensje i zarzuty*
OdpowiedzUsuńKiedy ja to czytałam, kiedy dodałaś rozdział, a kiedy komentuję, to trzy różne terminy, które niesamowicie rozwlekły się w czasie. Bosze, co ja robię ze swoim życiem...
No nareszcie! Matkobosko, wiesz ile czekałam na ten zalążek Dramione? Właściwie sama nie wiem ile, ale z pewnością długo. Śmierć była smutna, ale czyja nie jest? *noo, może tylko Voldemorta*.
A teraz kochana M. dostanie ochrzan za brak wolnego czasu, co z tego, że to nie jest zależne od niej. A więc (nie zaczyna się zdania od "a więc"; i ja poszłam na humana/językowca? ://///)... CO TO MA KURDE ZNACZYĆ? JA CHCĘ CZYTAĆ DALEJ, BOSZE, TAK SIĘ STĘSKNIŁAM ZA DRAMIONE, TYLE CZASU MNIE NIE BYŁO W ŚWIECIE FAN-FICKÓW, A TY MI TU ODSTAWIASZ TAKI CYRK, M., CHOLERCIA, ZLITUJ SIĘ NAD BIEDNYM CZŁEKIEM, JA TU SOBIE WYPRUWAM ŻYŁY, PLUJĘ MONITOR LAPKA, ŻYJĘ W CIĄGŁEJ NIEPEWNOŚCI, SŁUCHAM DEPRESYJNYCH PIOSENEK TAYLOR SWIFT, ALE DLACZEGO WCIĄŻ PISZĘ Z CAPS LOCKA
Dobra, przestaję. Dodasz, kiedy będziesz mogła, ja tylko staram się tu wykrzesać z siebie trochę energii i naskrobać parę słów, żebyś wiedziała, że jestem z Tobą zawsze i wszędzie, nawet jeśli nie komentuję *co zdarza się dość często*.
Całuję i czekam :*
Akuku! Zmieściłaś się w terminie, spokojnie. B|
UsuńW następnym rozdziale się spotkają, lalala! Zaraz właśnie będę to pisała, już się nie mogę doczekać. Dałabym wam kawałek ego rozdziału, ale nie mogę być aż taka dobra.
Ochrzan mi się należy, przyjmuje to na klatę. Jestem niedobra, okropna, bleh. Też siebie nie lubię. Staram się, serio. Właśnie uczę się niemieckiego i co chwilę zerkam na laptopa, żeby dopisać jakieś zdanie do rozdziału. Jak nie dzisiaj opublikuję, to za tydzień, jak nie za tydzień, to za dwa. No, na pewno ten rozdział dodam. xD
Miło mi się zrobiło. Ogólnie przeczytałam ten komentarz o czwartej w nocy, kiedy żegnałam się z mamą, która wyjechała, i sobie płakałam, a Ty mi poprawiłaś humor i zamiast płakać, zaczęłam się śmiać. C:
A TERAZ TY DOSTANIESZ OCHRZAN. MASZ MI ODPISAĆ NA GG, ALBO W SUMIE TU TEŻ MOŻESZ. CZEMU, NA WIELKIEGO GODRYKA, USUNĘŁAŚ BLOGA, TY... TY NIEDOBRA! ciśnienie mi skoczyło.
M.
Hej M.
OdpowiedzUsuńNo Elton przepadł w otchłań bez dnia. Skończyła się moja zabawa w pisanie opowiadania. Mój czas jest ograniczony do minimum, nie nadaje się do regularnego dodawania postów bo wiem, że i tak się nie wyrobie. Wiem że jest to przykre, ba ja jestem przykra, bo nie zaczyna się czegoś tylko po to aby skończyć w 1/3. Przede wszystkim powinnam was o tym poinformować, a nie kończyć tak radykalnie, no ale taka właśnie jestem NIE ODPOWIEDZIALNA. I choć chciałabym nadać kształtu mojemu pomysłowi, wiem, że tym razem nie podołam. Jedyne wyście z tej sytuacji jest pożegnać się z Eltonem. Przepraszam cie bardzo, pokornie błagam o wybaczenie! :p
A teraz z innej beczki!
To że je jestem osioł jakich mało i nie ogrania się z pisanie, to nie znaczy, że ty również masz mieć długie przerwy :p
Ile każesz nam jeszcze czekać?
No i ten tego
UsuńPozdrawiam i buziaczki Fav.
Ale tak bez żadnej informacji, żadnego pożegnania? Hej, tak się nie robi! :( Dlatego ja nigdy nie ustalam żadnych terminów, bo nigdy, ale to przenigdy nie mogę się na niego wyrobić. ;-; Nie wiem czy wybaczę. :c
UsuńHm, tak jak pisałam wyżej, ciągle mi brakuje na wszystko czasu. Jestem zakopana w książkach, zadaniach. Jest mi ciężko, ale jakimś cudem spróbuję się wyrobić na ten weekend - chociaż na prawdę niczego nie obiecuję. Mam nadzieję, że wena mi dopisze.
M.
a to bedzie sophie :)
OdpowiedzUsuńDraco w Twoim opowiadaniu jest... idealny. Nic więcej nie mogę napisać, bo rozdział przepiękny.
OdpowiedzUsuńPanna T .
Ja niestety już wyszłam z wprawy pisania długich komentarzy, więc musisz mi wybaczyć tę nadchodzącą mierność - ale miejmy nadzieję, że z czasem się rozkręcę, i już każdy kolejny komentarz będzie coraz dłuższy.
OdpowiedzUsuńNa początek bardzo mi miło, że znowu mogę zaczytywać się w Twojej historii. Brakowało mi jej - tej pierwszoosobowej formy, którą genialnie operujesz, tych uczuć bohaterów i zachowania ich charakterów (co niewielu osobom się udaje), a także i nowo powstałych. :)
Rozdział wywołał we mnie wiele emocji - jednak w żadnym poprzednim nie odczułam tego aż tak. Kiedy Draco był bezradny wobec śmierci dziecka, obwieszczając godzinę jego śmierci... Kurczę, tak mnie coś ścisnęło w środku. Niesamowicie niesprawiedliwe jest, że ludzie umierają, a co dopiero małe duszyczki, które przecież powinny poznawać świat, a nie leżeć w szpitalnej sali i umierać. Ujęłaś mnie tym za serce, kobieto, bardzo dobrze Ci wyszło.
Spodobał mi się ten rozdział, bo został napisany w całości z perspektywy Dracona, dzięki czemu miałam okazję poznać go nieco bardziej. Timber jest tak kochaną psiną, po prostu genialną! Całkowicie rozumiem jej złość, w końcu Pan zachował się bardzo nieodpowiedzialnie, a poza tym bardzo mi się to skojarzyło z kotem, które (jakby nie patrząc) są bardzo samolubne i zbliżone do charakteru człowieka - po takim wyczynie chyba na tydzień by uciekły i nie przejmowały się obawą swojego Pana. Timber jednak, jak przystało na słodką psinę, jakoś daje radę i jej złość nie jest aż tak wielka. :)
Podoba mi się bardzo postać Megan, bo robi wszystko to, co przecież kiedyś powinna uczynić matka Dracona. Znowu jest ukazany fakt, że miał naprawdę ciężko w życiu, i że za pojęciem pięknego słowa: "arystokracja" kryje się naprawdę okrutna definicja.
Gratuluję Ci opisania wspomnień Dracona - ktoś u góry wspomniał, że wyszły genialnie, i to prawda. Tak, jakbym czytała kanon; nie było żadnych niejasności czy czegoś, co mogłoby się nie zgadzać. Moment, w którym w głowie majaczy mu jedyna myśl, że musi zabić człowieka, żeby uratować swoją matkę... Tak mu zawsze współczuję, niesprawiedliwość nie zna granic.
Zdziwił mnie jeden moment - skoro Draco był stałym klientem (jak zaznaczyła Lucy), to przecież powinien zdawać sobie sprawę, że kawa, którą zawsze bierze jest nieposłodzona. Ot, takie moje chwilowe zmarszczenie brwi. :)
Gratuluję Ci świetnie napisanego rozdziału, lecę do kolejnego i już nie mogę się doczekać, co wyniknie ze spotkania Hermiony i Dracona!
Wspaniale. Cały rozdział z Draco. Biedna Timber, na pewno strasznie boli ją łapa. Bardzo podoba mi się to, że Draco został lekarzem choć specjalizacja jaką wybrał jest trudna i przynosi wiele rozczarowań tak jak to było z Henrym. Popłakałam się gdy Draco oznajmił ,że został mu najwyżej tydzień. A gdy umarł ryczalam jak bobry. Myślałam, że już w tym rozdziale będzie to najważniejsze spotkanie. No niestety. Ale już się coś zadziało w tej sprawie. Draco zgodził się leczyć Sophie choć nie wie kim ona jest. Ciekawe jak zareaguje , gdy już się dowie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kate
nie komentowałam wcześniej tego bloga.Ale teraz musze. na razie wszystkie rozdziały mi się podobały. Nie wiem czemu ale gdy Henry umarł to na koniec rozdziału już płakałam. Mam nadzieje że Draco wyleczy Sophie. Ciesze sie że Draco wybrał dobrą drogę życia. Zawsze twierdziłam że na to zasługiwał. Podobają mi się też wspomnienia opisywane przez Ciebie. Współczuje Hermionie z całego serca ale jednak licze że Sophie nic nie będzie. Bardzo fajny rozdział. Jak zresztą wszystkie poprzednie. Ma swoją odmienność i jest wspaniały.
OdpowiedzUsuńMila
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale lubię rozdziały pisane z perspektywy Draco. Są takie inne, refleksyjne i pełne emocji. Draco, którego znam ze świata Rowling i innych fanfików nigdy nie był wylewny i tłumił w sobie emocje. Twój Draco jest taki sam, ale jest w nim coś, co sprawia, że mnie przyciąga, intryguje. Sposób, w jaki zajął się Timber był po prostu taki kochany. Widać, że ten pies wiele dla niego znaczy i bardzo dobrze, że o nią dba. Doceniam także to, że przyznał, iż to był jego błąd i nieodpowiedzialność.
Zawsze lubiłam seriale medyczne i wszystko co z nimi związane. W momencie reanimacji ważna jest koncentracja i zaangażowanie. Draco zrobił wszystko co mógł, no ale rozpacz matki jest uzasadniona. Chyba każdy by tak się zachował.
Nie powiem, że przeczuwałam fakt, że Draco zajmie się Sophie. W końcu to dramione :) Już nie mogę się doczekać scen, gdy Draco i Hermiona się spotkają.
Pozdrawiam
Arcanum Felis
PS. Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.