Megan przeniosła się do mnie jeszcze tego
samego dnia, w którym dowiedziałem się o sprawie z mężem, poszukującego jej.
Nie mogłem pozwolić kobiecie się poddać, zbyt wiele razy broniła mnie przed
upadkiem, abym ja w tym momencie mógł ją zignorować. Na moim koncie było zbyt
wiele zmarnowanych szans; tej nie zamierzałem zaprzepaścić. Miałem zbyt wiele
do stracenia. Przyjaźń z Megan otworzyła mi oczy na wiele spraw, dzięki
niej zmieniłem się, jakkolwiek to głupio brzmi. To ona była przy
mnie, wspierając, nie mówiąc niczego szczególnego ─ jej obecność była dla mnie
niczym najcenniejszy skarb, którego nie potrafiłem wypuścić z rąk. Nie
potrafiłem i nie chciałem; w końcu te najważniejsze dla nas rzeczy trzymamy
blisko siebie, nie chcąc ich zgubić. Czasami obawiałem się, że w codziennym,
szpitalnym zgiełku zapomnę o niej, zatracając się w wirze pracy… Cieszyłem się,
że na to nie pozwoliła, chociaż tak często dawałem jej do tego powody.
Niewyjaśnione ataki złości, kłótnie wywoływane o byle bzdury. Nie zasługiwałem
na miano przyjaciela, zbyt wiele razy zawiodłem, bym mógł się tak nazywać. Ale
ona, Megan, ciągle była, przy każdej porażce, przy każdym zwycięstwie… To
dlatego tamtego wieczora siedziałem przy jej łóżku, nie mrużąc na nawet na
sekundę oczu. Pilnowałem jej jak matka swego chorego dziecka, nie odstępując
nawet na krok.
Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę jestem
szczęśliwym człowiekiem i nie potrzebuję wiele. Ale każdy człowiek, którego
poznałem, w którymś momencie chce założyć rodzinę, być dla kogoś wzorem do
naśladowania… Prychnąłem głośniej, zwracając na siebie uwagę Timber. Suczka przekrzywiła
łeb w prawą stronę, przyglądając mi się z ciekawością. Myślałem mało
realistycznie, po raz kolejny. To nie było do mnie podobne, to nie byłem ja.
Wstałem z krzesła, a Timber podążyła za mną swoim wzorkiem, dokładnie
obserwując moje ruchy. Musiałem dostarczyć sobie dawkę kofeiny, jeśli chciałem
trwać całą noc przy Megan. Kobieta była wykończona, nie spała od kilku dni,
więc moim obowiązkiem było zadbanie o nią. Czułem się do tego zobowiązany.
Ruszyłem powoli do kuchni, wkładając
dłonie do kieszeni spodni. Usłyszałem jak Timber cicho za mną drepta;
najwyraźniej i ona potrzebowała w końcu coś zjeść. Wszedłem do pomieszczenia i
od razu podszedłem do lodówki. Wyciągnąłem puszkę z karmą dla suczki, a dla
siebie talerz z naleśnikami, zrobionymi jeszcze z samego rana. Nigdy nie
podejrzewałbym, że będę sam dla siebie gotował; zwykle robiły to za mnie
skrzaty, teraz musiałem radzić sobie sam. Nie potrzebowałem wiele, zwykłe
naleśniki lub omlety w pełni mnie satysfakcjonowały. Moją dietę wzbogacała
jedynie Megan, przynosząc mi słoiki z jedzeniem co kilka dni ─ kolejny powód
dla którego od razu zapałałem do niej sympatią ─ swoim zachowaniem bardzo
często przypominała mi moją matkę.
Z zamyślenia wyrwało mnie pikanie
mikrofalówki oznajmiającej, iż moje danie było już gotowe do zjedzenia. Ciągle
nie potrafiłem do końca zrozumieć jak rozwinęła się technika w przeciągu kilku
lat. Przepaść między życiem czarodziei a mugoli była ogromna i nie do
pokonania. Położyłem talerz z jedzeniem na stole; Timber upomniała się o swoje,
ponieważ cicho szczeknęła, za co zmroziłem ją wzrokiem. Włożyłem karmę do jej
pojemniczka, co przyjęła z radością, machając ogonem. Usiadłem przy stole.
Wolno i w ciszy przeżuwałem każdy kęs, popijając kawą i nasłuchując, czy w
pokoju obok nic się nie dzieje. W ciszy cicho tykał zegar; jego wskazówki
wskazywały godzinę pierwszą. Na zewnątrz nie było słychać żadnych dźwięków.
Mieszkańcy spali już w swoich łóżkach, w końcu następnego dnia trzeba było
wcześnie wstać do pracy. Każdy był już zmęczony tym tygodniem i z niecierpliwością,
łącznie ze mną, wyczekiwał weekendu, podczas którego zbierało się energię i
motywację do dalszego działania na kolejne dni w pracy.
─ Draco, musisz w końcu wyjść do ludzi,
nie możesz siedzieć w domu, zamknięty na cztery spusty… To cię zniszczy.
Usłyszałem znajomy mi głos. Nie przerwałem
jednak wpatrywania się w życie, toczące się bez przerwy za oknem. Przeniosłem
się wraz z matką do niewielkiej kamienicy, z dala od wścibskich spojrzeń ludzi,
nie potrafiących zająć się swoimi sprawami. Ze swojego pokoju miałem idealny
widok na ulicę, każdego dnia wpatrywałem się w jeden punkt i nie potrafiłem od
niego oderwać oczu. Wiedziałem już o jakiej porze jaki mieszkaniec tej
dzielnicy przechodzi chodnikiem, wiedziałem jacy są ci ludzie; ich chód zdradzał
więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Dobrze dostrzegałem jak
niektórzy nadal nerwowo oglądali się co chwilę za siebie; mimo że Voldemort
upadł, ciągle pozostawał strach o siebie i swoich najbliższych. Podejrzewałem, że
to uczucie będzie już towarzyszyło każdemu człowiekowi, który brał udział w
wojnie, do końca życia.
─ Nie, Pansy, ja nic nie muszę ─ odparłem
spokojnie, nawet nie odwracając swojego wzroku od szyby. ─ Nie musisz tu
przychodzić, nie potrzebuję twojej pomocy… Radzę sobie doskonale sam.
─ Właśnie widzę jak sobie radzisz! ─
krzyknęła. ─ Od miesiąca użalasz się, nie poznaję cię, Malfoy! Nie jesteś już
sobą, powinieneś walczyć, a ty tak po prostu się poddałeś, nie wiedząc co ze
sobą zrobić. Myślisz, że najlepszym wyjściem jest gapienie się w jeden punkt za
oknem? Mylisz się, Draco, robisz z siebie wielkiego męczennika, a prawda jest
taka, że ludzie mają gorzej. Niektórzy, do cholery, stracili w tej wojnie
wszystko, co było im bliskie! Kiedy w końcu przejrzysz na oczy, kiedy?! Co musi
się stać, kogo musisz stracić, żebyś się otrząsnął?
─ Nie mam nikogo bliskiego, kogo mógłbym
stracić. To moje życie, Pansy, więc jeśli mogłabyś, nie wtrącaj się w nie swoje
sprawy, a robisz to nagminnie. Nic nie zdziałasz, codziennie przychodząc i próbując
rozmawiać. To już staje się nudne. Nie możesz zrozumieć, że ja nie potrzebuję i
nie chcę twojej pomocy? ─ odpowiedziałem, odwracając się w stronę dziewczyny.
Stała wyprostowana, szybko oddychając. Jej dłonie były zaciśnięte w pięści,
jakby hamowała swoją wściekłość, skierowaną w moją stronę. Nie zmieniła się
wiele, może wydoroślała, stała się poważniejsza, a jej najważniejszymi
wartościami nie była sława, a rodzina i przyjaciele. Co się stało ze Ślizgonami
ze szkoły, siejącymi postrach wśród młodszych? Kim się staliśmy?
─ Nie, nie zrozumiem tego. Odtrąciłeś
każdego, ale ja nie zamierzam się poddać, choćbyś miał się zapierać rękami i
nogami, będę przy tobie, rozumiesz? ─ powiedziała cicho, podchodząc blisko
mnie.
Czułem jej ciepły oddech na mojej twarzy,
widziałem zdenerwowanie, które rosło z każdym kolejnym wypowiadanym słowem.
Pansy stała się dla mnie kimś więcej niż tylko koleżanką z roku w Hogwarcie.
Widziała, co działo się ze mną przez ten czas, jak niepewny byłem w swoich
czynach; dobrze wiedziała jaką otrzymałem misję od Czarnego Pana i nie
zamierzała mi w tym przeszkadzać. Była świadoma, iż jeśli nie zrobię tego, co
powinienem, zostanę ukarany ─ tak wyglądała współpraca z Voldemortem.
─ Już za późno ─ odparłem, a na mojej
twarzy pojawił się delikatny uśmiech. ─ Zbyt wiele ludzi wystawiłem na śmierć,
żebym teraz mógł z tym normalnie żyć. Każdej nocy śni mi się walka, widzę
ludzi, którzy umierają… To dla mnie męka, rozumiesz? ─ mówiłem, stawiając kroki
przed siebie, tym samym sprawiając, że Pansy również zaczęła się cofać, aż w
końcu stanęła pod ścianą. ─ Nie chcę takiego życia, to bez sensu.
─ Jesteś cholernym egoistą, Malfoy. Zawsze
byłeś, szkoda, że wcześniej tego nie zauważyłam, a dopiero teraz przejrzałam na
oczy. Ty boisz się żyć, boisz się, że ludzie będą cię osądzać, że wszyscy się
od ciebie odwrócą i zostaniesz sam… Boisz się samotności, prawda?
─ To nie twój interes, Pansy. Wynoś się z
mojego domu, nie chcę cię widzieć. Albo nie… wiesz co, najlepiej będzie jak ja
wyjdę. Nie rób sobie problemu, możesz nawet zostać na herbatce u mojej matki.
Do zobaczenia, Pansy ─ powiedziałem, robiąc krok w tył. Szybko zgarnąłem bluzę
z łóżka i założyłem ją na siebie, nawet nie patrząc na dziewczynę. Ciągle stała
w tym samym miejscu, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Jej oczy były
szeroko otwarte, jakby moje słowa zraniły każdy kawałek jej ciała, paraliżując
wszystkie mięśnie. Wyszedłem z domu, nie oglądając się za siebie. Nie
zauważyłem zdziwionego spojrzenia matki. Nie mogłem wiedzieć, iż to właśnie w
tym momencie podjęła za mnie decyzję wyjazdu do innego miejsca, by zacząć żyć
od nowa.
Teleportowałem się na obrzeża miasta,
niedaleko jeziora, nad które chodziłem z mamą, kiedy byłem jeszcze małym
chłopcem, nie znającym dobrze życia. Długo myślałem nad tym, co powiedziała mi
Pansy; dokładnie analizowałem każde jej słowo, a w głowie ciągle widziałem obraz
jej zszokowanej twarzy. W pewnym momencie pomyślałem, że tak może będzie
lepiej, w końcu przestanie robić sobie nadzieję, iż cokolwiek może zdziałać i
nie będzie codziennie robić mi wizyt. A nadzieja matką głupich… Pansy nie była
głupia, może jedynie ślepo wierzyła w dobro, które podobno nadal gdzieś się we
mnie tliło. Ja już w to nie wierzyłem. Przestałem, kiedy skierowałem pierwsze
śmiercionośne zaklęcie w stronę niewinnej dziewczyny.
Potrząsnąłem z rozdrażnieniem głową…
Słodka, naiwna, ale zawsze wierząca we mnie Pansy. Tęskniłem za jej głosem, zapachem,
tęskniłem za jej obecnością, która kilka lat temu tak mi przeszkadzała, a teraz
oddałbym wszystko, by móc z nią porozmawiać. To spotkanie było naszym ostatnim
spotkaniem. I ja nie chciałem widzieć jej, i ona mnie. Czuła żal, jednak o
dziwo było mi z tym dobrze. Nie mogła marnować swojego życia na ciągłe próby
przemówienia mi do rozsądku.
Spojrzałem na Timber, leżącą na podłodze
tuż przy moich nogach. Zasnęła. Nie chcąc jej zbudzić, cicho wstałem od stołu,
biorąc w dłonie talerz po naleśnikach. Włożyłem go do zlewu, odkładając umycie
go na kolejny dzień. Odwróciłem się z zamiarem wyjścia z kuchni, jednak jakie
było moje zdziwienie, kiedy zauważyłem stojącą na baczność Timber. Cicho
zaśmiałem się, a suczka, jakby widząc moje szczęście, pomerdała wesoło ogonem.
Zamyślenie przerwało głośny dźwięk smsa, dochodzący z mojego telefonu leżącego
na stole. Sięgnąłem po urządzenie, odruchowo od razu go odblokowując. Uśmiech
mimowolnie wkradł się na moje usta, sam nie wiem czemu. Odłożyłem telefon na
blat, ówcześnie wyciszając go. Wyszliśmy z kuchni, kierując się w stronę
sypialni, gdzie ciągle spała Megan. Byłem pewny, że będzie spała do samego
rana, ponieważ w tajemnicy przed nią, wsypałem do jej herbaty środek nasenny.
Nie zmieniało to jednak faktu, iż zamierzałem czuwać, a Timber, czy tego chciałem
czy nie, była ze mną.
„Spróbuj zawieść moją córkę, a spotkasz
się z moim gniewem, Malfoy. Jutro o 17 czekam przed szpitalem, nie spóźnij się.
Nie pytaj, skąd wzięłam Twój numer, mam swoje sposoby. Tym razem było to
sprawdzenie numeru w książce telefonicznej. Do zobaczenia, H.”
Nacisnęłam „wyślij” zupełnie z siebie
zadowolona i odłożyłam telefon na szafkę nocną, wstając z łóżka. Kątem oka
spojrzałam na Sophie, która już od dawna spała; potrzebowała tego jak
najwięcej, kolejny dzień miał być dla niej dniem pełnym wrażeń, więc
musiała mieć więcej sił niż zwykle. Próbowałam sobie wyobrazić to spotkanie,
spotkanie moje i Sophie z Malfoyem, ale każdy scenariusz, jaki tworzyłam w moim
umyśle, wydawał mi się śmieszny, mało realistyczny. W końcu dawni wrogowie…
pójdą razem do wesołego miasteczka. Wiedziałam, że pomiędzy mną a nim coś
nieodwracalnie się zmieniło, jednak nie chciałam o tym myśleć. Jedyne czego
pragnęłam to zdrowia dla Sophie, a jeśli ceną tego miałaby być poprawa
stosunków z Malfoyem, nie miałam innego wyjścia. Stanęłam na rozdrożu dróg,
doskonale wiedząc, w którą ścieżkę mam się skierować; gdybym wybrała źle,
wszystko mogłoby się rozpaść.
Wyszłam z pokoju, gasząc przy tym światło.
Nie zamykałam drzwi, wolałam od razu usłyszeć, gdyby coś miało się dziać. Przez
ostatnie dni mój słuch i wzrok znacznie się wyostrzyły. Nie wiedziałam, co było
tego przyczyną ─ pewnie matczyny instynkt, który zyskałam, będąc już w ciąży, a
który teraz zwiększył się jeszcze bardziej. Kilka lat temu, po tym momencie, gdy
dowiedziałam się, iż noszę pod sercem maleńką istotę, a następnie że jej życie
jest zagrożone, przeżyłam największy strach, jaki kiedykolwiek mogłam przejść.
Walka w bitwie o Hogwart wydawała mi się przy tym tak błaha… chodziło w końcu o
moje maleńkie, nienarodzone jeszcze dziecko. Nie mogłam pozwolić na to, by je
stracić. Nie, kiedy straciłam wszystko, co posiadałam, dla niego.
Przeszłam wolnym krokiem do kuchni. Panele
skrzypiały pod moimi stopami, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi;
Sophie miała twardy sen, już od małego uczyłam ją, aby spała nawet wtedy, gdy w
mieszkaniu grała muzyka lub była włączona pralka. Weszłam do kuchni: było to bardzo
małe pomieszczenie, ale mi jak najbardziej wystarczało. Już pierwszego dnia,
gdy przyjechałyśmy do Denver, zaczęłam szukać mieszkania, które mogłabym
wynająć. Zajmowanie przez cały czas pokoju w hotelu nie było dobrym pomysłem,
tym bardziej, że narażałam Sophie na jeszcze więcej zarazków. W końcu udało mi
się znaleźć dom, odpowiadający moim wymaganiom. Nie zastanawiałam się długo, od
razu wpłaciłam kwotę za wynajem za rok z góry. Nie wiedziałam co przyniesie mi
przyszłość ─ mogłam jedynie podejrzewać, że nie będzie łatwo. Czekały nas
trudne chwile, dobrze zdawałam sobie z tego sprawę, nawet nie próbowałam się
okłamywać.
Podeszłam do kuchennego blatu i starłam
ściereczką wszystkie zabrudzenia, jakie pozostały po wspólnym robieniu kolacji.
Mimo że apetyt Sophie znacznie zmalał, przygotowywanie posiłków nadal ją
cieszyło, chociaż z ich jedzeniem było już o wiele trudniej. Westchnęłam
ciężko, przymykając na chwilę oczy. Ból w skroniach nieprzyjemnie pulsował;
oznaka kolejnej nieprzespanej nocy dała o sobie znać. Wydawało mi się, że nie
potrzebuję snu, że mogę funkcjonować dobrze bez tego, ale okłamywałam samą
siebie. Dobrze pamiętałam co powiedział mi kiedyś w szpitalu Malfoy… „Wyśpij
się i odżywiaj zdrowo, a zapewniam cię, że będziesz tryskała siłami.” Cholerny
Malfoy, wiedzący wszystko, jak zwykle, najlepiej. Miałam ochotę powiedzieć mu
wszystko, co cisnęło mi się na usta od naszego pierwszego spotkania w
Hogwarcie, ale coś, gdzieś głęboko we mnie, powstrzymywało mnie od tego.
Przekręciłam oczami, powstrzymując się od
głośnego krzyknięcia. W końcu ruszyłam się z miejsca i podeszłam do jednej z
szafek kuchennych. Otworzyłam jej drzwiczki i wyjęłam pudełko z lekami.
Zaopatrzyłam się w nie od razu po przyjeździe ─ wolałam być gotowa na każdą
chwilę. Znalazłam paczkę paracetamolu i wzięłam jedną tabletkę, popijając ją
wodą. Z momentem połknięcia pigułki, znacznie się uspokoiłam.
Zanim wróciłam do swojego pokoju, weszłam
po drodze do łazienki. Chciałam się przebrać i po prostu położyć się spać, na
chwilę zapomnieć. Zdjęłam z siebie ubrania, wrzucając je od razu do pralki;
musiałam wyeliminować bakterie, które pozostały na odzieży, dlatego nie nosiłam
nic dłużej, niż jeden dzień. Zdawałam sobie sprawę ze swojego przewrażliwienia
na punkcie czystości, ale nie mogłam na to nic poradzić ─ byłam matką, która
martwiła się o swoje chore dziecko i wydawało mi się to normalne. Rozpuściłam włosy,
związane wcześniej w kucyka, co przyniosło mi ulgę. Przeczesałam je szczotką,
pozbywając się niechcianych kołtunów. Uniosłam wzrok do góry, przyglądając się
odbiciu kobiety, jaką się stałam. Nie dostrzegłam tej zmiany, kiedy z młodej
dziewczyny, walczącej w bitwie o Hogwart, stałam się kobietą, próbującą ratować
swoje dziecko. Pod oczami pojawiły się ślady zmęczenia, a na usta już rzadziej
wkradał się uśmiech, często zastępowało go przerażenie i strach. Jedyne, a przy
tym najważniejsze, co motywowało mnie do dalszej walki, była moja Sophie. I
zamierzałam walczyć do samego końca ─ nie bez powodu byłam Gryfonką i nazywałam
się Hermiona Granger ─ to o czymś świadczyło. Na moich ustach pojawił się
uśmiech; szczery i prawdziwy. Wychodząc z łazienki, zgasiłam za sobą światło i
jeszcze raz sprawdziłam, czy dobrze zamknęłam drzwi. W Denver nie czułam się
tak pewnie jak w Londynie, a leżąca na parapecie gazeta ciągle mi przypominała,
że za każdym rogiem może czaić się coś niebezpiecznego.
Znajdowałam się na ciemnej uliczce,
oświetlonej jedynie przez światło pobliskiej latarni. Księżyc został zakryty granatowymi
chmurami, z których lada moment mógł zacząć padać śnieg. Było przeraźliwie
zimno; moje dłonie zaczynały sinieć, dlatego schowałam je do kieszeni
płaszcza. Nie wiedziałam, dlaczego znajdowałam się akurat w tym miejscu.
Pierwszym, już bezwarunkowym odruchem, było rozejrzenie się wokół siebie i
zlokalizowanie Sophie. Nigdzie jej jednak nie dostrzegłam. Nie dostrzegłam
nikogo — byłam sama. Na początku nad moim ciałem zapanował strach o córkę,
serce zaczęło dwa razy szybciej bić. Zaczęłam iść wzdłuż ulicy, nerwowo
rozglądając się wokół siebie, szukając jakiejkolwiek wskazówki, która
naprowadziłaby mnie na jakiś trop. Próbowałam myśleć rozsądnie; zachowanie
zdrowego rozsądku jest w takich chwilach najważniejsze. Stanęłam w miejscu, po
czym kilka razy zaczerpnęłam świeżego powietrza.
Przetarłam dłońmi oczy, głęboko się
zastanawiając, jak w ogóle w tym miejscu się znalazłam. Machnęłam ręką, bo w
tej chwili nie było to ważne, najważniejsze było dla mnie to, by znaleźć Sophie
i wydostać się z tego miejsca. Bo Sophie musiała być ze mną, nigdy jej nigdzie
nie zostawiałam samej, chyba że chodziła do przedszkola — tę wersję od razu
odrzuciłam; był środek nocy. Przystanęłam w miejscu, jednak po chwili coś z
powrotem przykuło moją uwagę ─ na końcu ulicy dostrzegłam tabliczkę, na której,
jak przypuszczałam, znajdowała się nazwa ulicy. Zaczęłam iść w jej kierunku, by
jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie jestem. Miałam dziwne wrażenie, że
poruszam się dwa razy wolniej niż normalnie, a szyld oddala się ode mnie,
zamiast przybliżać. W końcu, gdy wydawało mi się, że minęła cała wieczność,
dotarłam do końca ulicy. Napis na tablicy był rozmazany, ale udało mi się
odczytać nazwę: Abbey Road… Nigdy nie byłam w tym miejscu, chociaż nazwa
wydawała mi się znajoma. Czułam się całkowicie bezradna i zagubiona, pragnęłam
usiąść gdzieś w kącie i czekać aż wszystko rozwiąże się samo. To nie był jednak
dobry pomysł ─ musiałam iść.
Zaczęłam nawoływać imię Sophie, naiwnie
sądząc, że to coś da. Za każdym razem odpowiadała mi głucha, przeraźliwa cisza.
Nie wiedząc czemu, zwróciłam w końcu uwagę na domy, między którymi
przechodziłam. Wcześniej skupiałam się jedynie na drodze i nie patrzyłam na to,
co znajdowało się wokół mnie. W każdym z mieszkań paliło się światło, ale nie
słyszałam żadnych odgłosów. Nawet wiatr, który przez cały czas mi towarzyszył,
teraz ucichł. Gdzieś w środku mnie coś kazało mi skręcić w lewo. Zobaczyłam
duży, zadbany dom. Furtka złowieszczo skrzypiała, jakby mnie ostrzegała, żebym
nie wchodziła na podwórko. Zrobiłam jej jednak na przekór, ponieważ po kilku
sekundach stałam na trawniku i przyglądałam się domowi. Intuicja nakazywała mi
podejść do okna i zajrzeć do środka, co było dla mnie dziwne, ale postanowiłam
tak też zrobić. Musiałam zobaczyć, kto jest w środku, może udałoby mi się
sprowadzić jakąś pomoc w poszukiwaniach córki. Podeszłam do okna i…
zamarłam. Na samym środku w, jak podejrzewałam, salonie, stała ogromna, pięknie
przyozdobiona choinka. Wokół niej biegały dzieci, radośnie pokrzykując. To
jednak nie spowodowało u mnie szoku, a fakt, że jest tam Sophie… w towarzystwie
swojego ojca, bawiącego się z nią jej ulubionym misiem. Oliver coś powiedział,
nie byłam w stanie dosłyszeć co, ale wszyscy zaczęli schodzić się do jednego
pokoju i zasiadali przy stole. Była Wigilia. A mnie nie było przy Sophie.
Nagle zauważyłam Harry’ego, Ginny i Rona
witającego się z Woodem. Widziałam ludzi, których dobrze pamiętałam z Hogwartu,
ale nie było dla mnie tam miejsca. Szybko oddaliłam się od okna, jednak tylko
po to, by stanąć pod drzwiami wejściowymi i zacząć dzwonić. Przez długi czas
nikt nie otwierał; chciałam wejść sama do środka, bez żadnego uprzedzenia. Mimo
że myśli szalały w mojej głowie i nie potrafiłam ich okiełznać, starałam się
być spokojna. Zaraz wszystko miało się wytłumaczyć, to musiało być jakieś
nieporozumienie. Oliver Wood nigdy nie interesował się Sophie, niczego nie
rozumiałam. W końcu po kilku minutach usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
Uniosłam oczy do góry, napotykając wzrok Olivera. Na jego twarzy pojawiło się
zaskoczenie wymieszane z pogardą.
─ Co tu robisz, Granger? ─ zapytał sucho,
nawet nie zapraszając mnie do środka. Stał w progu, wpatrując się we mnie
niecierpliwym wzrokiem. Przełknęłam głośniej ślinę; sama nie wiedziałam czemu,
ale zabrakło mi odwagi, by odebrać własną córkę z jego rąk.
─ Przyszłam po Sophie. Nie masz prawa mi
jej zabrać, od urodzenia nie zainteresowałeś się jej losem, zajmowałam się nią
tylko i wyłącznie ja. Przyprowadź ją, na pewno jest zdezorientowana i nie wie
co się dzieje, nikogo tu nie zna, nawet ciebie! Jesteś dla niej obcą osobą…
─ Granger, co ty w ogóle mówisz? Oddałaś
ją po porodzie, zniknęłaś, zachowałaś się jak tchórz, bojąc się macierzyństwa…
Zostawiłaś mi ją pod drzwiami, do cholery, i teraz sądzisz, że oddam ci moje
dziecko?
─ Nie drwij ze mnie, Oliver. Nie
oszalałam, to ja widziałam, jak Sophie robi swoje pierwsze kroki, to ja
musiałam ją nosić po nocach, kiedy miała kolki… Przestań ze mnie kpić, nie
oszukasz mnie!
─ Tatusiu, co to jest za pani?
Najpierw usłyszałam cichutki głosik,
dopiero później zobaczyłam jak mała dziewczynka, chowająca się za nogą
mężczyzny, wychyla z ciekawością głowę. Jej spojrzenie zdradzało, że była
ciekawa, kim jestem, chociaż dla mnie było to tak oczywiste; przecież byłam jej
mamą, zawsze tuż przy niej… Ale mimo to, coś wewnątrz mnie kazało mi się
poddać, przestać walczyć, ponieważ i tak z góry byłam skazana na niepowodzenie.
Patrzyłam z rozczuleniem na moją córkę i nie potrafiłam wyobrazić sobie życia
bez niej. W jednej chwili przemknęła mi myśl, że może rzeczywiście to wszystko
urojenia, a wspomnienia, związane z moją córką, były zmyślone. Oliver ukucnął
naprzeciwko dziewczynki i uśmiechnął się, biorąc w swoje dłonie rączki
dziewczynki.
─ Nikt ważny, Sophie. Pani pomyliła adres.
Wróć do salonu i dokończ jedzenie swojej kolacji, bo później odwiedzi nas
święty Mikołaj, a przecież wiesz, że on przychodzi tylko do grzecznych dzieci.
Dziewczynka pokręciła ze zrozumieniem
głową, szeroko się uśmiechając. Spojrzała na mnie, a potem przybliżyła się do
mężczyzny i mocno go przytuliła. Mocne ramiona Olivera przytuliły dziewczynkę z
czułością, jakiej jeszcze nigdy nie było mi dane zobaczyć. Kilka sekund później
Sophie oderwała się od niego, odwróciła się i wróciła do pokoju, ani razu nie
oglądając się za siebie. Moje serce pękało z każdą chwilą na coraz mniejsze
kawałki. Oddech nienaturalnie przyspieszył, a w oczach zebrały się łzy. Wood
podniósł się do góry; był ode mnie wyższy i takie też było jego spojrzenie.
Uważał się za kogoś lepszego.
─ Sophie… ─ wyszeptałam, zaciskając wargi.
─ Będę walczyć i...
─ Daj spokój, Granger… Co tym zdziałasz?
Nie widzisz jakie ma dobre życie, jak dobrze jej bez ciebie? Ma wszystko czego
potrzebuje, kochającego ojca, który jest przy niej zawsze. Odpuść, nie nadajesz
się na matkę, po prostu. A teraz wybacz, ale mam gości i córkę, muszę się nimi
zająć. Do widzenia, Hermiono ─ powiedział i patrząc mi prosto w oczy, zamknął
drzwi.
Wybiegłam na środek drogi, głośno
krzycząc. Nie zważając na to, co działo się wokół mnie, upadłam na kolana i
głośno zapłakałam. Nie wiedziałam jak walczyć, wszystko w tej jednej chwili
straciło dla mnie sens, było bezwartościowe; bez Sophie byłam niczym. A gdy z
nieba spadł śnieg, nadal płakałam, bardzo dobrze słysząc wszystko, co działo
się w domu obok.
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza,
otwierając oczy na oścież. Wstałam z łóżka, ignorując kręcenie w głowie, i
pierwsze co zrobiłam, to pobiegłam do pokoju Sophie, chcąc sprawdzić, czy ten
koszmar był tylko koszmarem, a nie niczym więcej. Odetchnęłam z ulgą, widząc
zakopaną w pościeli dziewczynkę. Ten sen był dla mnie tak realistyczny; serce
nadal biło mi w nierównym tempie, nie mogąc się uspokoić. Bluzka, którą
założyłam na noc do spania, była cała mokra od potu. Wyobrażenie Olivera jako
ojca idealnego i Sophie mówiącej do niego „tatusiu”, było dla mnie dużym
przeżyciem. Zaczęłam zastanawiać jak wyglądałoby moje życie, gdyby Wood nie
zostawił nas samych, a moja córka miałaby normalną rodzinę. Nie potrafiłam
sobie tego wyobrazić, ale dobrze wiedziałam, że kiedy Sophie dorośnie, będzie
chciała poznać swojego ojca; nie miałam w tej kwestii nic do powiedzenia.
Stojąc w progu drzwi, prowadzących do pokoju dziewczynki, miałam idealny widok
na okno. Słońce powoli wychylało się zza horyzontu, budząc się do życia.
Westchnęłam i uśmiechnęłam się lekko do siebie, dobrze wiedząc, że ten dzień
będzie dobry ─ w końcu moja córka miała spełnić dzisiaj swoje kolejne, małe
marzenie.
─ Mamo, szybciej! W końcu się spóźnimy na
pokaz fajerwerków ─ marudziła Sophie kilkanaście minut przed wyjściem, podczas
gdy ja przygotowywałam się do wyjścia.
Dziwnie się czułam, wybierając te
ładniejsze ubrania, schowane jeszcze w walizkach; w ostatnich dniach ubierałam
rzeczy, które będą wygodne i dobrze będę się w nich czuła. Nie zależało mi na
moim wyglądzie, nie dbałam o to… Dzisiaj jednak, wychodząc gdzieś indziej niż
do szpitala, chciałam czuć się kobietą, dorosłą i zadbaną, a nie być jej
wrakiem. Robiłam to tylko i wyłącznie dla siebie. Sophie już od samego rana
biegała po całym domu, wybierając dla siebie ubrania i przymierzając je. Nie
wiedziałam, skąd tyle u niej sił, tym bardziej, iż poprzedniego dnia wyglądała
na bardzo zmęczoną, a w tej chwili tryskała życiem i radością. Kilka razy
musiałam sprawdzać jakie atrakcje będą w wesołym miasteczku; fajerwerki i
karuzele były chyba dla niej najważniejszym punktem.
─ Spokojnie, mamy jeszcze kilka minut,
zanim przyjedzie po nas taksówka. Poza tym, nie wiem, czy pamiętasz, ale
zaprosiłaś jeszcze doktora Malfoya.
─ Pamiętam ─ odparła z powagą.
Po sekundzie coś jej się przypomniało,
ponieważ zrobiła przerażoną minę i pobiegła szybko do swojego pokoju. Wróciła
ze swoim plecakiem, niosąc pod pachą Rudolfa, swojego misia. Przypomniał mi się
obraz Olivera ze snu, bawiącego się z dziewczynką właśnie tym pluszakiem.
Wciągnęłam głośno powietrze, zwracając na siebie uwagę córki. Przyglądała mi
się z uwagą, jakby czekała na jakieś wyjaśnienie, skąd z mojej strony takie
zdziwienie.
─ To dobry pomysł, żebyś brała Rudolfa,
Sophie? Nie zgubisz go? ─ zapytałam, wpinając w swoje włosy ostatnią wsuwkę.
Byłam gotowa, mogłyśmy ruszyć w drogę.
─ Mamo, Rudolf jest moim najlepszym przyjacielem,
nigdy go nie zgubię. Zresztą on sam się znajdzie! Przecież wie, gdzie mieszkamy
─ odpowiedziała zupełnie przekonana, zastanawiając się, czemu w ogóle w to
wątpiłam.
Pokręciłam ze zrozumieniem głową,
uśmiechając się. Wyjęłam z szafy swój płaszcz oraz kurtkę należącą do
dziewczynki. Podałam ją małej blondynce, by sama mogła się ubrać. Pomogłam jej
jedynie w założeniu butów; ukochane trampki według Sophie pasowały na każdą
okazję i nawet nie pozwalała mi kwestionować tej decyzji.
─ Wychodzimy? Nie zapomniałaś niczego?
─ Wychodzimy, spóźnimy się! ─ krzyknęła z
paniką dziewczynka, wybiegając z mieszkania. Po raz ostatni zerknęłam, czy
wyłączyłam światła w pokojach, a w kuchni nie zostawiłam włączonego gazu; wszystko
było w porządku. Zamknęłam za sobą drzwi, chowając po chwili klucze do torby.
Sophie złapała mnie za rękę i pociągnęła
schodami w dół. Mieszkałyśmy w zwykłej kamienicy, na drugim piętrze.
Mieszkanie, które zajmowałyśmy, było odnowione i nie potrzebowało już żadnego
remontu, co dla mnie liczyło się najbardziej. Gdy Sophie była chora, nie miałam
czasu ani głowy, by przejmować się jeszcze odnowieniem poszczególnych
pomieszczeń.
Wyszłyśmy na zewnątrz ─ powietrze było już
chłodniejsze niż po południu, ale nie można było się tym faktem dziwić, w końcu
jesień zawitała już na dobre. Stanęłyśmy przed klatką. Rozejrzałam się w
poszukiwaniu zamówionej już rano taksówki, jednak nigdzie jej nie dostrzegłam. Coś
było nie tak; Sophie, stojąca obok mnie, zaczęła nerwowo się rozglądać. Wyjęłam
z torby telefon i wybrałam numer do kierowcy samochodu. Po trzech sygnałach
mężczyzna w końcu odebrał telefon. Dowiedziałam się jednak, iż moja taksówka
została odwołana; zanim na dobre zaczęłam się kłócić, taksówkarz sam się
rozłączył, mając najwyraźniej dość mojego głosu.
Miałam ochotę głośno przekląć, ale w
obecności Sophie zatrzymałam złość w sobie. Z odrobiną niepewności zaczęłam
szukać w torebce kolejnej wizytówki; poprzedniego dnia wyjęłam z niej wszystkie
rzeczy, więc dobrze wiedziałam, iż po prostu jej tam nie będzie. Byłam gotowa
wrócić się do domu, aby znaleźć w książce telefonicznej numer do jakiegokolwiek
kierowcy, kiedy dosłownie przed nami zatrzymał się samochód. Szyba odsunęła
się, ukazując nam rozbawionego Malfoya. Sophie głośno się zaśmiała, a ja miałam
ochotę ze złości krzyknąć. Nawet kilka lat po zakończeniu nauki w Hogwarcie
musiał mnie denerwować.
─ Zamawiały panie taksówkę? ─ zapytał,
wychodząc z samochodu.
─ Tak, ale… Chwila, to ty go odwołałeś,
prawda? ─ zapytałam, gdy Malfoy pomagał wchodzić zadowolonej Sophie do
samochodu, mówiącej coś cicho do mężczyzny. ─ Sophie, tylko zapnij pasy!
─ Ten dzień miał być dla twojej córki idealny,
prawda? Pomyślałem, że dobrze by było, gdyby miała swój samochód, który może ją
zawieźć, gdzie tylko zapragnie. Nie myśl zbyt dużo, Granger, bo dostaniesz
zmarszczek ─ powiedział, otwierając przede mną drzwi.
Stał zdecydowanie za blisko, czułam jego zapach,
drażniący mnie w pewien sposób. Musiał wziąć naprawdę na poważnie to
zaproszenie, ponieważ założył na siebie czarny płaszcz. Zauważyłam wystający
szary kołnierzyk od koszuli.
─ Twoja troska jest wzruszająca, Malfoy.
Radziłabym nie mówić tego na głos, bo jeśli Sophie usłyszy, że możesz ją
zawieźć gdzie tylko zechce, każe ci jechać do Londynu, żeby odwiedzić swoje
koleżanki. Ona naprawdę bierze wszystko na serio, uważaj ─ odparłam,
mrużąc oczy.
─ Dawno nie byłem w Londynie, mogę się
przejechać, czemu nie. Będzie problem z transportem, ale coś wymyślę, w końcu
nie poddaję się łatwo.
Zamknął drzwi samochodu, kiedy usiadłam na
swoim miejscu. Odwróciłam się do Sophie i uśmiechnęłam się szeroko, widząc jej zadowoloną
buzię. Posadziła na swoich kolanach Rudolfa, mocno go do siebie przytulając.
Malfoy usiadł obok mnie i odpalił
samochód, odjeżdżając spod kamienicy. Był całkowicie skupiony na jeździe; ciszę
przerywała jedynie piosenka lecąca z radia. Mimo wszystko atmosfera w
samochodzie była dziwnie zwyczajna, tak jakby fakt, że jadę z nim samochodem do
wesołego miasteczka, nie był niczym szczególnym. Mężczyzna spokojnie zmieniał
biegi, co rusz dodając gazu, zatrzymując się na każdym skrzyżowaniu, jeśli
nadeszła taka potrzeba. Żałowałam, że nie zrobiłam prawa jazdy wtedy, kiedy
jeszcze miałam taką możliwość; teraz mogłam jedynie dzwonić po taksówki, co nie
było zbyt dobre dla moich wydatków, zwłaszcza teraz. Właśnie w tym momencie
obiecałam sobie, że nauczę się jeździć samochodem, kiedy tylko sprawa z Sophie
się ustabilizuje.
─ Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkamy? ─
zapytałam, odchrząkując.
─ Hm, jak to było? Nie pytaj jak znalazłem
twój adres, mam swoje sposoby. Ten był akurat telefonem do pracy i poproszeniem
koleżanki o sprawdzenie w papierach.
Zaśmiałam się, kładąc swoje dłonie na
torebce. Spojrzałam kątem oka na Mafloya — wydawał się być całkowicie
rozluźniony, jakby takie chwile, kiedy idzie gdzieś indziej niż do pracy,
zdarzały się naprawdę rzadko.
Wesołe miasteczko było rozstawione
niedaleko naszego domu, dlatego po kilku minutach jazdy mogliśmy już podziwiać
ogromny, kolorowy namiot. Słyszałam jak Sophie, siedząca z tyłu, wzdycha z
zachwytem. Mimowolnie na moich ustach pojawił się uśmiech, u Malfoya także
zauważyłam pewną radość. Sophie zarażała nas swoim dobrym humorem, dzięki niej
akceptowaliśmy swoją obecność i nawet nie przeszkadzało mi, iż mój szkolny wróg
siedzi tak blisko mnie.
Mężczyzna zaparkował niedaleko wejścia.
Jak przystało na prawdziwego arystokratę, jakim przecież był,
szybko wyszedł z samochodu i otworzył drzwi, zarówno z mojej strony, jak i od
strony dziewczynki. Założyła na swoje plecy plecak, z którego wystawał Rudolf.
Wyciągnęła w moją stronę rączkę, aż w końcu ruszyłyśmy przed siebie. Draco
szedł tuż obok nas, a Sophie co chwilę upewniała się, czy aby na pewno tam
jest.
─ Sophie, gdzie chcesz najpierw iść? ─
zapytałam, kucając naprzeciwko dziewczynki i poprawiając jej szalik. Rozejrzała
się wokół siebie i wskazała ręką na jedną z karuzeli.
─ Tam, proszę, mogę iść tam?
─ Jasne, że możesz, to twój dzień ─
odparłam, podnosząc się z ziemi. Jak na razie nie było na placu zbyt dużo
ludzi, podejrzewałam, że dopiero za jakiś czas wszyscy zaczną się schodzić. ─
Mam wejść tam z tobą?
─ Mamo, jestem już duża ─ upomniała mnie
dziewczynka, a stojący obok mnie Mafloy parsknął śmiechem. ─ Widzisz, on mnie
rozumie.
─ Sophie, mówiłam ci coś już kiedyś, że to
nie jest twój kolega, zebyś do niego tak mówiła ─ powiedziałam. ─ Dobrze,
kupimy ci jeden bilet, ale na następną karuzelę zabierzesz też mnie.
─ No dobra ─ odparła i pobiegła w kierunku
wybranej już karuzeli.
Ruszyliśmy za dziewczynką, która już z
zachwytem przyglądała się maszynie. Nie mogła się doczekać, kiedy karuzela
ruszy. Podeszłam do mężczyzny, u którego wykupywało się specjalne żetony i
kupiłam jeden z nich. Sophie mogła od razu wybrać dla siebie miejsce, nie
zastanawiała się nad tym zbyt długo; zdecydowała się na jednorożca, co nie było
dla mnie dużym zdziwieniem. Zanim wygodnie usiadła, kilka razy upewniłam się,
czy na pewno chce jechać i się nie boi, jednak odprawiła mnie jednym zdaniem,
które słyszałam ostatnio tak często: „jestem już duża”. Pamiętałam niektóre
chwile tak, jakby to było wczoraj, gdy powiedziała swoje pierwsze słowo czy
nauczyła się na pamięć wierszyka na Dzień Matki. Dawała mi wiele powodów do
dumy, a teraz dała kolejny; była odważna, dla mnie była najodważniejsza.
W końcu karuzela ruszyła; na ten jeden
moment zapomniałam o Malfoyu, którego nawet przy mnie nie było. Sophie szeroko
się uśmiechała i to było dla mnie najważniejsze. Nie wiedzieć czemu w kącikach
moich oczu pojawiły się łzy — pozbyłam się ich natychmiast, szybko mrugając
oczami.
─ Wata cukrowa dla szanownej pani. ─ Usłyszałam
głos Malfoya. Odwróciłam się w jego kierunku i zobaczyłam ogromną, różową kulę
waty cukrowej. Zaśmiałam się, spoglądając z politowaniem na mężczyznę.
─ Dobrze, że Sophie cię chciała zabrać, od
razu obudziło się w tobie dziecko. Chociaż, hej, czekaj, ono nigdy cię nie
opuściło! Zawsze byłeś dziecinny.
─ A ty zawsze przemądrzała ─ odparł,
podając mi watę. ─ Dla Sophie też wziąłem, tylko mniejszą, chyba nie masz mi
tego za złe?
─ Będzie najszczęśliwsza na świecie, jeśli
dostanie od ciebie watę cukrową. Jadła ją naprawdę strasznie dawno temu. W
Londynie nie było często takich atrakcji dla dzieci, więc pewnie dlatego tak
się ucieszyła, widząc wesołe miasteczko tutaj.
─ Do Denver dość często przyjeżdżają, więc
uważaj, żebyś nie zbankrutowała na karuzelach i wacie cukrowej ─ powiedział.
Kątem oka zerknęłam na niego; przypatrywał się z uwagą poruszającej się
karuzeli, nie spuszczając z niej wzroku. Przeniosłam swoje spojrzenie także na maszynę,
patrząc na moją córkę i próbując jak najlepiej zapamiętać tę chwilę. Bo takie
momenty były warte zapamiętania, dla takich chwil warto było żyć.
─ Nie tęsknisz za domem? ─ zapytał nagle,
kompletnie wytrącając mnie z zamyślenia. Nie zdążyłam mu jednak odpowiedzieć,
ponieważ karuzela zatrzymała się, a Sophie po chwili do nas dobiegła. ─
Proszę, wata cukrowa specjalnie dla ciebie.
─ Dziękuję! ─ odkrzyknęła, odbierając ją i
uśmiechając się szeroko do Malfoya. Darzyła go coraz większą sympatią. Biło od
niego dziwne ciepło, dzięki któremu przyciągał do siebie ludzi.
─ Może usiądźmy na ławce i zjedzmy na
spokojnie, hm? ─ Mina Sophie wyrażała zupełnie co innego; bała się, że nie
zdąży wszystkiego obejrzeć, nie starczy jej czasu. Widziałam to w jej oczach,
gdy spoglądała na wszystkie atrakcje, jakie na nią czekały.
─ To dobry pomysł ─ poparł mnie Draco.
Wolnym krokiem zaczęliśmy się kierować w
tamtą stronę, podczas gdy Sophie już usadowiła się na ławce tak, aby było jej
wygodnie. Wyjęła z plecaka Rudolfa i razem z nim podziwiała miejsce, w jakim
przyszło jej się znaleźć.
─ Pytałeś mnie, czy tęsknię za domem. To
chyba oczywiste, że tęsknię. Każdego dnia brakuje mi tamtych ulic, ludzi, z
jakimi przyszło mi pracować czy sąsiadów. Brakuje mi wszystkiego, co w jakiś
sposób wiązało mnie z domem. A ty? Tęsknisz?
─ Może na początku tęskniłem, ale teraz…
teraz tutaj jest mój dom, więc nie, nie tęsknię ─ odparł pewnym głosem.
─ Kłamiesz. Tęsknisz, i to cholernie,
tylko nie chcesz tego sam przed sobą przyznać.
─ Znowu się przemądrzasz…
─ Przepraszam ─ odpowiedziałam nieszczerze,
nawet nie próbując tego ukryć.
Doszliśmy do ławki i zajęliśmy na niej
miejsce; ja po prawej stronie Sophie, Malfoy po lewej. Dziewczynka zerknęła to
na mnie, na siedzącego obok mężczyznę i… przytuliła się do niego, wywołując u
mnie ogromne zdziwienie. Blondyn zerknął na mnie zszokowany, jakby badając moją
reakcje. Ja jedynie kiwnęłam głową i odwróciłam wzrok od rozgrywającej się
sceny. Było to dla mnie coś nowego, Sophie nigdy nie zachowywała się tak ufnie
w stosunku do innych ludzi i nie wiedziałam, co było powodem tej zmiany.
Oparłam się wygodnie o ławkę i zaczęłam jeść swoją watę cukrową. Po jakimś
czasie siedzenia w ciszy poczułam jak przytula się do mnie dziewczynka. Od razu
odwzajemniłam uścisk, całując córkę z czubek głowy. Ktoś, kto obserwowałby nas
z boku, mógłby pomyśleć, że jesteśmy szczęśliwą rodziną; jakżeby się mylił!
Byliśmy dwójką samotnych ludzi, których jedyne co łączyło to wspólna
przeszłość, a mała dziewczynka siedząca pośrodku była czynnikiem, prowadzącym
do polepszenia naszych relacji…
Zapadła noc. Na drodze jeździło już coraz
mniej samochodów, ruch był o wiele mniejszy, niż kiedy wyjeżdżaliśmy. Słońce
już dawno zaszło, a księżyc zajął jego miejsce. Na niebie nie było ani jednej
chmurki, zupełne przeciwieństwo pogody z mojego koszmaru. Gwiazdy migotały na
niebie, układając się w przeróżne konstelacje. Było dobrze. W samochodzie cicho
grała muzyka, działając uspokajająco na nas wszystkich. Malfoy prowadził
samochód zupełnie rozluźniony, a ja wyglądałam przez okno, podziwiając
otaczającą nas okolicę. Z pewnością mogłam zaliczyć ten dzień do udanych,
wszystko wyszło tak, jak było zaplanowane, ale mimo wszystko najważniejsze było
to, że Sophie była szczęśliwa. Jej szczęście sprawiało radość mi i tak naprawdę
niczego więcej nie potrzebowałam.
Dojechaliśmy pod kamienicę. Kiedy Draco
zatrzymał samochód, między nami zapadła cisza. Odwróciłam się do tyłu, do
Sophie; nie odzywała się od kiedy wyjechaliśmy i tak jak podejrzałam ─ zasnęła.
Przytulała się do Rudolfa, a jej plecak leżał tuż obok niej. Westchnęłam cicho
i zanim zdążyłam coś powiedzieć, odezwał się Malfoy.
─ Pomogę ci. ─ Wysiadł z samochodu tylko
po to, by otworzyć mi drzwi.
─ Dziękuję ─ odparłam ze skinięciem głowy.
Wyszłam na zewnątrz, podczas gdy Malfoy
już wziął rzeczy należące do Sophie. Przez ramię przewiesił jej plecak, a w
dłonie wziął, nawet nie wiem jakim cudem, Rudolfa. Dziewczynka była wyczulona
na punkcie swojego misia i w czasie snu musiała mieć go przy sobie. Malfoy bez
słowa przepuścił mnie, bym odpięła delikatnie pasy i wzięła córkę na ręce.
Poruszyła się, a ja byłam pewna, że już się obudzi ─ na szczęście tylko mocniej
się przytuliła.
─ Zaprowadzę was do domu ─ szepnął cicho.
Zamknął samochód i powoli zaczęliśmy iść w
stronę wejścia. Otworzył przede mną drzwi; powiedziałam ledwo słyszalne „dziękuję”.
Zanim doszliśmy na górę, już zaczynały drętwieć moje ręce. Przypomniałam sobie,
iż klucze od mieszkania schowałam do torby, szukanie ich jedną dłonią było
naprawdę trudne, tym bardziej, że Sophie powoli zaczynała zsuwać się z moich
ramion. Malfoy na szczęście zauważył moje próby znalezienia kluczy, ponieważ
bez żadnego słowa wziął moją torebkę i odszukał ją za mnie. Włożył klucz do
zamka i przekręcił go, otwierając drzwi. Przepuścił mnie do środka, a gdy
myślałam, że już w tym momencie się pożegnamy, on wszedł za mną. Mimo to
zignorowałam mężczyznę i przeszłam do pokoju Sophie, marząc tylko o tym, aby
już ją położyć w łóżku.
Zamknęłam drzwi od jej pokoju; w kuchni
paliło się światło, więc widocznie Malfoy musiał się już rozgościć. Stanęłam w
progu pomieszczenia, patrząc co robi. Stał przy oknie i czytał… czytał gazetę,
której jeszcze nie zdążyłam wyrzucić. Przez chwilę przyglądałam mu się, nie
zdarzając swojej obecności. Draco zmienił się, zmężniał, w niczym nie
przypominał nastolatka, którym był w Hogwarcie. Przeszedł przemianę nie tylko z
wyglądu, ale także z charakteru; przynajmniej tak mi się wydawało.
─ Wiesz, że nieładnie jest grzebać w
rzeczach obcej osoby bez pozwolenia? ─ zapytałam, wchodząc do kuchni i
opierając się o ścianę.
─ Czekałem aż się odezwiesz. Stoisz od
kilku minut i mi się przyglądasz, jestem tak interesujący? A poza tym ─ nie
jesteś obcą osobą, jesteś Granger.
─ Nie jesteś interesujący, po prostu zastanawiam
się w jaki sposób powinnam się ciebie pozbyć.
─ Sarkazm do ciebie nie pasuje, Granger.
Ta gazeta… ─ zaczął, odkładając ją na swoje miejsce. ─ Wiedzą, gdzie jesteś.
Zaraz znowu zaczną węszyć, nie dadzą ci spokoju, wiesz o tym? O mnie też się
dowiedzą.
─ Nie dramatyzuj, Malfoy. Nie zauważyłam,
żeby ktoś za mną chodził czy mnie śledził… Napisali w Proroku jeden artykuł, że
ktoś mnie widział na Pokątnej, ale dadzą mi spokój, nie będą ciągle rozwlekali
tego tematu.
─ Nie zdziw się, Granger, kiedy do twoich
drzwi zapukają twoi przyjaciele. Zorientowałem się, nie patrz tak na mnie.
Zawsze nierozłączni, a teraz nagle jesteś sama? Wystarczyło tylko połączyć fakty,
nie jestem taki głupi, za jakiego mnie masz. W końcu jestem Ślizgonem, zawsze
wszystkiego się dowiem.
─ Sam nie jesteś lepszy. A twoi
przyjaciele? Parkinson, Zabini czy może Nott? Nie osądzaj mnie, Malfoy, skoro
niczego nie wiesz, a sam popełniasz identyczne błędy. Proszę, proszę,
poruszyłeś temat Hogwartu, czyżby wróciły wspomnienia? ─ zapytałam, lekko się
uśmiechając. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i podszedł bliżej. Był o
wiele ode mnie wyższy, więc musiałam zadrzeć głowę, by widzieć jego twarz. Jego
niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z uwagą, jakby chciał odczytać moje
myśli.
─ Żebyś wiedziała, przez twój przyjazd
wszystko wróciło o wiele intensywniejsze.
Odwróciłam się, zrywając kontakt wzrokowy
i podchodząc do drzwi wyjściowych. Dawałam mu tym samym znać, że dzisiejszy
dzień dobiegał już końca; nadszedł czas się rozstać. W tym dniu coś
nieodwracalnie zmieniło się w naszych relacjach, oboje zdawaliśmy sobie z tego
sprawę.
─ To był dobry dzień ─ powiedziałam cicho.
─ Dziękuję, że zgodziłeś się z nami jechać. Sophie była naprawdę szczęśliwa,
cały dzień biegała po domu i stresowała się, że nie zdążymy. To było dla niej
naprawdę ważne.
─ Ja też dziękuję. Mogłem się trochę
oderwać od pracy, od ciągłych konferencji, w których biorę udział. To wyjście
dobrze mi zrobiło, zresztą najlepsze było ono dla twojej córki
Pokręciłam głową na znak, iż wiem o co mu
chodzi.
─ Kolejna chemioterapia…
─ Za tydzień. Dobrze jest widzieć, że
pierwsze leczenie przyjęła dobrze, to bardzo ważne w całym cyklu.
─ Tak, ja też się bardzo cieszę. Zaczęły
jej wypadać włosy… i nie wiem jak mam jej to powiedzieć. Nie wiem, czy powinnam
ci o tym mówić, ale spotkałeś się już z takimi przypadkami, więc pewnie znasz
się lepiej i powiedziałbyś mi, co mam zrobić, jak wytłumaczyć...
─ Powiedz prawdę. Nie ma co kłamać, po
prostu powiedz, że leczenie tej choroby niesie za sobą skutki, między innymi
wypadanie włosków. Powiedz, że kiedy to wszystko się skończy, jej włosy bardzo
szybko odrosną, w dodatku jeszcze piękniejsze i zdrowsze. Jesteś mądra,
Granger, poradzisz sobie z tym.
─ Komplement z ust Draco Malfoya, czyżbym
była w niebie? Zrobię tak, jak mówisz, to chyba rzeczywiście najlepszy sposób.
To… dobranoc, Malfoy — powiedziałam, przegryzając ze stresu wargę.
Prowadziliśmy normalną rozmowę, jak normalni, dorośli ludzie.
─ Dobranoc, Granger.
Przełknęłam głośno ślinę, czując
przyspieszone bicie serca. Jego obecność źle na mnie działała, zachowywałam się
dziwnie i nie w moim stylu. Mężczyzna jeszcze przez chwilę stał naprzeciwko
mnie, zastanawiając się nad czymś, jednak w końcu spojrzał w moje oczy, skinął
głową i wyszedł, pozostawiając mnie samą z milionem myśli kotłujących się w
głowie. Oparłam się o ścianę i głośno odetchnęłam. Mimo wszystko cieszyłam się,
że ten dzień dobiegł już końca. Zbyt długie przebywanie w towarzystwie Malfoya
nie wpływało na mnie dobrze. Usiadłam na podłodze przy drzwiach, zastanawiając
się, co tak właściwie wyprawiam.
Zaklepuję. :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest, stara, powiem Ci, niesamowity. :)
UsuńOczywiście wiesz, że mi się podobał, bo pisałam Ci w smsie i na gg o jego cudowności i tak dalej. Draco jest taki jak powinien być i nawet nie zdajesz sobie sprawy, że przez te króciutkie fragmenty, jakie mi wysłałaś na gg, zainspirowałaś mnie do napisania pierwszego rozdziału własnego dramione (kończę pierwszy rozdział, tak btw.).
Hermiona nie traci dla niego głowy, widać, że bardzo powoli zaczynają się... uczyć siebie. Oczywiście, mam nadzieję, że wspólna przeszłość, od której tak uciekają, w końcu ich dopadnie i połączy. Będą się razem bronić przed wspomnieniami, choć pozostaną ich niewolnikami. Mam wrażenie, że ta gazeta jest tylko początkiem — co jest raczej logiczne — ich wspólnej drogi.
A Sophie jest dobrze przedstawiona, jest tym czynnikiem, który znowu ich połączy, jest jak ta gazeta. Jednak mam nadzieję, co zabrzmi śmiesznie, że jej się pogorszy, a Draco ją uratuje, a Hermiona będzie mu tak wdzięczna, że hyc! wskoczy mu w ramiona. Oczywiście, zanim to się stanie — BO SIĘ STANIE, gwarantuję:) — mam nadzieję, że przejdą przez dziesiątki stron opisów i ich dialogów (które, swoją drogą, dobrze Ci wyszły, nie niesamowicie, bo zdania były trochę za długie. Rzadko używa się w dialogach zdań wielokrotnie złożonych), jak Draco i Hermiona powoli się w sobie zakochują. ALBO, bo przyjmę do wiadomości też taką ewentualność, że oni w wielkim finale nie będą razem. Chcę tylko, żeby przez chwilę było między nimi dobrze i wręcz słodko, a potem możesz nawet ich rozdzielić na wieczność. :)
W każdym razie, cokolwiek napiszesz, liczy się wykonanie. Nawet najgorszy pomysł może być dobrze wykonany, więc nieważne co napiszesz, będzie dobrze, M. Musi być dobrze. (,,Stuck in love").
No i jesteś salviomrs... Nie napisałaś nic, kto Ci dał ten motorek w palcach przez nasz maraton. Halo, ludzie, to dzięki mnie teraz tu jesteście!!!
Wreszcie zabrałam się za odpowiedzenia na Twój komentarz! Strasznie odzwyczaiłam się od takiego odpowiadania, od rozmów z czytelnikami, martwi mnie to. Ale ja nie o tym... Dziękuję! Cieszę się, że Ci się spodobał, naprawdę. Chociaż nawet jakby Ci się nie spodobał, nie napisalabyś mi tego, wiem to, zbyt bardzo mnie kc. O tak, mądrze napisane - uczą się siebie. Jak to dalej będzie wyglądało, nie mam pojęcia, wszystko wychodzi podczas pisania... Sophie jest dla mnie wyzwaniem, bo chcę ją przedstawić realistycznie, a czasami mam wrażenie, że mi nie wychodzi. Aczkolwiek, lubię ją! Tak samo jak Megan. Rozdzielić na wieczność? :( Smutne, ale i tak nie powiem Ci co zrobię, to tajemna tajemnica.
UsuńMusi być dobrze, musi być dobrze...
Tak, to dzięki niej!! Bijcie jej brawa, to dzięki salviom.
Dziekuję za komentarz, raz jeszcze. :>
M.
Szkoda, że zrobiłaś to po ponad miesiącu i odpowiedziałaś mi w ostatniej kolejności. Kiedyś też Ci tak zrobię i nie będzie miło! :)))
UsuńGdyby mi się rozdział nie podobał… nie napisałabym tego w komentarzu, a przez smsa. Wiesz o tym, a ja Ciebie wcale nie kc, salviom .
Powinnaś mi powiedzieć, jakie będzie zakończenie. Nie wiem czemu, ale powinnaś, bo przecież - jesteśmy aż salviom, pamiętasz? Gdybyś mi powiedziała zakończenie, ja też bym Ci powiedziała, gołębiu.
Będzie dobrze i już jest, patrz na mnie, jestem fontanną szczęścia! (Zwłaszcza, że u przyjaciółki zostawiłam dużo ubrań i ciekawe, jak je teraz odzyskam). Obejrzę dzisiaj Stuck in love na poprawę humoru.
A nie ma za.
Masz to przeczytać o szóstej rano, bo inaczej Cię powalę. Wiadomość dla M. z przyszłości: nie budź mnie.
O do licha. Chyba będę musiała sobie przypomnieć, co było wcześniej. Już mieszają mi się blogi ;). Cieszę się z nowego postu i zabieram się do czytania.
OdpowiedzUsuńMój blog
Jakoś szybko przeczytałam ten rozdział. Dopiero co początek był i już koniec :D
OdpowiedzUsuńDzisiaj obroniłam licencjat, także bardzo Ci dziękuję za niespodziankę w postaci nowego rozdziału ;)
Wydaje mi się, że inaczej piszesz, na pewno lepiej! Oczywiście nie mogło zabraknąć wspomnień, które są Twoją mocną stroną. Wspaniale komponujesz retrospekcje z czasami obecnymi. A i sen Hermiony był niczego sobie. Coraz więcej Dramione w Twoim opowiadaniu. JUPI!
Cóż mogę Ci jeszcze napisać... a tak wakacje. Na razie nie robię nic, poza szukaniem pracy :D
Oczywiście trzymam kciuki za egzamin! Nie stresuj się za bardzo i pamiętaj prawa strona to ta dominująca :D (jesteś praworęczna prawda?)
Pozdrawiam
Dajana
P.S. Udanych wakacji ;)
Aha i zapomniałabym. Masz parę literówek. Ale o tym cicho sza!
UsuńTo dobrze, że szybko go przeczytałaś. :) I oczywiście gratuluję obronionego licencjatu! Co studiujesz, Dajano, jeśli mogę spytać?
UsuńMi też się wydaje, że inaczej piszę, czy lepiej? To już należy do Waszej oceny. Cieszę się, że retrospekcje podobają Ci się, czasem naprawdę ciężko mi się je pisze i wydaje mi się, że w niektórych momentach są niepotrzebne... I tak - w końcu coś dramione, w końcu za nami 13 rozdziałów, napisanych ponad 100 stron. :) I znalazłaś pracę? :D
Egzamin teoretyczny już za mną, zdałam za pierwszym, jupi! Praktyczny też już miałam, ale nie zdałam za pierwszym, druga próba przede mną. Stresowałam się strasznie, bo aż się pochorowałam, ale okazało się, że nie ma się czego bać. :D Również życzę udanych wakacji!
I dziękuję za komentarz. ;)
M.
Świetny rozdział, to nic że tak długo CB nie było ważne że wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :))
UsuńM.
Świetny rozdział. Takie Dramione lubię najbardziej choć trochę wkurza mnie ten smutek, który panuje u Malfoy'a.
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńM.
Rozdział, jak zwykle zresztą, świetny! Sophie jest przesłodka, Draco, kiedy tak mówi o Megan, mnie rozczula a Hermionę zawszę lubiłam, więc...
OdpowiedzUsuńA wakacje... Jak na razie siedzę w domu i odsypiam rok szkolny. :D
Do następnego!
Pozdrawiam,
E.
http://uniesmy-ponad-niebo.blogspot.com/ u mnie nowy rozdział :D
Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał. :)
UsuńJa również początek wakacji spędzałam na odsypianiu, a teraz... czas się powoli brać za naukę. :(
M.
Miałam ochotę cię zamordować! Codziennie patrzyłam na twojego bloga, w oczekiwaniu na nowy rozdział. Gdy go dzisiaj zobaczyłam, zaczęłam wrzeszczeć z radości!
OdpowiedzUsuńNo i w końcu, wyjaśniłaś tą gazetę. Coś czuje, że Hermi nie długo spotka Harry'ego lub Rona. Albo Draco ponownie Pansy, lub Diabła albo Notta. Nie mogę się doczekać, następnego rozdziału! Czy mogłabyś mnie informować na blogu: http://corkimerlina-dramione.blogspot.com/
Twoja
Vipera
Haha, dziękuję! Bardzo się cieszę, że z taką radością reagujesz na nowe rozdziały mojego opowiadania. To naprawdę mega miłe! :)
UsuńMam nadzieję, że złapie mnie wena i rozdział pojawi się szybciej niż ten. Jasne, poinformuję Cię o nowym rozdziale. :)
M.
Tym razem nie zapomniałam.
OdpowiedzUsuńKOmentuje na bieżąco i cieszę się że w końcu jesteś.
Rozdział fenomenalny.
Podoba mi się pomysł spotkania Draco i Hermi.
Czyżby coś między nimi zaczyna iskrzyć?
Mam taką nadzieję bo byłoby bardzo fajnie.
Po za tym jak już wspominałam wcześiej cudowny szablon.
podoba mi się zdjęcie Dracona.
Wygląda naprawdę świetnie tak rozkosznie smutny.
pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy
Dziękuję, kochana! c: Naprawdę miło mi słyszeć takie słowa, powtarzam się po raz kolejny, ale już nie wiem jak wyrazić swoją wdzięczność. Hm, Draco i Hermiona... Przed nimi jeszcze dłuuuga droga. :)
UsuńM.
No, moja droga, możemy zaczynać!
OdpowiedzUsuńGdyby nie to, że na moim blogu od dwóch miesięcy nie widać nowego postu, pewnie zaczęłabym ten komentarz od marudzenia, że tak dlugo musiałam czekać na kolejny rozdział. Jednakże ze względu na zaistniałe okoliczności powstrzymam się od dłuższych wywodów na ten temat. :D Ważne, że wstawilaś :)
Zauważyłam coś już dużo wcześniej, ale dopiero teraz pamiętam o tym, by ująć to w komentarzu. Wiesz, że nadużywasz średnika? Pojawia się u Ciebie niemal w co drugim zdaniu :D To Twój znak rozpoznawczy!
W każdym razie przechodząc do tekstu: w końcu wiemy mniej więcej(choć raczej mniej) o co chodziło z tą gazetą. Ciekawe czy pojawienie się męża Megan, sen o Woodzie i Prorok są jakoś ze sobą powiązane. Mogłoby być interesująco, gdyby tak było.
Podoba mi się wizja odnalezienia ich przez osoby z magicznego świata. Zawsze to jakaś akcja i emocje. Hmm. Co jeszcze? Ach, tak! - Dramione już widać na tapecie głównej, nie narzekam! Powiem więcej: ciekawe jak będzie przebiegało(i w jakich okolicznościach) ich kolejne spotkanie poza szpitalem. Oby jak najszybciej do niego doszło :)
Musisz mi wybaczyć ten nieskladny potok słów, ale zawsze tak mam, gdy pisze na telefonie. Nie mam też siły, by spróbować to ogarnąć. Może innym razem :D
Uściski,
Omf
Wiesz, że na początku zupełnie się nie skapnęłam, że to Ty? Zmieniłaś nick, a ja się zastanawiałam któż to zawitał na mojego bloga, dopiero jak weszłam na Twój profil się zorientowałam haha. :D
UsuńPewnie od początku września te przerwy będą normalnością, w końcu matura i tak dalej, w dodatku muszę w końcu zdecydować jakie studia, więc czeka mnie duuuużo pracy. Ale mam nadzieję, że po maturze wszystko wróci do normy!
Wiem, że go nadużywam! To moje cholerne przyzwyczajenie, staram się, żeby nie było go tak dużo, ale wszędzie mi pasuje. :(
Nic nie zdradzę! Siedzę cicho i uśmiecham się, w końcu ja wiem wszystko. :D Co do ich kolejnego spotkania poza szpitalem - naprawdę nie wiem jak będzie wyglądało, przeważnie wszystko się wyjaśnia, gdy piszę już rozdział i nagle dostaję jakiś pomysłów. (:
Dziękuję za komentarz!
M.
Ty wiesz, że Cię kocham za to opowiadanie, jesteś po prostu super, wszystko jest idealne, a sprawdzanie Twoich tekstów to sama przyjemność... A TEN ROZDZIAŁ TO PO PROSTU DZIEŁO SZTUKI. <3
OdpowiedzUsuńDZIĘKI. <333
UsuńM.
matko boska to jest GENIALNE, to nie jest zwykłe opowiadanie tylko ARCYDZIEŁO, kobieto, nie rań mnie tak i pisz szybciej proszę </3
OdpowiedzUsuńDziękuję haha, to naprawdę bardzo miłe! Specjalnie dla Ciebie już otwieram worda i zaczynam myśleć jak zacząć ten rozdział. :)
UsuńM.
I wreszcie mogłam przeczytać!
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny rozdział, dyzi radości w nim było :)
Czekam na jakieś bym, które niedługo pewnie nastąpi, nie mam tylko na myśli relacji Draco Hermiona, może pojawi się ktoś z przeszłości? Może będzie trochę magii? Sama nie wiem...
Wiem, że warto czekać :)
Pozdrawiam, Domi
Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się spodobał! To bardzo, bardzo miłe. No i tak, dużo było w nim radości, bardzo dobrze pisało mi się ten rozdział. :)
UsuńCo do wyczekiwanego bum - nic nie zdradzę, musicie cierpliwie czekać, chociaż pewnie ze mną i odstępami między rozdziałami trudno o cierpliwość. :D
Dziękuję jeszcze raz. ;)
M.
ojejku!
OdpowiedzUsuńjak dawno mnie tutaj nie było :o
rozdział jak zwykle cudowny *.*
tak brakowało mi twojej twórczości!
z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :')
pozdrawiam,
andromeda
Dziękuję, miło mi to słyszeć. :)
UsuńM.
ach i teraz zrobisz to samo? :( znowu dwa miesiące pewnie zejdą, skoro nie zaczęłaś 14...
OdpowiedzUsuńSpokojnie, aż tak długiej przerwy nie zrobię, teraz miałam trochę na głowie, ale już to minęło, więc na dniach wezmę się za rozdział. :)
UsuńM.
No, w końcu przeczytałam - a trochę mi to zajęło :/
OdpowiedzUsuńrozdział fajny, podobał mi się - ale nie przepadam za tą parą :/
Pomysł na bloga również intrygujący
Obserwuję i czekam na nowy rozdział!
Tym czasem u mnie 1 rozdział:
http://lucjusz-i-miona.blogspot.com/
Kiedy kolejny rozdział? Aż dodam do obserwowanych - przynajmniej będę widziała, czy coś dodałaś...
UsuńA u mnie 2 rozdział:
http://lucjusz-i-miona.blogspot.com/
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się kolejny rozdział. Jak widać w ramce obok "wiadomości" - mam już pięć stron, jednak w tym tygodniu zaczęłam pracę i po 8 godzinach chodzenia i dźwigania jestem naprawdę wykończona i trudno mi się skupić na napisaniu czegokolwiek. Zaglądaj co kilka dni, a nuż pojawi się jakaś wiadomość jak z kolejnym rozdziałem Niewolników. :) Rozdziały u Ciebie przeczytane - teraz tylko czekają na skomentowanie. ;)
UsuńM.
*-* W pewnym momencie myslalam ze Herm do niego podejdzie da mu calusa i cos pieie w stylu "dzieki za udany dzien" :> xD Czekam na dalsze czekam tez na jej znajomych :] :D
OdpowiedzUsuńWiem krotko pisze ale tak zawsze.. Czasami jeszcze mnie :3 xD Dobra pozatym jestem niwa na twym blogu i cholernie mi sie podoba *-* (zadko klne w komentarzach uznaj to jako komplement) xD Dobra nareczki zycze weny ;p
~Pani B.
Dziękuję za miłe słowa. ;)
UsuńM.
Hejo!
OdpowiedzUsuńNie martw się zastojem, jesteśmy cierpliwi, poczekamy. Są w końcu wakacje a autorki też powinny złapać oddech :)
Ciesz się wakacjami i piękną pogodą :)
Pozdrawiam
Dajana
Czy ja wiem czy wszyscy są tacy cierpliwi... :) Prawko zdałam, więc mogę się już cieszyć, bo jeszcze przed wszystkim się martwiłam, dopiero teraz mogę odetchnąć. Codziennie dopisuje do rozdziału stronę, nawet więcej czasem, tylko po prostu powoli mi idzie... Ale wszystko zmierza ku lepszemu. :) A u Ciebie, Dajano, jak mijają wakacje?
UsuńM.
Gratulację zdania prawa jazdy! Strasznie się cieszę. A jeśli chodzi o cierpliwość to... słuchaj czym ty się przejmujesz, jeśli ktoś ma jakieś pretensje to tylko dlatego, że sam nigdy nie tworzył. To proces który trwa. Nie zawsze jesteś w stanie napisać rozdział w tydzień. Czasem potrzeba miesiąca bądź nawet i dwóch.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wychodzisz na prostą. U mnie jakoś leci, co drugi dzień chodzę do pracy, ale jakoś tak szybko czas ostatnio mi leci. Jutro już sierpień!
Pozdrawiam
Dajana
Ja też się bardzo cieszę - ogromna ulga, jeszcze nigdy nie przeżyłam takiego stresu, a mama boi się co będzie przed maturą, skoro teraz tak się zachowywałam. :D
UsuńOj tak, dokładnie... Niektórych scen po prostu nie da się napisać szybko i wymagają dokładnego przemyślenia.
Mi również ten czas leci strasznie szybko! Już połowa wakacji minęła... Masakra :( Jak co drugi dzień do pracy to całkiem dobrze chyba? :)
M.
Cześć,
OdpowiedzUsuńPiszę do Ciebie w sprawie Twojego drugiego bloga (droga-do-milosci). Kilka miesięcy temu, po opublikowaniu miniaturki, będącej swego rodzaju "zakończeniem", epilogiem historii przez Ciebie stworzonej napisałaś, że osobom, które podały adres mailowy w komentarzach, gdy będzie oczywiście gotowy, wyślesz PDF z opowiadaniem. Naprawdę spodobało mi się to, co pisałaś, mimo że trafiłam na blog długo po opublikowaniu ostatniego rozdziału, dlatego zapisałam się. Niestety, nie dostałam żadnej wiadomości z plikiem, co więcej, gdy niedawno próbowałam wejść na stronę, okazało się, że dostęp do niej mają tylko zaproszeni czytelnicy, do których grona nie należę. Czy odblokujesz jeszcze kiedyś stronę tak, by mogli ją przeglądać wszyscy? Co z rozesłaniem PDF z opowiadaniem?
Serdecznie Cię pozdrawiam!
Liliana.
PS To opowiadanie też czytam, mimo że chyba jeszcze nie zdarzyło mi się skomentować (za co przepraszam - wiem, jak ważne są komentarze!), bardzo je cenię i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział!
Nie dostałaś żadnej wiadomości, ponieważ PDF Drogi do miłości nie został jeszcze skończony. :) A dostęp do bloga mam tylko ja, chyba że bardzo chcesz przeczytać moje opowiadanie - mogę ewentualnie Ciebie zaprosić. Tworzenie PDFa trwa bardzo długo, szczerze powiedziawszy ostatnio nie miałam głowy do poprawiania tego tekstu, ponieważ miałam na głowie ważniejsze rzeczy. Ale nie zapomniałam, nie bój się - ciągle pamiętam, tylko naprawdę nie mam teraz do tego głowy. Podaj mi swojego emaila, a zaproszę Cię na bloga. :) Przepraszam za tą składnie, ale jestem tak zmęczona, że ledwo patrzę na oczy. :)
UsuńM.
Najmocniej przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz. Nie, nie, skoro zablokowałaś dostęp do bloga, musiałaś mieć ważny powód, szanuję i rozumiem Twoją decyzję - poczekam, aż PDF będzie gotowy, bez względu na to ile to potrwa :) Wiem, że proces poprawiania całości tekstu i konwertowania trwa, po prostu bałam się, że coś schrzaniłam i źle zapisałam maila albo przeoczyłam, a Ty skasowałaś stronę i bezpowrotnie straciłam szansę na otrzymanie pliku. Dziękuję za szybką odpowiedź i serdecznie pozdrawiam, a, no i oczywiście życzę weny! :D
UsuńLiliana.
Wszystko jest w porządku. :) Nie mam pojęcia kiedy pdf zostanie stworzony, ale jeśli to się już stanie - nie bój się, od razu Ci go wyślę. Mam stworzoną listę osób, które chcą go otrzymać, więc o nikim nie zapomnę.
UsuńDziękuję, przyda się! :)
M.
Swietna historia!
OdpowiedzUsuńCzytalam niezauwazajac zadnych błędów -jezeli jakies byly xd
Weny ;)
Dziękuję bardzo!
UsuńM.
Cudowne opowiadanie, bardzo pomysłowe. Będę czytać, obiecuję!
OdpowiedzUsuńWeny!
Dziękuję, bardzo się cieszę! :)
UsuńM.
M masz talent do pisania. To się czuje...Kocham;*
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo miło mi to słyszeć, naprawdę. :)
UsuńM.
Cudowny rozdział *-*
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny ?
Dziękuję. (:
UsuńNa razie mam doła, nie mam chęci do niczego, więc trudno mi cokolwiek powiedzieć co do terminu kolejnego rozdziału... Postaram się znaleźć choć resztki weny i chęci do napisania 14. Tymczasem trzymajcie kciuki. ;)
M.
A byłam święcie przekonana, że komentowałam! :O
OdpowiedzUsuńPomijając jednak moją irytację na samą siebie :/ ; wspaniały rozdział! Naprawdę przyjemnie się czytało. :) Akcja zaczyna się coraz bardziej rozkręcać, już nie mogę doczekać się, co będzie dalej! Naprawdę jestem ogromnie ciekawa!
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam i życzę weny!
Charlotte Petrova
Przez cały rozdział się uśmiechałam…Bardzo, bardzo przyjemny… Cieszę się, że wróciłam na Twojego bloga… Cudowne są Twoje rozdziały… I naprawdę zaczynam czuć chęć pisania swojego rozdziału.
OdpowiedzUsuńBardzo Cię przepraszam, że dopiero teraz przeczytałam. Od paru dni zbierałam się za ten rozdział, ale jakoś ciągle coś się działo i nie mogłam dojść do końca.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie ma wysoką klasę, M! Znowu towarzyszy mi uczucie jakbym czytała książkę. Robi się coraz ciekawej - jest więcej akcji i wątków Draco-Hermiona.
Ciekawe jak to będzie z Megan ;( Na początku martwiłam się o Hermionę, tak bardzo jest przejęta, że zaniedbuje swój sen. Ale co do snów to...Trochę mnie przeraziłaś tym Wood'em. To musiało być okropne czuć się obcą dla własnej córki...Uf, ale to tylko sen!;p
Jak Hermiona, Sophie i Malfoy byli w miasteczku i siedzieli na tej ławce jak niby taka rodzina, wyobraziłam sobie, że Oliver też znalazł się tam jakimś cudem i widzi jak Granger świetnie sobie radzi z dzieckiem. Coś czuję, że Wood za niedługo będzie musiał się pojawić. Boję się, że znajdą Hermionę, a gdyby tak się stało, wszystko by się zmieniło. Bardzo przyjemnie opisałaś ten ich cały wypad i radość Sophie. Cieszę się, że Draco i Hermiona spędzili razem czas i porozmawiali. Jak czytałam, że wracają do domu, byłam pewna, że dziewczynka zasnęła, a Malfoy wniesie ją do góry! Ach, wrócił temat Hogwartu...Bardzo ciekawie! Żal mi trochę Pansy. Widzę, że naprawdę starała się o blondyna...Cóż, lecę czytać kolejny rozdział! :*
N.
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Na początku chciałabym napisać, że wszystkie rozdziały przeczytałam jednym tchem w dwa dni (nie mogłam szybciej) i niezmiernie się ucieszyłam, kiedy dodałaś nowy rozdział. Teraz będę na bieżąco, a przynajmniej taką mam nadzieję. Co do rozdziału natomiast... Muszę przyznać, że jest wspaniały. Z resztą, po co to pisać i tak na pewno o tym wiesz. Twój blog jest pierwszym pisanym w pierwszej osobie, który czytam od początku przygody z dramione. Zawsze unikałam takich historii, ponieważ denerwowały mnie przemyślenia bohaterów. U ciebie jest inaczej; z zapartym tchem śledzę, to co piszesz i głębiej odczuwam przeżycia twoich postaci. To chyba wszystko, co chciałam napisać. A nie, mam jeszcze małe pytanie: Czy to jest twój pierwszy blog? Przepraszam za swoją niewiedzę, ale trafiłam tu zupełnie przypadkiem kilkanaście dni temu. Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńJeju, bardzo dziękuję za tak miły komentarz, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mnie podbudowałaś. Cieszę się, że moja historia okazała się na tyle interesująca, byś przeczytała wszystkie poprzednie rozdziały w tylko dwa dni! Nie sądziłam, że to możliwe, bo wiem, że momentami potrafię przynudzać. :) Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz i mam ogromną nadzieję, że jeszcze się pojawisz. :)
UsuńNie, Niewolnicy są moim drugim blogiem. Moje pierwsze opowiadanie 'droga do miłości' zostało już zakończone, około półtora roku temu. Nie należało do dobrych, jako że dopiero zaczynałam swoją przygodę z pisaniem, więc teraz wszystko poprawiam, tworząc przy okazji wersję pdf, ponieważ sam blog został już usunięty. :)
Dziękuję jeszcze raz za komentarz i również pozdrawiam. :)
M.
Ale się dużo dzialo;-) Draco jest najlepszy. Opiekuje się Megan. Widać po jego zachowaniu, że dużo dla niego znaczy. To dobrze, że ma kogoś takiego. No i jest jeszcze Timber;-) Dzień w wesołym miasteczku był bardzo udany. Sophie zadowolona no i najważniejsze między Draco a Hermioną coraz więcej się dzieje. Można śmiało powiedzieć, że nawet coś iskrzy. Oby dalej szlo w tym kierunku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kate
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńTen rozdział ma w sobie coś fajnego. Poza długością i ilością wydarzeń mam wrażenie, że ma swój swoisty klimacik. Ładnie ukazana przyjaźń Draco z Megan, potem podekscytowana Sophie, akcja z taksówką (którą po prostu kocham), radosny czas w wesołym miasteczku i szczere wieczorne rozmowy. Ach, czego tu nie było. Ale jednak wszystko łączy się w jedną całość i czyta się to bardzo dobrze.
Najbardziej ciekawi mnie relacja Draco-Hermiona. To 13 rozdział i już coś się między nimi tli, a co będzie dalej? Już nie mogę się doczekać!
Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.