Całe osiedle było spowite
mrokiem. Ciemne chmury kłębiły się na niebie, przysłaniając gwiazdy i księżyc. Ta
noc zapowiadała się na długą i wyjątkowo ciężką — operacja Sophie dopiero miała
się zacząć, a mimo to mnie tam nie było. Uciekłem, bo tak było prościej. Miałem
tendencję do nagłego znikania, kiedy życie zaczynało się pieprzyć i tym razem
też tak było. Trudno było przestawić się i zacząć myśleć inaczej.
Oparłem głowę o kierownicę, chcąc
spędzić w samochodzie jeszcze trochę czasu. Potrzebowałem pomyśleć, w ciszy i
spokoju, dobrze wiedząc, że w mieszkaniu jest Megan i od razu na mnie naskoczy,
chcąc się wszystkiego dowiedzieć. Po raz pierwszy w życiu naprawdę mi na kimś
zależało… i sam nie wiedziałem, kiedy dokładnie się to zaczęło. Byłem pewny
jedno: że nie chcę rezygnować, że chcę być szczęśliwy i to szczęście dawać. Zaśmiałem
się głośniej, gdy uświadomiłem sobie ironię tej całej sytuacji — byłem
śmiertelnie zakochany w Hermionie Granger. Kiedyś uważałem ją za niegodną
choćby rozmowy ze mną, a teraz… teraz nie potrafiłem wyobrazić sobie dnia bez
dotknięcia jej dłoni, krótkiej rozmowy czy ukradkowego spojrzenia. Była moim
lekiem, moją opoką i moim światem. Uzależniłem się od jej obecności, nie
potrafiąc inaczej funkcjonować. Dzięki niej odkryłem coś ważnego: że miłość
przychodzi nawet do takich ludzi jak ja. A teraz, gdy potrzebowała mnie jak
nigdy, stchórzyłem. Westchnąłem i wysiadłem w końcu z samochodu. Nie
wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc postanowiłem wrócić do mieszkania. Idealny
pomysł.
Zamknąłem drzwi samochodu i
ruszyłem w kierunku bloku. Wokół było cicho i spokojnie, co było dziwne patrząc
na to, że niedawno zapadł wieczór. Wszyscy zaszyli się w swoich mieszkaniach,
jakby przeczuwając nadchodzącą złą pogodę. Nawet pogoda potrafiła dostosować
się do sytuacji.
Wyjąłem z kieszeni płaszcza
klucze do mieszkania. Na klatce schodowej minąłem pijanego sąsiada z parteru,
siedzącego na schodach. Mruknął coś w moją stronę, ale zignorowałem go,
wchodząc na górę. Włożyłem klucz do zamka, przekręcając go. Wszedłem do środka
i od razu poczułem zapach spaghetti. Uśmiechnąłem się i zdjąłem płaszcz,
zostawiając go na wieszaku. Nie zdążyłem postawić pierwszego kroku, gdy w
drzwiach pokoju stanęła Timber, patrząc się na mnie z wyczekiwaniem. Przekrzywiła
łeb raz na jedną, raz na drugą stronę, jakby zastanawiała się, co ma zrobić. W
końcu ruszyła na mnie — i naprawdę miałem wrażenie, że biegnie w zwolnionym
tempie. Skoczyła na mnie, a ja zaśmiałem się głośno, gdy zaczęła szczekać z
radości. Od kiedy pojawiła się Granger, coraz mniej czasu poświęcałem Timber, a
przecież to ona była ze mną w najgorszych chwilach mojego życia. Zapomniałem o
najlepszym przyjacielu na rzecz kogoś innego.
— Co ty tu robisz, Draco? —
Usłyszałem głos Megan. Automatycznie odwróciłem się w stronę, z której
dochodził dźwięk; kobieta stała w progu kuchni, trzymając w rękach ścierkę
kuchenną. Patrzyła na mnie niepewnie, mrużąc lekko oczy. Megan mieszkała ze mną
od czasu, gdy w Denver pojawił się jej były mąż. Nie czuła się bezpiecznie w
swoim starym mieszkaniu, więc nawet się nie zastanawiałem — od razu
zaproponowałem jej, żeby przeprowadziła się do mnie. Tak było dla niej
najlepiej.
— Naprawdę miłe powitanie,
Megan — odparłem, zdejmując w końcu buty. — Też się cieszę, że cię widzę.
— Pytam poważnie, Draco —
powiedziała, opierając się o ścianę. Zignorowałem ją i przeszedłem obok niej,
chcąc wstawić wodę w czajniku. Potrzebowałem kawy, skoro czekała mnie
nieprzespana noc. — Ona cię potrzebuje, szczególnie teraz, dobrze o tym wiesz.
— Wiem, do cholery, wiem, daj
mi w spokoju chwilę pomyśleć — warknąłem, zamykając głośniej, niż chciałem,
szafkę. Oparłem się o blat, czując na sobie wzrok kobiety. Nie potrzebowałem
porad, bo dobrze wiedziałem, co robić. Zamierzałem wrócić do szpitala — tam
było moje miejsce, przy Granger. Nie wiedziałem czym jest miłość, bo skąd
mogłem wiedzieć? W moim życiu niewiele
osób okazywało mi jakiekolwiek uczucia. Ale ja ten jeden jedyny raz chciałem
być lepszy, i po prostu być, wspierać, kochać.
— Kiedy się kogoś kocha, nie
myśli się o sobie, tylko o tej osobie, więc radzę ci zacząć to robić, bo
stracisz ją szybciej, niż ci się wydaje.
— Zdaję sobie z tego sprawę.
— To przestań się zachowywać,
jakbyś tego nie wiedział.
— O co ci chodzi, co? Ledwo
wszedłem do mieszkania, a ty od razu rzuciłaś się na mnie z pretensjami. Wiem, gdzie jest moje miejsce, nie musisz mnie pouczać.
— Bo nie mogę patrzyć jak
znowu marnujesz sobie życie? Tak trudno to zrozumieć, Draco? Po raz kolejny
chcesz odtrącić kogoś, komu na tobie zależy? Widzę, że nie jesteś pewny swoich
uczuć. Nie powiedziałeś jej tego, prawda? Że ją kochasz?
— Dosyć, Megan — powiedziałem
ciszej, widząc, iż kobieta szykuje się do kolejnego ataku na mnie. Minąłem ją i
wszedłem do łazienki, chcąc trochę ochłonąć. Nie pierwszy raz Megan wywoływała
o to kłótnię, bo jej zdaniem wszystko było źle, nie tak, jak być powinno.
Miałem wyrzuty sumienia, że odreagowuję na niej swoją złość, ale dobrze
wiedziałem, że ona też nie jest bez winy. Nie chciała nic mówić, milczała o
swoich problemach, tłumiąc wszystko w sobie. Była moją przyjaciółką, więc nie
potrafiłem poprzeć jej zachowania. I chociaż irytowała mnie jej hipokryzja… to
Megan nadal stanowiła ważną część mojego życia. Przecież w przyjaźni właśnie o
to chodziło — o bycie przy sobie wbrew wszystkiemu, akceptowanie wad,
przeczekiwanie największych burz. Razem.
Dzięki niej zrozumiałem
jakimi prawami rządzi się przyjaźń — że nie tylko się mówi, ale też słucha.
Milczy, krzyczy i szepcze. Była dla mnie tak ważna, iż nie potrafiłem — i nie
chciałem — wyobrażać sobie bez niej życia. Wprowadziła w nie światło, kiedy sam
byłem ciemnością. Pokazała mi to, co w mojej osobie najlepsze, ucząc mnie od nowa
samego siebie. Przyjmowała ostre słowa w gorsze dni, znosiła ciszę, by po
chwili mówić dwa słowa: będzie dobrze. Na początku mojego pobytu w Denver, gdy
miałem jeszcze staż w szpitalu, izolowałem się od ludzi, nie chcąc mieć z nikim
bliższego kontaktu. Ograniczałem rozmowy tylko do tych koniecznych, nie wdając
się w inne relacje. Nie chciałem ranić kolejnych ludzi, a samotność wydawała mi
się najrozsądniejszą opcją, najbezpieczniejszą. Megan jednak była uparta i docierała do mnie,
pokazując mi moje najlepsze strony, o których istnieniu wcześniej nie miałem
pojęcia. Jako jedyna była przy mnie, wierząc, że jestem dobrym człowiekiem.
Przemyłem twarz zimną wodą,
chcąc uspokoić myśli. Zacisnąłem mocniej dłonie na brzegach umywalki i zacząłem
głęboko oddychać. W jednym Megan miała rację — nie potrafiłem ot tak
powiedzieć, że kocham. Było to dla mnie trudne nie tylko ze względu na ciężką
przeszłość; nienawidziłem rzucać tak słów, jakby nic nie znaczyły.
Potrzebowałem czasu, by upewnić się w swoich uczuciach. W swoim życiu zraniłem
już wystarczającą liczbę osób i nie chciałem tej liczby zwiększać. Spojrzałem
na swoje odbicie w lustrze i przypomniałem sobie… siebie, zagubionego, kilka
lat temu. Z jednej strony wydawało mi się, że to było tak dawno temu, ale z
drugiej, pamiętałem każdy szczegół z tamtego okresu. Każda obawa, niepewność o
życie swoje i swoich najbliższych, to wszystko wciąż odbijało się echem w moim
umyśle.
Szedłem
korytarzami Hogwartu, nerwowo oglądając się za sobą. Chociaż wokół nikogo nie dostrzegłem,
miałem wrażenie, że ktoś obserwuje każdy mój ruch. Nagle postacie w obrazach
patrzyły bardziej podejrzliwie, a cienie, rzucane przez zbroje, wydawały się
jeszcze większe i bardziej mroczniejsze. Na zewnątrz była okropna pogoda, co
przestało być dla mnie dziwne, zważając uwagę na fakt, że Czarny Pan powrócił.
Słońce coraz częściej było przykrywane ciemnymi chmurami, które zwiastowały deszcz.
Hogwart jeszcze nigdy tak nie przerażał. I chociaż miałem wrażenie, że odkryłem
wszystkie sekrety zamku, on wciąż zaskakiwał mnie od nowa, zupełnie jakbym
każdego dnia uczył się go od początku.
Skręciłem
w korytarz, prowadzący na szóste piętro. Potrzebowałem chwili samotności,
ciszy. Sądziłem, że dam radę wykonać powierzone mi zadanie, ale z każdym
mijanym miesiącem było coraz ciężej. Popełniałem podstawowe błędy, gubiąc się,
nie potrafiąc odnaleźć już w tym wszystkim sensu.
Miałem
zabić. Karą dla mnie za zawód ojca w Departamencie Tajemnic było zabicie kogoś.
Inaczej on zabiłby wszystkich, na których w jakimś stopniu mi zależało…
Wszedłem do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Odkręciłem wodę i przemyłem
nią twarz, chcąc się uspokoić. Musiałem wymyślić nowy plan, taki, który tym
razem przyniesie dobry efekt. Zacisnąłem oczy, czując, że pod moimi powiekami
gromadzą się łzy. „Bądź silny, bądź silny, bądź silny…”. Ciągle zawodziłem: jak
więc miałem sobie poradzić?
Voldemort
dobrze wiedział, co robić. Spodziewał się, że nie podołam wyznaczonemu mi
zadaniu, ale ja chciałem pokazać, że dam radę i że jestem inny, niż myślał.
Początkowe uczucie dumy — w końcu sam Czarny Pan wybrał mnie do tak
odpowiedzialnego zadania — teraz przerodziło się w strach. Im szybciej zbliżał
się koniec roku szkolnego, tym ogarniała mnie większa panika. Musiałem tylko
odważyć się wysłać jedno zaklęcie, dwa głupie słowa… a tak dużą trudność mi to
sprawiało. Zacisnąłem dłonie na bokach umywalki, pochylając się nad nią.
Zaczęło robić mi się niedobrze; próbowałem uspokoić oddech, ale z każdą sekundą
gula w moim gardle rosła i zamiast łagodzić szybko bijące serce, ono wydawało
się działać na jeszcze większych obrotach. Wreszcie przyznałem przed samym
sobą: byłem przerażony. Wizja utraty mojej jedynej rodziny jeszcze nigdy nie
była tak realna, jak w tym momencie. Chwile słabości zdarzały mi się coraz
częściej i coraz więcej osób zdawało się to zauważać. Spojrzałem na siebie w
odbiciu lustra. Patrzył na mnie niepewny swojego życia chłopak, zgubiony w
labiryncie codzienności, porażek i niepokoju. Chłopak, któremu brakowało
odwagi, by uratować rodzinę.
Pod
oczami swoje stałe miejsce miały już sińce, a rysy twarzy znacznie się
wyostrzyły przez to, że nie miałem apetytu. Stawałem się cieniem samego siebie.
Nie zorientowałem się w którym momencie z moich oczu popłynęła pierwsza łza…
druga… piąta. Ciężar tego obowiązku, spoczywającego na mnie, zaczął przygniatać
mnie jeszcze bardziej. Traciłem oddech, miażdżony przez odbijające się echem w
mojej głowie słowa Czarnego Pana. Łapczywie łapałem powietrze, naiwnie sądząc,
że to coś da. Tylko odwlekałem to, co było nieuchronne.
Z
mojego gardła wydarł się szloch, nad którym nie potrafiłem już zapanować.
Zacisnąłem dłonie, chcąc opanować ich drżenie. Nagle zrobiło mi się zimniej, na
plecach pojawiły się dreszcze. Po raz pierwszy w życiu czułem się tak bezradny.
I nie miałem przy sobie nikogo, kto mógłby mi pomóc. A gdy kilka minut później
zobaczyłem w odbiciu lustra Pottera, zapłonęła we mnie wściekłość.
Wyszedłem z mieszkania,
pozostawiając za sobą tylko ciszę. Już wiedziałem co musiałem zrobić. Jak
najszybciej dostałem się do szpitala, wbiegając po schodach. Nie miałem czasu
czekać na windę, a drogę do sali, w której była operowana Sophie, znałem na
pamięć. Tam też, jak podejrzewałem i właściwie byłem pewny, była Granger. Dobiegłem
na trzecie piętro, potrącając po drodze przypadkowych ludzi. W głowie miałem
tylko jeden cel, który przysłaniał wszystko inne. Nie zwracałem na nic uwagi i
zrozumiałem w tym momencie jedno — że gdy się kocha, ma się w myślach non stop
tą jedną osobę. Myśli się, co ta osoba robi w danej chwili, z kim rozmawia, czy
wszystko u niej w porządku… Chce się znać jej myśli i najskrytsze marzenia
tylko po to, by móc je spełnić. Tyle znaczyła dla mnie w obecnej chwili,
chociaż kiedyś nie znaczyła nic.
Skręciłem w boczny korytarz i
w końcu znalazłem się w miejscu, w którym powinienem był być już od dawna.
Stanąłem w miejscu, czas jakby się zatrzymał, chociaż tak naprawdę wszystko
toczyło się swoim normalnym tempem. Ona nie odwróciła się w zwolnionym tempie,
ani nie podbiegła z radością, rzucając się w moje objęcia. Nic takiego nie
miało miejsca, bo nasze życie nie było pieprzoną komedią romantyczną, tylko…
zwykłym życiem, które nie było zbyt kolorowe. Staliśmy przed decyzjami,
wyborami, mającymi wpływ na naszą przyszłość. Ona miała córkę, Olivera, a ja
nie miałem nic. Myśl o tym, że mógłbym ją stracić, była przerażająca. Poczułem
na plecach dreszcze i mimowolnie się wzdrygnąłem. Chociaż byliśmy ze sobą tak
krótko, już nie potrafiłem wyobrazić sobie życia bez jej głosu, śmiechu,
wzroku. Nie wiedziałem, jak potoczy się życie, ale byłem pewny jedno — że chcę
być przy nich, przy Granger i Sophie. W pewnym momencie człowiek zaczyna
inaczej myśleć o przyszłości, snuje plany, związane z osobami, na których mu
zależy… to właśnie zaczęło dziać się ze mną. A kiedyś myślałem, że to
niemożliwe, nie w moim przypadku.
Hermiona stała pod ścianą,
czytając z uwagą porozwieszane dyplomy. Podszedłem do niej wolnym krokiem, otaczając
ostatecznie swoimi ramionami, kiedy byłem już za nią. I po raz pierwszy od
długiego czasu pomyślałem, że jestem ogromnym szczęściarzem.
W czekaniu najgorsze było…
właściwie wszystko. Minuta wlokła się za minutą, godzina za godziną… aż w końcu
przestałam liczyć, ile czasu Sophie jest już na sali operacyjnej. Chodziłam po
korytarzu, próbując zająć czymś myśli, ale ostatecznie przynosiło to zupełnie
inny efekt. Czułam na swoich plecach wzrok Malfoya, siedzącego na jednym z
krzeseł pod ścianą. Już dwie godziny temu przestał mnie prosić, żebym też
usiadła. Byłam pewna, iż liczy który raz z kolei przechodzę cały korytarz. Nie
potrafiłam jednak siedzieć w miejscu, bo świadomość, że tak naprawdę nie wiem,
co się dzieje za drzwiami sali operacyjnej, była dla mnie przerażająca. Uczucie
bezsilności uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą, chociaż nie chciałam się do tego
przyznać. Niewiedza zawsze irytowała, szczególnie w Hogwarcie, kiedy nie mogłam
znaleźć odpowiedzi na dręczące pytania, ale w tym przypadku było zupełnie
inaczej. Nie chodziło o zaspokojenie swoich ambicji… Po prostu pragnęłam
wiedzieć, co dokładnie w każdej minucie dzieje się z moją Sophie. Naprawdę
oczekiwałam tak wiele?
— Pojdę po herbatę, zaraz
wracam.
Usłyszałam za sobą głos
Malfoya, a chwilę później poczułam na swojej dłoni jego dotyk. Stał naprzeciwko
mnie, choć nie zauważyłam momentu, w którym podszedł. Nie uśmiechał się, nie
zapewniał, że wszystko będzie dobrze, bo przecież nie mógł mi tego powiedzieć.
Po prostu był obok i tak było najlepiej. Pokiwałam głową, opuszczając wzrok na
swoje dłonie. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie, więc starałam się
unikać patrzenia w jego oczy. W tej chwili byłam słaba, chociaż obiecywałam
sobie samej coś innego. Okłamywanie samej siebie wychodziło mi w końcu tak
dobrze. Byłam mistrzynią we wmawianiu sobie czegoś, co nie mogło mieć miejsca w
normalnym życiu. Żyłam iluzją, trzymając się pojedynczych, dobrych chwil.
Draco podniósł mój podbródek
do góry, jakby zauważając, że coś jest ze mną nie tak. Zresztą nawet bez
patrzenia w moje oczy dobrze wiedział, co jest powodem moich zmartwień.
Delikatnie przejechał palcami po moim policzku, patrząc mi prosto w oczy. Ten
ruch, tak nieoczekiwany i delikatny, sprawił, że na plecach pojawiły się
dreszcze. Chciał, żebym chociaż na chwilę odciągnęła swoje myśli od negatywnych
scenariuszy, które mimowolnie tworzyły się w mojej głowie. Jego obecność
sprawiała, że przestawałam się bać. Przy nim byłam gotowa stawić czoła
największym lękom…
— Niedługo wrócę, nigdzie się
stąd nie ruszaj — powiedział, puszczając powoli moją dłoń. Zanim zdążyłam
cokolwiek odpowiedzieć, zniknął za zakrętem. Tak bardzo nie chciałam być w tej
chwili sama! A on mnie zostawił, samotną, z budzącymi się niepokojami. Tak
wiele osób mnie zostawiło, przeżyłam ich stratę i wiedziałam, że po kolejnym
odejściu już się nie podniosę. Nie miałam w sobie tyle siły.
Miesiąc
po narodzinach Sophie był najgorszy. Płacz, krzyk, płacz, płacz… Tyle udało mi
się zapamiętać z pierwszych tygodniu po wyjściu ze szpitala. Książki, w których
opisywano tylko pozytywne aspekty macierzyństwa, były obłudą. Nic nie było tak,
jak miało być. Po raz kolejny zawiodłam się, bo przecież spodziewałam się
czegoś zupełnie innego. Moje życie miało wyglądać inaczej — a jednak nastąpił
niespodziewany zwrot akcji. Nie miałam szansy wcisnąć pauzy i cofnąć się o
kilka miesięcy wstecz, chociaż w niektórych momentach, gdy było ciężej, tak
bardzo tego pragnęłam.
Czasami
ja i Sophie miałyśmy lepsze dni — ona praktycznie nie płakała, leżała grzecznie
w łóżeczku, a ja miałam chwilę czasu dla siebie. Czasem jednak, gdy do mnie
wracały przykre wspomnienia, ona jakby wyczuwała zmianę nastroju i natychmiast
zaczynała płakać. Te dni były najgorsze ze wszystkich. Samotność przytłaczała
jeszcze bardziej, a cisza, zakłócona tylko płaczem dziecka, boleśnie raniła,
przypominając mi, że nikogo przy mnie nie ma. Byłam sama, sama musiałam sobie
ze wszystkim radzić, sama pokazać mojej Sophie świat… Wydawało mi się, że nie
jestem na to gotowa. Zostałam zbyt szybko rzucona na głęboką wodę, zaczynając od
razu tonąć. Łapałam się wszystkiego, co było w pobliżu, próbując utrzymać się
na powierzchni. Prawda była taka, że nie radziłam sobie. Mogłam się okłamywać,
wmawiać coś, czego w rzeczywistości nie miałam, ale prawda była jedna i ja ją
doskonale znałam.
Stałam
przy łóżeczku Sophie, patrząc jak śpi. Uśmiechała się, więc śniło się jej coś
dobrego. Patrzenie jak każdego dnia uczy się czegoś nowego, jak mnie poznaje,
gaworzy, wymachuje rączkami — to było coś niezwykłego. Chciałam zatrzymać te chwile,
żeby nigdy się nie kończyły, a ciągle odtwarzały, jak stara, zepsuta płyta.
Mogłabym codziennie budzić się i powtarzać ten sam dzień wiedząc, że będę mogła
patrzeć na tą małą kruszynkę. Była dla mnie wszystkim, więc pragnęłam dla niej
dobrego życia. Czy mogła rzeczywiście je mieć, mając mnie jako matkę?
Poprawiłam
kocyk, kiedy nieświadomie odkryła się rączką. Było tak wiele rodzin, które nie
mogły mieć dzieci, a ja miałam Sophie… Nawet na nią nie zasługiwałam.
Pokręciłam głową, próbując pozbyć się tych myśli, ale one ciągle do mnie
wracały, niczym bumerang. Zacisnęłam wargi i wyszłam z pokoju, zamykając za
sobą cicho drzwi. „O czym ja w ogóle myślałam?”— skarciłam się w myślach. Takie
chwile nachodziły mnie jednak coraz częściej i nie potrafiłam się już przed
nimi bronić.
Ziewnęłam,
kierując się w stronę swojego pokoju. Póki Sophie spała, chciałam położyć się
chociaż na chwilę. Na ten moment to było moim priorytetem: odpoczynek. Sophie
źle spała w nocy, zasypiając na kilkanaście minut, po chwili znowu się budząc.
Tak naprawdę nie miałam czasu spać, bo ciągle czuwałam, czy z Sophie wszystko w
porządku. Patrzyłam, czy jej klatka piersiowa się unosi, czy nie przykryła
przypadkiem kocem swojej główki. Bycie matką niosło za sobą wiele dobrych
chwil, ale czasem poczucie odpowiedzialności za tą małą istotę przytłaczało.
Tyle złych rzeczy mogło się wydarzyć, na które ja, chcąc czy nie, nie mogłam mieć
wpływu…
Położyłam
się na łóżku, przykrywając w połowie kocem. Powieki zaczynały coraz bardziej
ciążyć i nie myślałam już o niczym konkretnym. Kiedy już zaczynałam odchodzić w
krainę snów, z powrotem zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Słysząc
dzwonek do drzwi, szybko zerwałam się z łóżka, biegnąc w stronę wejścia. Nie
chciałam, żeby osoba stojąca po drugiej stronie drzwi, zadzwoniła drugi raz, bo
wtedy Sophie na pewno by się obudziła. Zignorowałam zawroty głowy, potykając
się po drodze o leżącą na podłodze torbę. Nawet nie zastanawiałam się, kto może
mnie odwiedzić, bo przecież nie miałam tu z nikim kontaktu… Spojrzałam przez
wizjer i zauważyłam moją sąsiadkę — Ruby. Kilka razy widziałam ją na klatce
schodowej, ale nigdy nie prowadziłyśmy dłuższej rozmowy. Otworzyłam drzwi i
dopiero wtedy dostrzegłam, że kobieta trzymała w dłoniach niewielkie pudełko,
zapakowane w ozdobny papier, a na ramieniu miała zawieszoną lnianą torbę, w
której coś się znajdowało. Ruby miała na sobie jasny płaszczyk, jakby dopiero
co wróciła do mieszkania z pracy. Była krótko obcięta, dzięki czemu rysy jej
twarzy były wyraźniejsze. Niska, odrobinę pulchniejsza, wyglądem przypominała
panią Weasley. Pokiwałam z rozdrażnieniem głową, zwracając na siebie uwagę
kobiety. To nie był dobry czas na wspomnienia.
—
Dzień dobry — powiedziała w końcu, uśmiechając się. Minęła mnie w wejściu,
przechodząc bez żadnego pytania do kuchni. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc za
bardzo o co chodzi.
—
Dzień dobry? — odparłam, idąc za nią. — Przepraszam, ale…
—
Przyniosłam ci zupę, makaron z sosem, naleśniki… Jesteś tu sama, więc pewnie
przy małym dziecku nie masz czasu na zadbanie o siebie. Obserwowałam cię od
jakiegoś czasu, zmizerniałaś, potrzebujesz pomocy.
—
Dziękuję, jednak nie wiem, czy…
—
Och, żaden problem — stwierdziła, wypakowując rzeczy z torby.
Otworzyła
lodówkę i zaczęła wkładać do niej pudełka z jedzeniem. Wstawiła wodę w
czajniku, a ja stałam, opierając się o futrynę i nie rozumiejąc co się dzieje. W
pewnym momencie spojrzała na mnie troskliwie; poczułam, że pod ciężarem jej
wzroku, zaczynam się rozpadać. Objęłam się ramionami, czując zimno.
—
Przepraszam, że tak wpadłam bez żadnej zapowiedzi. Nie chciałam cię wystraszyć.
—
Nie wystraszyła mnie pani, jestem po prostu trochę zdziwiona, nikt mnie do tej
pory nie odwiedzał.
—
No cóż, trzeba było to zmienić.
Woda
w czajniku zaczęła się gotować. Wzięła z suszarki dwa kubki i wsypała po
łyżeczce kawy. Wlała wrzątek do szklanek, stawiając je po chwili na stoliku. Usiadła
na jednym z krzeseł i skinęła w moją stronę głową, jakby chciała mi przekazać,
że też mogę już zająć miejsce. Zerkałam nerwowo na kobietę, nie wiedząc, czego
się spodziewać. Napiłam się łyka gorącego napoju i już miałam coś powiedzieć,
kiedy ciszę, trwającą między nami, przerwał cichy płacz. Westchnęłam,
przepraszając Ruby i udając się w stronę pokoju Sophie. Weszłam do
pomieszczenia cicho, mając nadzieję, że Sophie jeszcze zaśnie. Kiedy nie
przestawała płakać, wzięłam ją na ręce, zaczynając delikatnie kołysać w swoich
ramionach. Dziewczynka patrzyła na mnie oczami pełnymi łez, wymachując
rączkami. Mimowolnie uśmiechnęłam się, zapominając o całym otaczającym mnie
świecie. Miłość między matką, a dzieckiem, była niewątpliwie najpiękniejszym
rodzajem miłości. Miłość ta mogła ciągnąć w dół, mogła każdego dnia powoli,
boleśnie zabijać, a mimo to… byłam w stanie się poświęcić. Dla tej jedynej
miłości. Nie wiem ile stałabym w miejscu, trzymając w rękach rozbudzoną już
Sophie, ale w końcu usłyszałam za sobą skrzypnięcie paneli. Odwróciłam się i
zauważyłam stojącą w drzwiach pokoju Ruby.
—
A to Sophie — powiedziałam, kiedy kobieta podeszła do mnie, ciągle się
uśmiechając. Czy to na jej policzkach… czy to były łzy?
—
Mogę? — zapytała, wyciągając przed siebie ręce.
Pokiwałam
twierdząco głową, podając małą Sophie Ruby. Kobieta usiadła w fotelu, patrząc
się z czułością na dziecko. Przegryzłam wargę, czując zbierające się w moich
oczach łzy — sama dokładnie nie wiedziałam, czemu chciało mi się płakać. Może
dlatego, że po raz pierwszy nie czułam się samotna? Nie znałam dokładnego
powodu. Widziałam moje dziecko w innych ramionach, niż moje. To był piękny
widok i zdecydowanie warty zapamiętania. Od tej chwili wiedziałam, iż będą
mogła liczyć na pomoc Ruby w każdej sytuacji. Stała się moją podporą, chociaż
tego nie planowałam. Widząc jednak Sophie, dobrze wiedziałam, że czasem te
nieplanowane, spontaniczne decyzje, mogą okazać się najlepszymi rzeczami, jakie
przydarzyły się w życiu człowieka.
W
pokoju była cisza, na zewnątrz głośny śmiech dzieci, a w mojej głowie wreszcie
spokój. Że dam radę, bo tak naprawdę nie jestem sama.
— Przepraszam, że nie
przyjechałem wcześniej. Okropny ze mnie przyjaciel.
Usłyszałam tuż obok siebie.
Podniosłam wzrok do góry i uśmiechnęłam się, widząc Harry’ego. Jego włosy były
jak zwykle potargane, a policzki jeszcze zaróżowione od zimna. Spojrzał się z
czułością, siadając na krześle, tuż obok mnie. Nic nie odpowiedziałam — oparłam
się tylko o jego ramię, przymykając oczy. Jego obecność była w tym momencie dla
mnie jak najlepsze antidotum. Przy ostatniej rozmowie wspominał, że postara się
wziąć wolne w pracy i przyjechać na czas operacji Sophie, ale nie sądziłam, iż
naprawdę się pojawi. Nie wymagałam od niego tego, że będzie w takich chwilach
przy mnie, bo dzieliła nas ogromna odległość. Niby nie był to duży problem, ale
w praktyce wychodziło zupełnie inaczej. Kilometry ciążyły, zwiększał się
dystans między nami, ale fundamenty naszej przyjaźni były zbyt potężne, by to
wszystko mogło runąć w jednej chwili. Mimo błędów, które popełniłam kilka lat
temu, mimo że tyle razy odtrąciłam… on ciągle trwał, nie pozwalając mi upaść.
Harry był najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam mieć. Nie potrzebowałam
nikogo więcej.
— To nic. Cieszę się, że
jesteś.
Mężczyzna objął mnie,
pocierając delikatnie moje ramiona, jakby wyczuł, że zmarzłam. Na końcu
korytarza zobaczyłam Malfoya, stojącego w miejscu. Patrzył się na mnie
niepewnie, trzymając w dłoniach kubek. W końcu podszedł, przełamując kolejną
barierę.
~
Zaczęłam zasypiać. Oparta o
ramię Malfoya, przykryta kurtką Harry’ego, czułam się niezwykle
bezpiecznie. Obok mnie były jedne z dwóch ważniejszych osób z mojego życia, brakowało
tylko tej najważniejszej, która była za drzwiami sali operacyjnej. Irytujące
tykanie zegara nie było już aż tak irytujące; zapanował we mnie spokój.
Przestałam się denerwować i po prostu… czekałam. Nie mogłam nic przyspieszyć
czy dowiedzieć się czegoś szybciej, niż było to zaplanowane.
Wyczulona na każdy dźwięk — gdy
usłyszałam otwieranie drzwi, automatycznie zerwałam się z krzesła, stając na
baczność. Z sali operacyjnej wyszedł lekarz, który przeprowadzał zabieg Sophie.
Na jego twarzy było widoczne zmęczenie; potarł palcami skroń, chcąc jakby się
zrelaksować. Nie zdążył się przebrać, ponieważ był ubrany jeszcze w specjalny
kitel. Gdy mnie dostrzegł, ruszył powoli w moją stronę. Patrząc na niego, zdałam
sobie sprawę z tego, jak wiele kosztuje lekarzy ten zawód — przyjmowali na
siebie ciężar swoich pacjentów, mając jeszcze osobiste zmartwienia. Draco był
jednym z nich. Wiedziałam, że chce odpokutować za przeszłość, ale nie byłam
pewna, czy ta droga była dla niego dobra. Nie chciałam jednak, żeby zmieniał
swoje życie tylko ze względu na mnie. Pragnęłam przy nim trwać, niezależnie od
tego, kim był w przeszłości i kim pozostał w teraźniejszości.
Stałam w miejscu, niezdolna
do jakiegokolwiek ruchu. Najbliższe sekundy miały w jakimś stopniu zaważyć na mojej i Sophie przyszłości. Słowa miały przecież tak ogromną moc ranienia —
wystarczyło zdanie, by czyjeś życie zmieniło się w ruiny.
— Operacja przebiegła zgodnie
z planem. Mieliśmy problem z małym krwotokiem u Sophie, ale wszystko skończyło
się dobrze — dodał szybko, widząc moją przerażoną minę. — Na razie Sophie i pan
Wood przebywają na pooperacyjnym oddziale intensywnej terapii, więc… no dobrze,
może pani do niej wejść, ale tylko na chwilę.
— Dziękuję — odparłam słabo,
czując, że zaczyna brakować mi powietrza. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że
te kilka godzin czekania były dla mnie aż tak stresujące i wyczerpujące.
Przysiadłam jeszcze na chwilę na krześle, gdy poczułam zawroty głowy. Ktoś
położył dłoń na moim ramieniu, chcąc dodać mi sił. Na te kilka sekund zupełnie
się wyłączyłam, nie rejestrując tego, co dzieje się wokół mnie.
— Chcesz iść do Sophie czy…?
— zapytał Harry. Spojrzałam na niego, czując, że zaczynam już wracać do siebie.
— Idę, oczywiście, że idę. —
Wstałam z krzesła i ruszyłam w kierunku drzwi, prowadzących do sali, w której
miała znajdować się Sophie. Po drodze minęłam Malfoya i lekarza, operującego
Sophie; cicho rozmawiali ze sobą, zapewne o całym przebiegu operacji. Mimo że
chciałam dowiedzieć się jakiś szczegółów, teraz ważniejsza od tego była Sophie.
A kiedy weszłam do sali, w
której leżała moja córka, zachłysnęłam się bezsilnością. Straciłam grunt pod
nogami.
_______________
Dam, dam, dam, rozdział
kolejny serwuję wam!
Niecały miesiąc i pojawił się
kolejny rozdział — czyżbym oszalała? :D Dawno nie miałam takich akcji, więc
tak, to dla mnie coś naprawdę dziwnego. Ostatnio za każdym razem, gdy mam opublikować
rozdział, ekscytuję się jak małe dziecko, serio. A do zakończenia coraz bliżej…
W związku z tym włączyły mi się sentymenty, więc — jeśli możecie, napiszcie mi
w komentarzach, kiedy zaczęliście czytać NWW! Jestem strasznie ciekawa.
Co tu napisać o tym
rozdziale, hm. To co chciałam w nim pokazać, to rozterki naszych bohaterów: Hermiony
i Draco. Mam nadzieję, że jako tako mi to wyszło i ten rozdział się Wam
spodoba. Jeśli chodzi o mnie — chyba moim faworytem nadal jest ten poprzedni. No
nic, końcową opinię zostawiam Wam.
Wiecie, że mam napisane już
ostatnie słowa z ostatniego rozdziału? Kurczę, czy ja oby na pewno jestem
normalna?
Piszcie co u Was słychać, jak
mija życie, jak na studiach/w szkole/w pracy, serio jestem ciekawa! U mnie na
uczelni zaczął się nowy semestr, co wiąże się z milionem prac, ćwiczeń,
referatów… Już jestem zmęczona, w dodatku chora, a dopiero mija drugi tydzień. :( No nic, piszcie, komentujcie i... do zobaczenia niedługo (mam nadzieję)!
PS. Podoba się nowy szablon?
PS2. Zaktualizowałam zakładkę 'O autorce', więc jeśli ktoś jest ciekawy, zapraszam do czytania. (:
PS. Podoba się nowy szablon?
PS2. Zaktualizowałam zakładkę 'O autorce', więc jeśli ktoś jest ciekawy, zapraszam do czytania. (:
Milion
pięćset osiemdziesiąt sześć buziaków,
M.
czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział:) rewelacyjny pomysł na historię:)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńM.
Poprzedni rozdział jest moim faworytem. Ale ten też był bardzo potrzebny i świetnie wypełnił czas oczekiwania. Bardzo dobry pomysł :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za twoje studia <3
Pozdrawiam
Vivenn
Cieszę się, że się spodobał! Moim faworytem też jest ten poprzedni, jakoś bardziej mi się podoba, chociaż oba pisało mi się równie dobrze. :>
UsuńDziękuję, bardzo się przydadzą!
A co u Ciebie słychać, droga Vivenn? Mam nadzieję, że po złamanej nodze pozostały tylko złe wspomnienia i już wszystko w porządku?
M.
U mnie szaleństwo się zaczęło, matura już za rogiem ;) Problemy z nogą przyniosły jedną korzyść, czyli zwolnienie z WFu-u...Nie żebym była leniuchem, ale wolę ten czas poświęcić na inne sprawy.
UsuńDziękuję, że pytasz <3
Życzę dalej tak wspaniałej weny!
Pozdrawiam
Vivenn
Ach ta matura, coraz więcej ludzi na to choruje. :D Przechodziłam to rok temu, więc trzymam mocno kciuki i pamiętaj - wszystko da się rozwiązać deltą! :D Uf, w takim razie elegancko. Zwolnienie z WFu to taka piękna rzecz, jakbym była jeszcze w liceum, to bym zazdrościła!
UsuńPrzyda się, zdecydowanie, dziękuję. <3
M.
Hejstrasznie mnie ucieszyłaś nowym rodziłem, bo Hermiona tylko kilka godzin, a ja cały miesiąc martwiłam się czy Sophie przeżyje...
OdpowiedzUsuńJesteś całkiem normalna, nie masz się czyj martwić ja np zaczynam od epilogu, treść, a na końcu prolog i tytuł ( a raczej. Tysiąc pięćset sto dziewiéćset różnych tytułów i casting na najlepszy xd)
Super, że pisałaś raz ze strony Draco, a raz perspektywy Hermiony, wtedy rodział jest taki pełen i jest to niezaprzeczalnie prawdziwa sztuka, żeby dobrze ukazać psychikę bohatera, rozgryźć go
W ostatniej odpowiedzi na mój komentarz napisałaś ze Hermionę" lekko co pisać" to widać, dobry czytelnik wychwyci to jak dobrze ja prowadzisz, nie na siłę i bohater \ka nie jest sztywny sztuczny
Ale co do Draco, to świetnie opisałaś jego wspomnienie, uzależnieniłaš mnie od swego Dracona, więc subiektywnie to ten rodział jest lepszy niż poprzedni, ale jako obiektywny czytelnik to dwa są tak samo dobre, ten może tylko trochę bardziej skupia się na psychice, sucha nie jest szczególnie rozwinięta, ale i takie rozdziały są potrzebne i wbrew pozorom wymagajä więcej kompetencji od pisarza, które tu na szczęście posiadasz
Zaraziłaś mnie swoim entuzjazmem dziewczyno, wiec nie rozdziały BARDZO mile widziane
Pzdr i weennnyyy życzę
Cieszę się, że chociaż trochę Cię uspokoiłam! <3
UsuńHaha, a więc chyba po prostu my tak mamy, że zaczynamy od końca, a kończymy na... początku. Haha, piątka, ja też robię castingi na najlepsze tytuły!
Jej, ale mi tu dużo miłych słów napisałaś, nie wiem czy oby na pewno na nie zasługuję! Bardzo za nie dziękuję, zmotywowałaś mnie do dalszego pisania.
Cieszę się, że mój Draco Ci się podoba! Staram się opisać jego, hm, 'przemianę' i mam nadzieję, że nie wychodzi to zbyt sztucznie.
Uwielbiam zarażać ludzi entuzjazmem, więc bardzo się cieszę, że mi się to udało również w Twoim przypadku!
Dziękuję za piękny komentarz, teraz to tylko pisać, pisać, pisać. <3
M.
Nie " sucha " tylko akcja
OdpowiedzUsuńSkutki pisania na telefonie...
No szlag mnie trafi nie " nie rozdziały " tylko nowe rodziały
OdpowiedzUsuńNoo to już chyba wszystkie poprawki ;-)
Hejo hejooo ;D
OdpowiedzUsuńNa początek od razu to podkreślę, że fragment z perspektywy Draco baaaardzo przypadł mi do gustu. Jeśli taka Twoja wola, to proszę częściej! W sumie poznanie jego myśli i odczuć w stosunku do Hermiony było naprawdę dobrym posunięciem! Już dawno miałam ochotę sprawdzić, cóż takiego nasz blondas myśli (no dobra, wiem: JEJ blondas)Xd
Opowiadanie dobiega końca, a ja dopiero teraz załapałam, że pies Dracona ma na imię Timber - czyli dokładnie tak, jak pies Toma Feltona! byłam bliska klepnięcia się w czoło za to niedopatrzenie :D
No i w końcu uffff, mogłam odetchnąć, bo przyznam szczerze, że martwiłam się wynikiem operacji podobnie jak Hermiona. Cały czas mialam jakieś złe przeczucia, że może zrobisz nam jakiegoś psikusa i coś cosik pójdzie nie tak, jak powinno. No i brawo Ty, że postanowiłaś to wszystko rozwikłać tak, że teraz nie mam ochoty rwać włosów z glowy :D
Kiedy zaczęłam czytać Twoje opowiadanie? Hmmm... nie mam bladego pojęcia. Trafiłam na nie chyba dopiero wtedy, gdy pod którymś rozdziałem widnieje mój 1 komentarz. Potem dosłownie rzuciłam się na resztę, przeczytałam od początku i od tamtej pory skazuję Cię na moją obecność pod każdą nową notką :D no i OCZYWIŚCIE zostanę do końca :D
Pozdrawiam, Iva Nerda
PS: przepiękny szablon!
UsuńJego perspektywa, według moich obliczeń, oczywiście bardzo skomplikowanych obliczeń, pojawi się dwa/trzy razy. Cieszę się, że ten fragment Ci się spodobał. <3 Jego pisanie stworzyło mi trochę trudności, chciałam go dopracować w każdym calu, więc zmieniałam, dodawałam, odejmowałam i tak w kółko. :D
UsuńTak, tak, tak! Byłam ciekawa kiedy ktoś się zorientuje. <3
Cieszę się, że zakończenie Ci się spodobało i nasyciłam Twoją ciekawość!
A więc ja biegnę szukać twojego pierwszego komentarza tutaj. <3
Dziękuję za tyyyle miłych słów i za to, że ciągle tu ze mną jesteś!
M.
Muszę powiedzieć, że mnie zaskoczyłaś.
OdpowiedzUsuńTak szybko pojawił się nowy rozdział.
Spodobał mi się moment wspomnień.
Zarówno Hermiony jak i Dracona. Wspaniale pokazać jest ich z innej strony.
Przyjemnie się czytało i przede wszystkim uwielbiam tę Twoje opisy. Jesteś naprawdę cudowna pod tym względem.
Ja sama tak nie umiem i wiele mi brakuje. Szczególnie jeśli chodzi o znalezienie dobrej bety.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział.
Chyba po prostu znowu odnalazłam miłość w pisaniu, dlatego ostatnio co miesiąc pojawiał się nowy rozdział. Cieszę się, że spodobały Ci się wspomnienia! Mi również się podobają i jestem z nich całkiem zadowolona. Jeej, dziękuję za takie miłe słowa!
UsuńChętnie bym Ci kogoś poleciła, ale niestety sama nie mam bety i nie znam nikogo, kto by się tym zajmował. :(
Dziękuję za komentarz!
M.
fantastyczne analizy - niedoróbki emocjonalne i piękne formy, wszystko razem, w wolnej chwili muszę siegnąć do poprzednich..
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńM.
Mocne to gdy Draco prowadzisz przez upokorzenia i ukazujesz je nam, jak mieli się sam w sobie, by podjąć decyzję, ile to go kosztuje, by trwać, by kochać - podobnie Hermiona. Jednak chyba zbyt mało wlewasz w nią zdecydowania w kwestii Draco - odnoszę wrażenie, że w Twojej wersji ona praktycznie dryfuje bezwiednie wsród panów i okoliczności, a tak z pewnoscią nie jest, bo nie może być. Kobieta z łatwością eliminuje mężczyzn z otoczenia, na których jej nie zależy. Jeśli dopuszcza do siebie Draco, to sam ten fakt bardzo wiele znaczy - bo Draco przecież jednak określa jasno swój stosunek do niej. Jeśli więc go nie odrzuca, to znaczy, że akceptuje ten rodzaj relacji z nim, który on określa: miłości damsko-męskiej. Uważam, że Trochę za mało podkreślasz ten aspekt. Nadajesz Hermionie zbyt niewyraźny i niezdecydowany rys charakterologiczny, bajkowo nierzeczywisty. W praktyce to jest raczej niemożliwe. Polaryzacja następuje natychmiastowo. Skoro Hermiona Akceptuje jego kochającą obecność obok siebie - a więc oznacza to, że odwzajemnia jego uczucie. Inaczej by już dawno go psami poszczuła - ten typ tak ma, wybacz xd
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Dziękuję za Twoją opinię! Na pewno wezmę to pod uwagę przy kolejnych rozdziałach - a przynajmniej postaram się, bo zostało ich już bardzo mało. Ale w kolejnych opowiadaniach, jeśli powstaną, będę pamiętać Twoje słowa! :)
UsuńDziękuję za komentarz!
M.
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńAch, jak dawno nie było fragmentów z perspektywy Draco! Brakowało mi tego. Nie wiem, czy już to mówiłam, ale Megan dobrze prawi i bardzo dobrze, że przemówiła do rozumu Draco. Swoją drogą, to miłe, że po prostu był przy Hermionie.
O ile pamiętam, Ruby pojawiła się w początkowych rozdziałach? Cudowna kobieta, taka opiekuńcza i czuła... Szkoda, że tak mało jest takich ludzi.
Cieszę się, że operacja przebiegła pomyślnie. Niepokoi mnie tylko końcowe zdanie, więc pędzę czytać dalej.
Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.