Podobno pierwsza doba po
operacji jest kluczowa, decydująca o dalszych latach życia. Podobno jej wynik
ma wpływ na przyszłość, na to, jak będzie wyglądać. Podobno. Pierwszą noc
spędziłam więc pod salą, kiedy nie mogłam już dłużej zostać w środku. Nie
oczekiwałam wiele, o nic nie prosiłam — po prostu starałam się być cierpliwa.
Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną, ale wreszcie zrozumiałam, że nic
nie zyskam stresowaniem się i denerwowaniem. Tylko niepotrzebnie martwiłam
bliskie mi osoby. Chciałam zminimalizować cierpienie, bo to wydawało mi się
najrozsądniejszą opcją.
Noc minęła na rozmyślaniu i ciszy.
Chciałam pobyć trochę sama ze sobą, przemyśleć kilka kwestii, zanim dzień
wstanie na dobre. Wysłałam Harry’ego do hotelu, a Malfoya do mieszkania. Oboje opierali
się, twierdząc, że nie mogę być teraz sama — w czym mieli trochę racji — ale
ostatecznie odeszli. Zostałam tylko ja i piękna, niczym niezmącona, cisza. W
każdym istnieniu przychodzi taki moment, w którym czujesz spokój, mimo
wcześniejszego przerażenia, obawy o kolejne godziny. Noc po operacji Sophie
była dla mnie nocą spokoju. Na pustym korytarzu czułam się bezpiecznie, po raz
pierwszy od dawna. Zawsze potrzebowałam obecności drugiej osoby, szczególnie w
ostatnim czasie, a tym razem… pragnęłam dać sobie radę sama.
Gdy wstało słońce, wychylając
się w końcu zza horyzontu, mogłam wejść na chwilę do Sophie. Wraz z rankiem
obudziła się we mnie nadzieja na lepszy dzień, chociaż nie mogłam niczego sobie
zagwarantować. Jedyne czego nauczyła mnie choroba mojego dziecka, to
nieprzewidywalności. Niepewność była jej mocną stroną, bo w każdej chwili mogło
stać się coś zupełnie niespodziewanego. Na początku leczenia zostałam
ostrzeżona, że wszystko może zmienić się diametralnie w jednej chwili i chociaż
te momenty były już za mną, wciąż się ich obawiałam. Do takich sytuacji nie
można było się przyzwyczaić. Nie potrafiłam znieść patrzenia na cierpienie
Sophie. Czułam zbyt wiele bólu, wyobrażając sobie, ile nosi go ona w sobie.
Białaczka limfoblastyczna była cichym zabójcą, ukrywającym się za pięknym
uśmiechem dziecka. Siała spustoszenie wewnątrz organizmu, nie dając nawet tego
dostrzec. Jak zauważyć chorobę, która skrywa się w miłości dziecka do matki? W
każdym śmiechu, w przytuleniu... A tak naprawdę zabija, nie dając szansy na
pożegnanie. Przez prawie rok pobytu w Denver zbyt wiele razy miałam do czynienia
z takimi przypadkami. W trakcie tej jednej nocy uświadomiłam sobie, że byłam w
stanie zrobić wszystko, byleby Sophie w końcu wyzdrowiała. Gotowa zawrzeć pakt
z diabłem, gotowa poruszyć niebo i ziemię, gotowa zabić siebie, by dziecko
mogło żyć. W czasie tych pięciu lat poznałam piękną definicję miłości i byłam
pewna, że już nigdy nie przyjdzie mi spotkać się z czymś piękniejszym. Patrzyłam
na Sophie i widziałam w jej oczach czystą, nieskalaną miłość.
— A co to jest? — zapytałam,
wskazując na rysowaną przez Sophie laurkę.
Siedziałam na łóżku obok dziewczynki,
opierając się o ścianę. Od operacji minęły trzy doby, a ona zaczynała wracać
do siebie. Trochę więcej się uśmiechała, w jej oczach już rzadziej można było
dostrzec strach i przerażenie. Po przeszczepie potrzeba było dużo czasu na
dojście do siebie, ale najważniejsze było dla mnie to, że Sophie znowu stawała
się sobą. Ostatnie godziny upłynęły na oglądaniu i czytaniu bajek. Dzięki
silniejszym lekom ból towarzyszył już coraz rzadziej, co równało się z tym, że
miała lepszy humor. Wszystko było dobrze, wizja pięknej przyszłości już
majaczyła w moim umyśle, chociaż nie chciałam wybiegać tak do przodu. Byłam
jednak zbyt bardzo podekscytowana dochodzeniem do zdrowia Sophie, byłam
zaczarowana miłością najbliższych… Nie mogło być przecież lepiej. Tyle czasu
dążyłam do szczęścia, nie zauważając, że mam je tuż przed sobą. Wreszcie to
zrozumiałam.
— To jest Rudolf i ja, a tu
siedzisz ty i tata. O, a tu jest słonko — mówiła, pokazując mi wszystko palcem.
— A czemu te chmury są takie
ciemne?
— Bo będzie padał deszcz, no
mamo, nie wiesz? — zapytała, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zaśmiałam się
głośniej, szeroko się uśmiechając. Widząc moją radość Sophie również
zachichotała.
— Czas trochę się zdrzemnąć,
Sophie — powiedziałam w końcu, wstając z łóżka i nachylając się nad dziewczynką.
Przykryłam ją szczelniej
kołdrą, zdzwiona brakiem oporu z jej strony. Pokiwała tylko głową, przekręcając
się na drugi bok. Usiadłam na krześle, opierając się wygdoniej. Nie miałam
zamiaru teraz nigdzie wychodzić, chociaż serce podpowiadało, żebym odwiedziła
Olivera. Kilka razy przechodziłam obok sali, w której leżał, ale nigdy nie
miałam na tyle odwagi, by wejść do środka. Mimo wszystko wiedziałam, co
powinnam zrobić. Ryzykował dla mojej… naszej
Sophie swoje życie. Przeszczep nie należał do najprostszych operacji, a
powikłania po nim niosły za sobą ogromne konsekwencje. Poświęcił swoją piękną
przyszłość dla Sophie. Kiedy powiadomiłam go o ciąży, chciał, żebym zniknęła, by
mógł kontynuować swoją kwitnącą karierę zawodnika w Quidditchu. Wydawało mi
się, że teraz chciał odpokutować tą decyzję. Ta jedna operacja przekreśliła
jego marzenia — a przecież marzenia były czymś, co nadawały życiu sens… Teraz
musiał obrać sobie nowy cel i dążyć do jego realizacji. Pozostawała mi tylko
nadzieja, że nigdy nie będzie żałował swojego postanowienia. Nie chciałam, żeby
jedyne co widział w Sophie, to utracone szanse.
Wychodząc z sali, minęłam
pielęgniarkę, która miała pobrać Sophie krew do badań. Obie stwierdziłyśmy, że
bez sensu jest budzenie jej i przyjdzie za kilka godzin. Po operacji
dziewczynka była wyjątkowo zmęczona, spała większość dnia, przesypiała noce,
budząc się tylko, gdy ból się zwiększał. Byłam przy niej o każdej porze, ciągle
czuwając, głaszcząc po głowie, szeptając uspakajające słowa. Nie mogąc zasnąć,
wpatrywałam się w jej buzię, małe rączki, zastanawiając się, kiedy wszystko
zacznie być po prostu w porządku. Męczyło mnie patrzenie na jej cierpienie.
Sala Olivera znajdowała się
piętro niżej. Mimo że szpital ten był przeznaczony w większości dla dzieci,
znajdował się też oddział pooperacyjny dla dorosłych. W przypadku przeszczepów,
gdy jeden z rodziców był dawcą, nadal mógł być niedaleko swojej pociechy i nie
musieć się martwić, co w tym czasie się z nią dzieje. Zanim weszłam do środka,
zapukałam w drzwi. Mimo braku odzewu po drugiej stronie, nacisnęłam klamkę.
Wejście ustąpiło i od razu dostrzegłam Olivera, który rozmawiał z kimś cicho
przez telefon. Stał przy oknie, oparty o ścianę. Odwrócił się, gdy usłyszał, że
ktoś pojawił się w środku. Skinął w moją stronę głową i szybko zakończył
rozmowę.
— Czekałem na ciebie —
powiedział niespodziewanie, łapiąc się za bok i krzywiąc z bólu. Mimowolnie
szybko podeszłam do niego, obejmując go lekko w pasie i pomagając dotrzeć do
łóżka. Usiadł, od razu się opierając. Rana widocznie nadal go bolała, co w
sumie nie było dziwne patrząc na to, że minęły dopiero trzy dni od operacji.
— I po co wstawałeś? Iść po
pielęgniarkę? Jeszcze tylko brakuje, żebyś rozerwał szwy — odparłam, patrząc na
niego z niepokojem.
— Wszystko w porządku.
Żałuję, że nie ma tutaj, jak w Mungu, maści, która przyspieszyłaby gojenie. —
Zagryzł wargę, delikatnie się prostując. — Z Sophie wszystko w porządku? Miałem
do niej pójść, ale pielęgniarka powiedziała, żebym jeszcze chociaż dzisiaj
sobie darował.
— Tak, wszystko okej, już
ogląda bajki, więc wszystko wraca do normy.
Zaśmiałam się nerwowo, chcąc
tak jakby sama się do tego przekonać. Usiadłam na skraju łóżka, unikając wzroku
Olivera. Prawda była inna: mimo wszystko byłam okropnie zmartwiona i nie mogłam
nic na to poradzić. Byłam świadoma tego, że zanim Sophie dojdzie do siebie po
operacji, minie dużo czasu, ale jej stan nie był tym, czego oczekiwałam. Ciągle
słyszałam „musimy czekać”, ale minione siedemdziesiąt dwie godziny powinny
przynieść lepsze efekty. Sophie nie miała na tyle sił, by wstać z łóżka, a
siadała tylko z moją pomocą. Coś było nie tak, jak powinno być — dobrze to
czułam. Uznałam to przeczucie jednak za przewrażliwienie, bo przecież nic nie
miało prawa się teraz zepsuć.
— Cieszę się, nawet nie
wiesz, jak bardzo — powiedział.
— A ty jak się czujesz?
Oprócz tego, że już zrywasz się z łóżka i spacerujesz, chociaż powinieneś leżeć
i się nie ruszać.
— Naprawdę dobrze. Minie
pewnie trochę czasu, zanim dojdę w pełni do siebie, ale wszystko jest na dobrej
drodze.
Między nami panowała cisza,
chociaż nie była ona już tak bardzo krępująca. W tej ciszy czułam się
bezpiecznie i odnajdywałam w niej… spokój. Każde z nas było pochłonięte swoimi
myślami i nie czuliśmy potrzeby dzielenia się nimi. Nasza relacja nie należała
do normalnych — łączyła nas tylko i wyłącznie jedna chwila zapomnienia z
przeszłości. Jedna chwila, która mimo wszystko połączyła nas w jakiś sposób w
teraźniejszości. Już zawsze mieliśmy być w ten pokręcony sposób sobie bliscy. Z
czasem przestałam widzieć w tym coś dziwnego. Spotkania stały się czymś
naturalnym. Sophie była spoiwem, które nas połączyło niezależnie od tego, czy
tego chcieliśmy czy nie. Oboje się z tym pogodziliśmy.
— Dobrze się składa, że
przyszłaś, bo… za kilka godzin pojawią się moi rodzice — zaczął, wpatrując się
we mnie. Odwróciłam od niego wzrok, wstając z łóżka i podchodząc do okna.
Patrzył intensywnie, jakby czekał na moją aprobatę, chociaż sam już podjął
decyzję.
— Czekałam, kiedy zdecydujesz
się mi o tym powiedzieć — odparłam cicho.
Obserwowałam drzewa,
wprawione w delikatne kołysanie podmuchami wiatru. W oddali było widać wysokie
budynki, wieżowce. Jeszcze niedawno sama pracowałam w podobnym… Przeszłość
wciąż mnie nawiedzała, a o przyszłości nie chciałam myśleć, bo po prostu się
jej bałam. Mimo wszystko mając dziecko, trzeba w jakiś sposób planować kolejne
dni. Nie mogłam narazić Sophie swoją głupotą, brakiem odpowiedzialności,
szczególnie teraz, gdy była tak bardzo osłabiona i podatna na wszystkie wirusy.
Kiedy Sophie spała, szukałam pracy. Dzwoniłam, usiłowałam dowiedzieć się
czegoś, nie musząc wychodzić poza mury szpitala. Prawda była taka, że żeby
dostać pracę, musiałam iść na rozmowę kwalifikacyjną, a w tym momencie nie mogłam
sobie na to pozwolić. Sophie była najważniejsza i musiałam być przy niej w każdej chwili.
— Nie chciałem dłużej tego
ukrywać. Moi rodzice… Bardzo im zależało, już kiedy się dowiedzieli, że mają
wnuczkę, by jak najszybciej ją poznać. Chyba tak jak ja nie chcieli zmarnować
więcej czasu, niż już to zrobili, tylko i wyłącznie z mojej winy — wyznał
cicho.
— Odpocznij — szepnęłam,
odwracając się od okna i pochodząc do drzwi. — Będę czekać.
Okazało się, że wcale nie
musiałam czekać tak długo, bo już pod wieczór, kiedy właściwie kończyły się
godziny odwiedzin, do szpitala przybyła dwójka ludzi w podeszłym wieku. Pojawili
się na oddziale, najpierw szukając Olivera i chcąc się dowiedzieć, jak czuje
się po zabiegu. Dla nich — czarodziejów — taka operacja była zupełną abstrakcją
i nie potrafili zrozumieć jej przebiegu. Z mijanymi minutami, w ciągu których
Oliver wszystko im tłumaczył, na ich twarzach pojawiało się coraz więcej
zrozumienia. Kiwali twierdząco głową, analizując w myślach słowa i tylko co
jakiś czas zadając pytania. W końcu Wood wyprowadził ich ze swojej sali, idąc w
kierunku tej, w której przebywała Sophie. Sama rozmawiałam z nimi zaledwie
przez chwilę; byłam jednak w takim amoku, że niewiele z tej konwersacji
zapamiętałam. „Będziemy rodziną” — powiedziała do mnie podekscytowana mama
Olivera, a ja zastanawiałam się, czy to już ten czas, w którym mogę uciec. Przez
pięć lat miałam Sophie tylko dla siebie, a w przeciągu miesiąca do naszego
życia wróciło tyle ludzi… Zmiany były dobre, ale tak intensywne odciskały
ogromne piętno na życiu nie tylko moim, ale też mojej córki. Myśl o tym, ile
przegapili, okropnie raniła. Świadomość, że sama do tego cierpienia się
przyczyniłam, była jednak dwa razy boleśniejsza.
Siedziałam przy sali Sophie,
czekając aż państwo Wood wyjdą. Byłam w środku tylko przez chwilę, nie chcąc
rzucać Sophie od razu na głęboką wodę — mimo wszystko byli to dla niej obcy
ludzie, a sama obecność Olivera mogła nie być wystarczająca. Moje obawy okazały
się jednak niepotrzebne, bo już po chwili dziewczynka opowiadała z przejęciem o
swojej ulubionej bajce. Czuła się bezpiecznie widząc już nie tylko mnie, jako
mamę, ale też Olivera. Miała dwójkę rodziców, którzy kochali ją najmocniej na
świecie, a czy dla dziecka może być coś piękniejszego, niż taka miłość? Wyszłam
z sali dopiero wtedy, gdy w moich oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Wcześniej
nawet nie wyobrażałam sobie, że ta chwila będzie dla mnie tak ważna. Widząc
pana Roberta i Hannę Woodów, przed moimi oczyma pojawiał się obraz moich
rodziców. Kilka lat temu straciłam ich bezpowrotnie, usuwając pamięć o mnie,
nadając im nową tożsamość. Pozbawiłam ich swojego zaufania do siebie i
widziałam w tym tylko swoją winę. Teraz, dostrzegając jak wiele zaprzepaściłam,
nie potrafiłam ukryć łez. Zmarnowane szanse zawsze bolą, szczególnie wtedy, gdy
człowiek dostrzega, jak wiele stracił.
Wojna
była czasem wylanych łez, przepłakanych nocy. Czasem, w którym złe myśli dwa
razy częściej nawiedzały głowę, a serce kołatało w piersi jeszcze
niespokojniej. Wszystkim wydarzeniom — choćby wyjściu na spacer — towarzyszył
ciągły strach. Niebezpieczeństwo mogło tak naprawdę czaić się na każdym kroku.
W każdym obudziło się przewrażliwienie, więc wszystkie podejmowane decyzje były
przed realizacją dokładnie analizowane. Z biegiem tygodni stawało się to coraz
bardziej męczące, bo nawet ukrywający się w krzakach kot potrafił przyprawić o
zatrzymanie serca. Wszyscy chcieli tylko, żeby to się skończyło. Żyliśmy z dnia
na dzień, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nikt nie myślał, co będzie
kolejnego wieczora, bo nie wiedzieliśmy, czy oby na pewno go dożyjemy.
Najgorsza była właśnie ta niepewność.
Rok
1997 był rokiem strat.
Włożyłam
ostanie dwie książki do torby i usiadłam na łóżku, rozglądając się wokół
siebie. Chciałam zapamiętać jak najwięcej szczegółów z tego miejsca, bo nie
byłam pewna, czy jeszcze kiedykolwiek tu wrócę. Wymazanie rodzicom pamięci było
najcięższą decyzją, z jaką przyszło mi się zmierzyć. Strach o ich
bezpieczeństwo był paraliżujący. Nie mogłam ryzykować kosztem ich życia,
dlatego postanowiłam to zrobić. Usunąć się z życia najważniejszych osób,
nadając im nową tożsamość. Tylko tak byłam w stanie zapewnić im bezpieczeństwo
— nie było innej możliwej drogi.
Założyłam
kurtkę i wyszłam z pokoju, nie odwracając się za siebie. Im dłużej zwlekałam,
tym trudniej było mi zrobić kolejne kroki, a nie chciałam zmieniać decyzji. Zeszłam
po schodach na dół, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że idę wolniej i
przyglądam się każdej ścianie, obrazom. Pragnęłam dla rodziców po prostu… dobrego
życia. Nie mogłam im tego zapewnić, dopóki mieli mnie, przyjaciółkę Harry’ego
Pottera, jako córkę.
Kiedy
weszłam do salonu, rodzice siedzieli na kanapie, pijąc herbatę. Tata opowiadał
mamie jakieś zabawne historie, bo słyszałam już wcześniej jej dźwięczny śmiech.
Było to dla mnie coś niezrozumiałego — być ze sobą tyle lat, a mimo wszystko wciąż,
każdego dnia, zakochiwać się w sobie od nowa. Patrząc na nich, tak
szczęśliwych, wiedziałam, że razem zawsze dadzą sobie radę, choćby wszystko
miało się zmienić. Nie potrzebowali mnie, bo w tej chwili byłam dla nich tylko
zbędnym balastem, który tylko wciąż ich obciążał. Musieli ruszyć naprzód beze
mnie.
Podniosłam
różdżkę do góry, kierując ją w ich stronę. Moje dłonie drżały, a w oczach
mimowolnie zgromadziły się łzy.
—
Obliviate — szepnęłam, a z końca różdżki wydobył się strumień niebieskiego
światła.
To,
co działo się w kolejnych chwilach, pamiętam jak przez mgłę. Chciałam wydostać
się z domu, uciec byle dalej, byle szybciej. Wychodząc z mieszkania widziałam,
jak z każdą sekundą ze zdjęć, powieszonych na ścianie, znikam. Zostały tylko
puste tła i dobre wspomnienia, których już nigdy miałam się nie pozbyć. Dobre
chwile wciąż prześladowały mnie w snach, jakby pokazując, jak wiele straciłam.
Budziłam się, zachłystując się bolesną rzeczywistością i faktem, że nie ma przy
mnie najważniejszych osób mojego życia — tylko i wyłącznie z mojej winy. Sama
zadawałam sobie ból.
Wymazanie
mnie z życia rodziców, wcześniejsza śmierć Albusa Dumbledore’a, utrata
Moody’ego: to jedne z niewielu wydarzeń, które przyczyniły się do
ukształtowania mojej przyszłości. Każda śmierć, nawet osób nieszczególnie
bliskich, miała wpływ na życie. Wspomnienia boleśnie raniły, uświadamiając, że
jestem ich niewolnikiem. Więziły mnie w przeszłości, nie dając szans na
istnienie bez nich. I nie mogłam nic zrobić, żeby się od tego uwolnić.
Nie wiem ile siedziałam przed
salą, gdy poczułam dotyk na swojej dłonie. Ocknęłam się, podnosząc wzrok do
góry i zauważając Malfoya. W ostatnich dniach spędziliśmy razem niewiele czasu,
bo on miał dużo pracy, a ja chciałam jak najwięcej czasu poświęcić Sophie.
Nieświadomie oddaliliśmy się od siebie, podczas gdy kilka miesięcy temu te
wydarzenia nas zbliżały.
— Powinnaś jechać do domu
chociaż na chwilę, żeby się przespać. Tutaj nie masz do tego warunków —
powiedział, siadając obok mnie i splatając nasze dłonie razem. Był ubrany w
kitel lekarski, więc widocznie miał teraz chwilę przerwy. Nachylił się nade
mną, całując mnie lekko w czoło. Kąciki jego ust uniosły się do góry,
rozpraszając smutek, który zaczął we mnie kiełkować.
Draco miał swoje tajemnice.
Skrywał je pod chłodnym uśmiechem w gorszy dzień, idealnie się maskując. Wciąż
nękała go przeszłość, chociaż wydawało mi się, że zaczęliśmy oboje się z nią
godzić. Prawda była jedna — od wspomnień nie mogliśmy uciec, niezależnie od
tego, jak bardzo tego chcieliśmy i się staraliśmy. Przeszłość podążała za nami
jak cień, nie dając szansy na odejście.
— Nie, zostanę z Sophie…
— Nie, pojedziesz do domu, a
ja zostanę z nią na noc — przerwał, puszczając moją dłoń. Potarł zesztywniały
kark, ruszając głową raz w jedną, raz w drugą stronę.
— Rozumiem, że już podjąłeś
decyzję i nic do niej nie mam?
— Właściwie to tak. — Pokiwał
twierdząco głową, wpatrując się przed siebie. — Słyszałem, że przyjechali…
— Tak, przyjechali rodzice
Olivera, a dziadkowie Sophie. Są w środku.
— Wszystko w porządku? —
zapytał po chwili przerwy. Czułam na sobie jego intensywny wzrok, zupełnie
jakby sam chciał odczytać moje myśli.
— Nie wiem — odparłam
szczerze, lekko pochylając się do przodu. — Chyba nie.
Z moich oczu pierwszy raz od
czterech dni popłynęły łzy.
Tydzień później pojawiła się
pierwsza infekcja, a wraz z nią mój świat zaczął się powoli rozpadać.
Siedziałam przy łóżku Sophie,
trzymając ją za małą rączkę. Przed chwilą z sali wyszedł Malfoy — podał
dziewczynce silniejsze antybiotyki na pozbycie się temperatury. Stan jej
zdrowia nagle się pogorszył, bo miała gorączkę, co nie powinno mieć miejsca. Po
zachowaniu Draco widziałam, że czegoś się obawia, chociaż nie chciał podzielić się ze mną tymi obawami. Sophie spokojnie spała, w przeciągu ostatnich
trzech dni właśnie tak wyglądały jej dni i noce. W życiu każdej matki
przychodzą takie momenty, w których po prostu czuje się, że coś jest nie tak. Ta
chwila nadeszła jedenaście dni po przeszczepie, gdy siedziałam przy moim
dziecku i widziałam, po prostu widziałam, iż dzieje się coś niedobrego. Odcień
jej skóry przybrał jeszcze bledszy odcień. Leżała, przykryta białą pościelą, a
przy jej boku leżał Rudolf, którego tym razem nie przytulała jak zawsze. Była
podłączona do maszyny kontrolującej życie i zdałam sobie sprawę z jednego: już
widziałam ten widok. Jasna pościel, kroplówki… obraz z koszmaru wciąż majaczył
mi przed oczami i nigdy nie był tak wyraźny, jak w tej chwili.
Czułam strach, jakiego
jeszcze nigdy nie przyszło mi doświadczyć. Pogorszenie się stanu zdrowia Sophie
wynikło niespodziewanie. Wszyscy byli w szoku, bo wyniki jej badań po operacji
były o wiele lepsze, niż na początku przypuszczano. Zaczęto więc całą procedurę
przeprowadzać od nowa z obawą, że może coś ominęli, coś im umknęło niezauważalne.
Westchnęłam, czując w oczach zbierające się łzy. Siedziałam spokojnie, chociaż
wewnątrz mnie toczyła się prawdziwa walka — walka strachu, wściekłości,
przerażenia. Przegryzłam wargę, nie chcąc się rozklejać. Wszystko musiało się ułożyć, miało być w końcu dobrze…
Usłyszałam dźwięk otwieranych
drzwi; gwałtownie odwróciłam się, patrząc kim jest osoba, która weszła do
środka. Sophie została przeniesiona na inny oddział, od kiedy stan jej zdrowia
się pogorszył, więc do sali mogła wchodzić tylko najbliższa rodzina i lekarze.
Zauważyłam Olivera, stojącego w drzwiach. Miał na sobie specjalne odzienie,
które było wymagane na tym piętrze. Sterylność, biel: tylko to zapamiętałam z
minionych kilkunastu godzin. Spojrzałam na Sophie i wstałam z
krzesła, widząc, że Oliver wahał się z wejściem do środka. Usiedliśmy na
korytarzu. Musiałam iść do łazienki, ale to mogło jeszcze chwilę poczekać.
Siedzieliśmy w ciszy, jakby
żadne słowa nie mogły przejść przez nasze gardła. Wokół ludzie chodzili, normalnie
rozmawiali się uśmiechali, a my trwaliśmy w swoim smutku, chociaż powinniśmy
walczyć. Zupełnie jakbyśmy poddali się już na samym początku, nawet nie
przekraczając linii startu. Coś było nie tak i oboje bardzo dobrze zdawaliśmy
sobie z tego sprawę. Choroba znowu zaatakowała, ale tym razem o wiele silniej,
dając małe szanse na zwycięstwo. Zaatakowała w chwili, gdy moja Sophie była
zbyt słaba, bezbronna, by obronić się sama. Miały zrobić to za nią antybiotyki,
leki…
Stracone nadzieje zabierają
oddech, zatrzymują serce. Brak wiary był najgorszym, co mogło się w tej chwili nam
przytrafić.
— Jak z nią? — zapytał, gdy
cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność.
— Niezmiennie — odparłam.
Kolejne sceny są dla mnie
niewyraźne, pamiętam je tylko tak, jakbym była obserwatorem, a sama nie brała w
nich czynnego udziału. W nocy siedziałam przy łóżku Sophie i modliłam się do
każdego boga, jaki tylko istniał, o… sama w sumie nie wiem o co. O lepszy
dzień, nagły cud?
Nagle, kiedy już zaczęłam zasypiać na krześle,
zaczęło dziać się coś złego. W jednej sekundzie do sali wbiegła jedna z
pielęgniarek, mająca tej nocy dyżur, a za nią znajomy lekarz. Rozmawiali ze sobą
podniesionym głosem, robiąc coś z Sophie, a mnie odsuwając na bok. Ogarnęło
mnie przerażenie, czułam, że zaczyna kręcić mi się w głowie — upadłabym, gdybym
nie poczuła rąk, obejmujących mnie i wyprowadzających z sali. W moim gardle
utworzyła się gula, nie widziałam gdzie idę, bo cały obraz zamazały mi łzy, które
wciąż spływały po moich policzkach. Zobaczyłam Draco i tylko dzięki niemu
usiadłam na krześle: mówił coś do mnie, jakby chciał uspokoić, a przecież coś
złego działo się z moim dzieckiem, więc jak mógłby ogarnąć mnie spokój? Patrzył
z troską, aż w końcu wstał i odszedł, wchodząc szybko do pokoju Sophie. Czułam
wszechogarniającą pustkę. Wpatrywałam się w drżące dłonie, przegryzając wargę
do krwi. Tylko to pozwalało mi chociaż na chwilę odejść od myślenia, co dzieje
się za drzwiami sali.
W końcu po czasie, który
wydawał się być dla mnie wiecznością, wyszła pielęgniarka, a za nią Draco.
Trzeci lekarz został w środku i nie chciałam znać powodu, dla którego on
również nie pojawił się na korytarzu. Natychmiast wstałam z miejsca; chciałam
coś powiedzieć, ale widząc wyraz twarzy Malfoya, głos zamarł w moim gardle.
Bezsilność — to widziałam w jego oczach. Wiedziałam, że do końca życia będzie
prześladował mnie wzrok jego smutnych, zmęczonych oczu, za którymi kryło się
prawdziwe dobro.
— Co się stało? — zapytałam
zachrypniętym od płaczu głosem. Chciałam, żeby był przy mnie Harry. Samotność w
tej chwili była niczym więcej, jak tylko strzałem w głowę, który od razu
zabijał. Draco nie odpowiedział. Usiadł na krześle, choć ja stałam. Patrzyłam
na niego niezrozumiałym wzrokiem, chcąc, by wreszcie coś z siebie wydusił.
Cokolwiek, co dałoby mi siłę i, co najważniejsze, nadzieję.
— Podczas operacji Sophie
miała krwotok, ale zatamowano go, więc nie było czym się przejmować. Dopiero
teraz, dwa tygodnie po zabiegu, okazało się, że wdała się poważna infekcja,
która… — mówił, nie patrząc na mnie. Po drugim zdaniu przestałam słuchać, bo
wiedziałam, co będzie mi dane usłyszeć. Pragnęłam, żeby to, co działo się w tej
chwili, okazało się pieprzonym snem, koszmarem, z którego mogę po chwili się
obudzić. Nic takiego jednak się wydarzyło, bo życie wciąż toczyło się wokół
nas, chociaż we mnie wszystko umarło. Oparłam się o ścianę, czując, że tracę
grunt pod nogami.
________________________
Ram, pam, pam, kolejny
rozdział serwuję Wam… — to zdanie od ostatniego rozdziału chyba stanie się już
moim zwyczajem. :D
Porobiło się. Krwotok, nie do
wyleczenia infekcja i serce Sophie przestaje bić. Jak pewnie się domyślacie —
więcej wyjaśnię w ostatnich już trzech rozdziałach, w których pojawi się dużo bolesnych wspomnień.
Zanim ktoś mnie pobije za to co zrobiłam, to na swoje usprawiedliwienie powiem
jedno: taki miałam plan. Trzy lata temu, kiedy w pewne popołudnie wymyślałam
fabułę NWW, wiedziałam, że Sophie… niespodziewanie umrze. W trakcie tego czasu miałam momenty zastanowienia, ale ostatecznie stwierdziłam, że chcę się
trzymać tego, co miałam w zamyśle od pierwszego miesiąca pisania tego
opowiadania.
Jestem pełna nadziei, że
powyższy rozdział się Wam spodobał — napisałam go w sumie niesamowicie szybko,
jak na mnie. Pisało mi się lekko i przyjemnie, pozostaje tylko nadzieja, że również
tak będzie się Wam ten rozdział czytało. :) No i cóż, komentujcie, piszcie co u
Was słychać — już niedługo koniec i naprawdę chciałabym wiedzieć ile osób czyta
NWW i czy generalnie podoba się Wam to, co piszę — a nuż po zakończeniu tego
opowiadania, wrócę z innym?
Do zobaczenia… już wkrótce!
M.
I doprowadziłaś mnie do płaczu... 😢
OdpowiedzUsuńPrzepraszam. :(
UsuńSzok, zaskoczenie i niedowierzanie... Czytając ostatnio kilka wcześniejszych rozdziałów przeszła mi przez myśl śmierć Sophie, ale szybko ją odrzuciłam. Teraz widzę, że już wcześniej miałaś taki plan i cieszę się że go kontynujesz, bo to oznacza że ostatnie rozdziały jeszcze nas zaskoczą. Mimo dzisiejszego smutku wierzę w szczęśliwe zakończenie. Pozdrawiam. P.s. skoro pisanie tego rozdziału poszlo Ci tak gładko to mam nadzieję że z kolejnym będzie równie dobrze i szybko będę mogła go przeczytać.
OdpowiedzUsuńTak, dawałam w ciągu tych ostatnich rozdziałów dużo znaków, co się stanie, trochę chciałam Was chyba do tego przygotować i przy okazji siebie też. Naprawdę czasem mnie korciło, żeby zmienić bieg wydarzeń, ale uparcie trzymałam się przy pierwotnym założeniu - i cieszę się, że go spełniłam. Co do kolejnych rozdziałów... Sami zobaczycie co zaplanowałam.
UsuńJa też mam taką nadzieję! :D
M.
Czytam twoje opowiadanie już hohoho kupę czasu, ale jakoś nigdy mi nie było po drodze żeby skomentować, wybacz.
OdpowiedzUsuńZacznę może od tego, że nie przepadam za opowiadaniami, które nie dzieją się w magicznym świecie, ale ze względu na to, że jestem uzależniona od opowiadań potterowskich, a w czasie kiedy znalazłam tego bloga, miałam przeczytane już chyba naprawdę wszystkie możliwe ff, postanowiłam, że dam szansę temu opowiadaniu. No i cóż, to był błąd, bo się zakochałam ��
Piszesz naprawdę cudownie, nawet już nie mówię o wymyślonej przez ciebie historii (która tak czy siak jest mega ciekawa), ale o twoim sposobie/stylu(?) pisania. Czyta się to naprawdę dobrze, a wielu tak dobrze napisanych opowiadań nie ma. Tzn są, ale nie jest to większość, a mówię to jaka osoba, która w aktach depsperacji przeszukiwała cały intetnet i czytała naprawdę badziewne opowiadania ��
Przykro mi, że Sophie umarła, nie ma nic gorszego niż śmierć małego dziecka. Wydaje mi się, że już wcześniej czułam, że tak się stanie, ale nie bardzo chciałam do siebie dopuścić taką możliwość. I to chyba z powodu ostatniego zdania tego rozdzialu piszę ten komentarz.
Boję się kolejnych rozdziałów, naprawdę, boję się ich bardziej, niż wcześniejszych myśli, że uśmiercisz Sophie. Strach jest wywołany tym, że nie lubię smutnych zakończeń, a mam takie okropne przeczucie, że Hermiona się załamie i rozejdą się z Draco, po czym będą cierpieć, nie tylko z powodu śmierci, ale też z powodu bezsensownego rozstania. Ale mam cichą nadzieję, że tak się jednak nie stanie �� Dlatego czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały i na zakończenie, jestem ciekawa jak to wszystko się zakończy (błagam, byle tylko nie tragedią)! Pozdrawiam i życzę przyjemnego pisania!
Plus dodam jeszcze, że jeśli zaczniesz kolejne opowiadanie obiecuję pisać komentarze! :D
Yume.
W takim razie cieszę się, że w końcu postanowiłaś się odezwać - twój komentarz wywołał na mojej buzi taaaki ogromny uśmiech. :D
UsuńJej, ile miłych słów! Cieszę się, że jednak mimo Twojej niechęci do podobnych opowiadań, moje Ci się spodobało, to ogromny komplement.
Chyba nikt nie lubi smutnych zakończeń - ale życie jakoś mnie przyzwyczaiło, że smutne zakończenia są na porządku dziennym. Co do zakończenia w NWW - przekonacie się wkrótce sami, co takiego wymyśliłam. :D
Co do kolejnego opowiadania to wciąż się zastanawiam! Jeśli wpadnie mi do głowy jakiś super pomysł, to na pewno jeszcze się pojawię.
Dziękuję za komentarz!
M.
W jakiś sposób przez cały czas czułam, że Sophie umrze...Mimo to mam łzy w oczach. Robisz ze mnie strasznego mazgaja.
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie zdecydowałaś się na prostą szczęśliwą wersję. Życie jest trudne i trzeba je akceptować takim jakim jest. Brak cukierkowego szczęścia też jest potrzebny.
Kochana! Czy czytam nww?! To mało powiedziane! Ja po prostu je uwielbiam i muszę się przyznać, że czasami codziennie sprawdzam czy coś dodałaś ;)
Proszę wróć z czymś innym.
Pozdrawiam
Vivenn
A więc cieszę się, że udało mi się wywołać u Ciebie jakieś emocje! :D Wiesz, od początku pisania NWW wiedziałam, że w tym opowiadaniu będą przeważały smutniejsze chwile. Chciałam się sprawdzić, jak mi idzie pisanie takich tekstów.
UsuńJej, w takim razie bardzo się cieszę i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną do końca. <3
Dziękuję za komentarz!
M.
Czytam :) od samego początku w ten sam dzień kiedy dodajesz rozdział, zostawiam komentarz, potem coś jeszcze dodam jak znajdę chwilkę
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! <3
UsuńM.
Mimo wszystko, wiedziałam, że to słodkie dziecko nie przeżyje, ale co jest najdziwniejsze czuje się usatysfakcjonowana. Ukazałas świat i chorobę takie jakie właśnie są. Nie oszczędzają nikogo, niezależnie od cierpienia jakie ich spotyka. Stworzyłas klimat ludzi zamkniętych we własnych wspomnieniach, ktorych non stop dręczą demony przeszłości, ale przyznaję, że troche zaskoczyło mnie, że jednak zdecydowalas sie nałożyć tyle na barki Hermiony. O dziwo bardziej przygniata mnie sytuacja Dracona, bo co innego znosić cos samemu, a co innego patrzeć jak osoba, którą pokochalismy zapada sie we własnym nieszczęściu. Zdecydowanie nie ma nic gorszego od bezsilności,o czym przekonala sie owa dwójka.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że ogólnym zamysłem było przeładowanie opowiadania ciężkimi tematami, emocjami, uczuciami i mimo, że byliśmy przygotowani na taki koniec, czytam to wszystko z ogromną gula w gardle. Jak nasi bohaterowie sobie poradzą z zaistniałą sytuacją? A co najwazniejsze czy w ogóle sobie poradzą? Wierzę, że zakonczysz to wszystko tak jak powinno byc, ale z małą nadzieją proszę, byś nie zmiazdzyla tej naszej Hermiony, daj jej troche więcej tego szczęścia niż namiastkę, której zaznała, jeśli jest to w ogóle jeszcze możliwe:) Zarzucilas bardzo wysoką poprzeczke i trzeba przyznać, ze przyjmujesz wszystko na klatę, calym sercem popieram taką ambicję. Jest to jedno z najdojrzalszych opowiadań, które zdarza mi sie czytac, jestem pełna podziwu, bo przecież poruszałas bardzo trudny temat, przy tym idealnie odwzorowujac wszystkie uczucia i emocje, nie dając ponieść sie fantazji:). Czekam na następne opowiadanie, tym razem moze coś szczesliwego? Zastanawiam sie skoro tak dobrze opisujesz negatywne emocje jakby to było z pozytywnymi:D
Do następnego!/N.
Chyba właśnie najbardziej zależało mi na tym, żeby pokazać, że taka choroba na prawdę nie oszczędza nikogo, bez wyjątku. Pojawia się nagle i tak samo nagle śmierć zabiera chore osoby. Teraz Hermionie będzie zdecydowanie ciężko, ale jest w tym wszystkim jeden mały plus - odzyskała swoich przyjaciół, którzy teraz będą dla niej szczególnym oparciem. Na Draco też czekają trudne chwile, bo, nie zapominajmy - był lekarzem Sophie. W którymś z pierwszych rozdziałów powiedział, że nikomu nie pozwoli już umrzeć, a to nagle się dzieje, w dodatku to bliska osoba jego ukochanej.
UsuńDokładnie to było moim zamysłem. Może jestem okropna, ale naprawdę chciałam się sprawdzić i zobaczyć, czy poradzę sobie z takim tematem. Koniec... ach, nic nie będę mówić. Scenę z ostatniego rozdziału mam napisaną już od stycznia/lutego i nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła w końcu ją Wam pokazać. Nie mówię czy będzie szczęśliwie, czy nie - przekonacie się sami już wkrótce.
Bardzo się cieszę, że tak uważasz! Rzeczywiście narzuciłam sobie trudny temat, ale mam nadzieję, że jakoś mi to wychodzi.
Następne opowiadanie i coś szczęśliwego... Och, chyba po prostu taki ze mnie nieszczęśliwy człowiek! :D A tak na serio to bardzo chciałabym z czymś pozytywnym wrócić.
Dziękuję za komentarz!
M.
O mój Boże...
OdpowiedzUsuńNie wiem, co napisać. Nie tak miało być...
To Twój najlepszy rozdział - każde słowo zamierzone, każda myśl dopracowana do perfekcji. Raz po raz czytałam jakiś akapit, by po chwili wrócić do niego na nowo. I znowu czytać. Bo jeśli mam być szczera, uwielbiam to opowiadanie właśnie dlatego, że jest takie DOJRZAŁE. I to chyba najbardziej adekwatne słowo.
Ale nie mogę zrozumieć innych komentujących, którzy rozumieją fakt, że postanowiłaś uśmiercić Sophie. Ja go nie akceptuję. I nie chcę w to uwierzyć... Po prostu jak głupia wierzyłam w szczęśliwe zakończenie, w to, że mała wyzdrowieje i wszystko się jakoś ułoży. Jeśli, tak jak wspomniałaś, już od jakiegoś czasu dawałaś nam jakieś sygnały, że koniec będzie taki a nie inny, to ja ich nie zauważyłam. Albo po prostu nie chciałam ich dostrzec.
Ryczałam, czytając ostatnie zdanie. I naprawdę chylę czoła, bo Twój talent jest ogromny i jeśli kiedyś wydasz książkę, obiecuję, że jako pierwsza się po nią rzucę.
Rozdział przeczytałam dopiero wczoraj i teraz, pisząc ten komentarz, nadal nie jestem w stanie powstrzymać emocji.
Niedowierzanie - to jedno uczucie, które od wczoraj mnie nie opuściło. I ryczę jak głupia, bo może właśnie tak bardzo GŁUPIA byłam, wierząc naiwnie, że Sophie wyzdrowieje.
Po jej śmierci już nic nie będzie tak samo. Wiem, że to po tylko zmyślona postać, nie mniej jednak,jej śmierć przeżywam tak bardzo, jakby była prawdziwa. I jak każda śmierć dziecka - ta także jest niepotrzebna i niesprawiedliwa.
Serce mi pękło.
Jeju, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo wzruszyłaś mnie swoim komentarzem, w moich oczach pojawiły się łezki. :D Bardzo się cieszę, że uważasz, że moje opowiadanie jest dojrzałe, bo chyba większego komplementu nie mogłam otrzymać. Bardzo się starałam, pisząc ten rozdział i cieszę się, że widać efekty.
UsuńTak, w sumie to od początku opowiadania dawałam znaki, ale od ostatnich rozdziałów było to, hm, zwiększone. Chyba po prostu chciałam Was jakoś do tej chwili przygotować. Mi też trudno uwierzyć, że zabiłam swoją małą bohaterkę NWW, ale tak jak napisałam - nie chciałam zmieniać swoich zamiarów, bo wiem, że po skończeniu nie byłabym w pełni usatysfakcjonowana. Z jednej strony cieszę się, że wywołałam w Tobie takie emocje, a z drugiej smutno mi, że przeze mnie płakałaś. :(
Po śmierci Sophie zdecydowanie nic nie będzie takie samo, bardzo dużo się zmieni.
Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że Twoje serce jednak się chociaż trochę poskłada. :(
M.
Dawno mnie tu nie było. Wybacz mi proszę. Ty zapewne też nie masz czasu, a mimo to wciąż piszesz. Jestem pod wrażeniem. Na pewien czas zapomniałam o Twojej historii, zagubiła się miedzy listą lektur. W sumie, to nie wiem czemu, w końcu ten blog był jednym z moich ulubionych. Był i wciąż jest. Myślę, że zawsze będę wracać do niego z miłą chęcią. Nieuchronnie zbliżamy się do końca i ogromnie mnie ciekawi jak to wszystko zakończysz. Cóż... cierpliwie poczekam, bo chciałabym odwlec moment zakończenia jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to nadal nie wiem co będzie dalej. Jestem Ci wdzięczna za to że nie kazałaś mi czekać do kolejnego rozdziału z informacją o dalszych losach. Jeżdżąc autobusem zdarza mi się myśleć co się stanie. Napisałaś że jej serce przestało bić. Ale wciąż, gdzieś głęboko we mnie tli się iskierka nadziei, że może ją uratują... Może jestem naiwna, ale lubię Sophie i to jak wykreowałaś jej postać.
Nie pośpieszam, lecz czekam z niecierpliwością.
Pozdrawiam
Ta, której imienia nie wolno wymawiać...
Jasne, że wybaczam! Tak, mój czas ostatnio jest mocno ograniczony, chociaż staram się jakoś znaleźć czas na pisanie/prowadzenie katalogu. Bardzo mi miło czytać takie słowa! Ja też będę często wracała do tych rozdziałów i właśnie takich komentarzy, jak Twój i te powyższe, bo czytając je... unoszę się trzy metry nad ziemią. :D
UsuńCo do dalszych losów naszych bohaterów - już wkrótce wszystko się okaże. Nic nie zdradzam, ale cierpliwie pisze kolejne linijki rozdziału, z nadzieją, że jeszcze w tych ciągu trzech rozdziałów uda mi się Was jakoś zaskoczyć.
Dziękuję za komentarz i pamięć o mnie i moim opowiadaniu! :)
M.
O nie, nie, nie.
OdpowiedzUsuńDramat! Czytałam czując łzy na policzkach.
Piękny, dramatyczny rozdział.
Umiesz pisać naprawdę cudownie. To coś wspaniałego. Tylko błagam nie zabijaj Sophie... ona tak wiele przeszła. Dzielna, cudowna dziewuszka. I jej rodzice. Są naprawdę wspaniali. Będę czekać w napięciu na kolejny rozdział. Draco zależy na Hermionie. To widać. Między nimi budzi się jakieś uczucie. Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam.
Cieszę się, że udało mi się wywołać w Tobie aż takie emocje! Dziękuję za wszyyyystkie miłe słowa. :)
UsuńTo uczucie obudziło się między nimi już dawno temu. :D
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!
M.
Piekne a zarazem bardzo smutne poruszyłas bardzo trudny temat bialaczki i smierci. Ciesze sie ze nie jest to kolejne cukierkowe opowiadanie o tym ona kocga on kocha i milosc az kipi. Mam nadzieje ze oszczedzisz hermione i draco w kolejnych rozdziałach. Chciaksbyn sie dowiedzieć czy publikujesz z jakas konkretna częstotliwością juz sie nie moge doczekac kokejnych rozdzialow ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa! W takim razie ja cieszę się, że moje opowiadanie Ci się spodobało. :) Nie, nie mam napisanych rozdziałów do przodu, więc publikuję dopiero wtedy, gdy uda mi się je napisać, ale ostatnio staram się, żeby pojawiały się co miesiąc - tym razem postaram się, by również tak było. :)
UsuńDziękuję za komentarz!
M.
Rozdział jest faktycznie bardzo przyjemny w czytaniu, masz bardzo autentyczny styl. Jednak fakt śmierci Sophie - już mniej przyjemny. A to, że miałaś taki plan od trzech lat - dobijający. To troche brzmi jak morderstwo z premedytacją. Morderstwo, od którego nie będzie zmartwychwstania...
OdpowiedzUsuńJezus! M! Jak mogłaś to zrobić? Haha, nie no, naprawdę mnie zaskoczyłaś jej śmiercią! No bo to jeszcze dziecko... I myślałam, że pokażesz, że z białaczki da się wyjść, że powstanie prawdziwa, trzyosobowa rodzina, ale jak widać rzeczywistość jest zbyt okrutna... I pomyśleć, że planowałaś to już od dawna, podczas gdy ja żyłam w przekonaniu, że Sophie zostanie z nami do końca. Jestem w szoku!
OdpowiedzUsuń#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńJakoś nie mogę zrozumieć, albo nie chcę pojąć, co tu się stało? Jak to możliwe, że Sophie umarła... Wiedziałam o tym, bo dziewczyny pisały o tym na gadu czy na fb, już nie pamiętam. Ale i tak oczy mi się zaszkliły i czuję taką wielką pustkę :(
Mimo wszystko dobrze, że rodzice Wooda poznali małą. Szkoda, że druga strona nie miała na to szansy... wybacz ten nieskładny komentarz, ale nadal jestem w szoku
Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.