Złożone
obietnice nigdy nie powinny zostać złamane. To najgorsze co może być — widzieć
w oczach ukochanej osoby tak niewyobrażalnie ogromną rozpacz i mieć świadomość,
że w pewien sposób jesteś za to odpowiedzialny. Jako lekarz zawsze stałem z boku,
obserwowałem żałobę rodzin moich małych pacjentów, sam nie biorąc w tym udziału;
kiedy przyszło mi być uczestnikiem tej sytuacji, ciężar popełnionych błędów
okazał się zbyt ciężkim do uniesienia bagażem.
— Tym razem nie pozwolę nikomu umrzeć.
Echo słów
wypowiedzianych prawie rok temu, teraz wróciło, dając o sobie znać. Wziąłem na
siebie odpowiedzialność za kolejne życie i znowu zawiodłem. Porażka może nie
bolałaby tak bardzo, gdyby nie to, że Sophie przestała być dla mnie pacjentką,
a zacząłem traktować ją zupełnie inaczej. Wspólne oglądanie bajek, gdy Granger
pojechała na noc do domu, a ja z nią zostawałem, stało się dla mnie
codziennością. Jej obecność, jej śmiech, jej głos — tylko to wystarczyło, by
kolejny zły dzień nagle zyskał barwy. Teraz gdy odeszła, cała radość, którą
wniosła przez osiem miesięcy do mojego życia, zabrała razem ze sobą. Miałem
wrażenie, że już nigdy nie podniosę się po tym upadku; że już zawsze w oczach
małych dzieci będę widzieć tylko Sophie i to jak wiele przepadło. Zawód, w
którym pracowałem, był narażony na takie porażki i nie można było nic na to
poradzić; pozostawało jedynie pogodzić się z przegraną. Zwykle takie choroby
przychodzą nagle, niszczą wszystko, co udało się zbudować, dając małe szanse na
przetrwanie. Tym mniejsze, gdy atakują dzieci.
Siedziałem w
kuchni, pijąc kawę. Nad ranem wróciłem od Hermiony. Zobaczyliśmy się pierwszy
raz od śmierci Sophie. Odszedłem od razu, kiedy Granger zasnęła. Nie potrafiłem
patrzeć na jej rozpacz, nie potrafiłem i nie chciałem — czy jest coś gorszego,
niż świadomość, że w żaden sposób nie mogłem zmniejszyć jej cierpienia? Pozostawało
tylko patrzeć i próbować wyobrazić sobie, jak będą wyglądały kolejne dni. Jak
wiele łez zostanie wypłakanych, jak często koszmary będą nawiedzały ją w snach.
Wstałem z krzesła i wziąłem w ręce kubek po kawie. Włożyłem go do zlewu,
praktycznie mechanicznie, nie myśląc nad ruchami, które wykonuję. Ostatnie
dwie noce spędziłem na wpatrywaniu się w niebo za oknem. Pocieszająca była
tylko i wyłącznie ta jedna myśl, że moja
Granger ma nad sobą to samo niebo i też w nie patrzy.
— Nie odchodź, proszę.
Wyszeptała,
gdy wczorajszego wieczoru pojawiłem się w jej mieszkaniu. Byłem z nią kilka
godzin i marzyłem o tym, by przejąć na siebie część jej bólu. Hermiona Granger
nie miała łatwej przeszłości, a teraz otrzymała dwukrotnie cięższy balast do
uniesienia. Patrząc na nią nie byłem pewny, czy sobie z nim poradzi. Była
słaba, podatna na zranienie; nie potrafiłem zrobić nic, co by jej pomogło. Mimo
jej prośby odszedłem, uznając to za najlepsze rozwiązanie. Miała przy sobie
ukochanych przyjaciół, którzy zawsze przy niej byli — ja nie byłem, dlatego nie
zasługiwałem, by dzielić z nią smutek. W tej chwili najważniejsza była Hermiona
i po raz pierwszy nie mogłem myśleć o sobie i swoim bólu, który z każdą chwilą
ogarniał mnie coraz bardziej, tylko o niej i tym, z czym ona się mierzy. Przez
prawie rok, który spędziłem przy nich, za każdym razem, gdy Sophie mówiła coś
do Granger, ona wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana, wysłuchując z uwagą
każdego słowa. Taka miłość — miłość matki do dziecka — zdarza się tylko raz w
życiu. Teraz, gdy Sophie odeszła, Hermiona musiała odkryć radość w czymś innym.
Tego dnia
złożyłem w szpitalu wypowiedzenie. Zamiast iść na pogrzeb Sophie, zaszyłem się
w mieszkaniu, mając wrażenie, że nie zasługuję na to, by tam być. Jedno
spojrzenie na nią mogłoby pogrążyć mnie już na zawsze. Dławiłem się poczuciem
winy, faktem, że dziecko osoby, którą pokochałem, umarło. W chwili, gdy serce
dziewczynki przestało bić, część mnie odeszła razem z nią. Wszystko to, co
dawało mi w pracy radość, stało się niczym więcej, jak tylko złudzeniem. W
końcu śmierć przychodzi po każdego prędzej czy później. Możemy starać się, by
odwlec ten moment jak najbardziej, ale tak naprawdę wszystko jest już z góry
zaplanowane i nikt nic na to nie poradzi. Nadszedł jeden z gorszych okresów w
moim życiu — powrót do wspomnień sprzed lat jeszcze nigdy nie był aż tak
intensywny. Każda osoba, która straciła przeze mnie życie, teraz stawała mi
przed oczami. Jeszcze niedawno miałem wrażenie, że potrafię z tym jakoś żyć,
ale gdy Sophie umarła — ta szansa przepadła. Zatopiłem się w swoim smutku,
będąc egoistą, myślącym tylko i wyłącznie o sobie i swoim nieszczęściu. Nie
widziałem nic innego. Zapomniałem o Hermionie i o tym z jak wielkim bólem musi
mierzyć się ona. Po raz kolejny koncentrowałem się tylko na swojej osobie, nie
myśląc o niczym innym.
Minął
tydzień od czasu, gdy zrezygnowałem z pracy. Dziesięć dni od śmierci Sophie.
Sto sześćdziesiąt cztery godziny, kiedy po raz ostatni widziałem Hermionę.
Każdy dzień i każda noc wyglądały tak samo. Wystarczyło, żeby za oknem zapadła
ciemność, a w każdej minucie wracały do mnie moje grzechy, winy, które miały
ciągnąć się za mną do końca życia. To właśnie ta pora była najgorsza — tylko
wtedy człowiek jest odkryty na każde cierpienie. Później wstawało słońce i
wszystko było jakby lepsze. A może po prostu w blasku dnia każdy krył swoje cienie?
Starasz się
normalnie iść na spacer, mówić „dzień dobry” mijanym ludziom, ale robisz to
automatycznie. Wewnątrz zaczynasz gnić, nie dając nic po sobie poznać. Udawanie
jest przecież takie proste.
Leżałem na
łóżku, wpatrując się w sufit. Najgorsza w tym wszystkim była przerażająca
cisza, na pozór dobra, dająca pochłonąć się myślami, ale z drugiej strony
zabójcza. Ilekroć próbowałem zacząć normalnie funkcjonować, z powrotem
zaszywałem się w pokoju, ze swoją przeszłością. Może to właśnie tylko na
samotność zasługiwałem? Zajęty użalaniem się nad sobą praktycznie nie
usłyszałem dzwonka do drzwi. W ciągu ostatniego tygodnia ktoś ciągle próbował
się do mnie dobić — i jak podejrzewałem była to Megan — ale nie chciałem z
nikim rozmawiać. Nie potrzebowałem pocieszenia i zapewnienia, że to nie moja
wina. Pragnąłem tylko być sam. Kiedy jednak do dzwonienia dzwonkiem doszło
głośne walenie w drzwi, wstałem z łóżka i wolnym krokiem ruszyłem w stronę
wejścia. Gdy przechodziłem obok lustra mimowolnie spojrzałem w odbicie, czego
od razu pożałowałem. Przekręciłem zamek i zanim zdążyłem otworzyć sam drzwi,
zrobiła to Megan. Wparowała do środka, potrącając mnie ramieniem i od razu idąc
w stronę mojego pokoju.
— Co tu
robisz? — zapytałem, idąc za nią. Wróciłem do pokoju, gdzie kobieta ścieliła
moje łóżko. — Co ty, do cholery jasnej, robisz?
— Koniec
tego, Draco, koniec, nie mam zamiaru pozwolić ci się stoczyć — odparła,
poprawiając poduszki. Wzięła w ręce puste butelki po whiskey, leżące na
podłodze, patrząc na mnie z dezaprobatą. — Dałam ci tydzień. Tydzień, żebyś się
otrząsnął i przestał myśleć tylko o sobie, ale skoro sam nie potrafisz tego
zrobić, muszę ci pomóc. Nie dajesz mi innego wyjścia.
Usiadłem
na łóżku, patrząc, jak sprząta pokój, zbiera brudne ubrania, opakowania po
jedzeniu. Wszystko składała w jedno miejsce. Po jej wyrazie twarzy można było dostrzec, jak bardzo jest zmęczona ostatnimi dniami. Każdy odczuł ból po
śmierci Sophie. Gdy umiera dziecko trudno wrócić z powrotem do normalnego życia.
—
Nie było cię na pogrzebie Sophie.
—
Wiem.
—
Zwolniłeś się z pracy.
—
Wiem.
—
Co jeszcze zamierzasz zrobić, żeby do końca spaprać swoje życie? — zapytała,
nie przerywając sprzątania. Megan była w tym momencie wściekła, a gdy tak było,
nigdy nie stała w miejscu. Musiała pozbyć się zbędnych emocji i powiedzieć to,
co sobie już o wiele wcześniej zaplanowała.
—
Tego jeszcze nie wiem — odparłem. Kobieta podeszła do szafy z moimi ubraniami i
wyciągnęła z niej pierwszą lepszą bluzę i spodnie. Rzuciła we mnie odzieżą, nie
bawiąc się w delikatność.
—
Masz być ubrany za dwie minuty. Będę czekać w kuchni.
—
Nie widzę w tym sensu, Megan. Nigdzie nie idę.
—
Pójdziesz.
—
Nie pójdę.
—
Boże… Przestań być takim egoistą, cholera, Malfoy! Kiedy masz zamiar się
obudzić? Gdy będzie już za późno, by to wszystko naprawić? Nadal masz czas, a
ona… Hermiona naprawdę cię potrzebuje. Nie było cię wtedy, gdy powinieneś ją
wspierać, nie widzisz w tym żadnego problemu?
—
Wcale mnie nie potrzebuje. Ma swoich przyjaciół i to oni są dla niej lepszym
lekarstwem w tej chwili niż ja. Jedyne co będzie we mnie widziała, to osobę,
przez którą jej córka umarła. Nikim więcej nie będę w jej oczach.
—
Draco, nie poddawaj się — powiedziała cicho, podchodząc do mnie i kucając
naprzeciwko. — Nie daj się wciągnąć w poczucie winy, nie teraz, gdy Hermiona
jest tak załamana. Dzwonił do mnie jej przyjaciel, do ciebie zresztą też, ale
miałeś wyłączony telefon. Nie chciała, żeby zostali z nią w mieszkaniu, jest
sama, a wiesz, że w teraz to nie jest wskazane. Ktoś musi przy niej być, ale
nikogo nie wpuszcza. Martwią się o nią. Straciła Sophie, nie może stracić też
ciebie, obudź się, proszę.
—
To nie ma sensu.
—
Jeśli chodzi o drugiego człowieka, to zawsze wszystko ma sens. Nie bądź
dzieckiem, pokaż, że ci zależy i że jesteś z nią w jej cierpieniu. Nie
zasługuje na to, żebyś ją teraz zostawił.
Jej
słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Zanim wstałem z łóżka jeszcze
przez chwilę analizowałem w myślach to, co powiedziała. Zaczynałem rozumieć swoje błędy
i modliłem się, by nie było za późno. Odszedłem od Hermiony Granger w momencie,
gdy najbardziej mnie potrzebowała. Zniknąłem, nie oferując jej swojego oparcia.
Wstałem
z łóżka i zakładając w pośpiechu buty, wybiegłem z mieszkania, zostawiając
Megan samą.
„Pożegnanie się ze swoim
dzieckiem nie jest trudne. Najgorsze jest nauczenie się bez niego żyć. Nikt
nigdy nie zdecydował się opisać procesu żałoby po stracie najważniejszej osoby
w swoim życiu, a jak ktoś próbował — zazwyczaj teksty te wydawały się suche,
opisane jak to wygląda z boku, a nie bezpośrednio z perspektywy osoby, która
przeżyła prywatny koniec świata. Nikt po prostu nie był gotowy, by to zrobić i
chyba nikt nigdy nie będzie. Na takie rzeczy po prostu nie jest się
przygotowanym, niezależnie od tego, czy ktoś zniknął nagle, bez pożegnania, czy
jego odejście było kwestią czasu.
Jak to wygląda w
rzeczywistości?
Wyobraź sobie, że wszystko, co
uważałeś kiedyś za piękne, znika. Cały świat zostaje przysłonięty ciemnymi
chmurami, dzień miesza się z nocą, słońce z księżycem. Przestajesz rozróżniać ciemność
od jasności, jakby wszystko zlało się w jedno. Nie widzisz sensu we wstawaniu z
łóżka, w normalnym życiu, choć mimo to próbujesz odnaleźć w nim radość. Starasz
się — słuchasz radia, którego kiedyś słuchałeś ze swoim małym promykiem, ale
przyłapujesz się na myśleniu, że coś jest nie tak. Wychodzisz na spacer, jednak
plac zabaw, który mijasz, przywraca zbyt piękne wspomnienia. Zaciskasz powieki;
chcesz przerwać to przedstawienie. Męczy cię już granie głównej roli, nie takim
kosztem, jaki przyszło ci zapłacić. Im częściej starasz się jednak zejść ze
sceny, tym bardziej reżyser spektaklu, którym jest twoje życie, drwi z ciebie,
dokładając na plecy kolejne ciężary. Odsuwają się od ciebie ludzie. Kiedyś
uważałeś, że będą przy tobie zawsze, a nagle, gdy robi się ciężej, ich już nie
ma. Zostajesz sam. W swojej samotności, z całym bólem, ze łzami, którymi pisane
jest od tej chwili twoje życie.
Już wiesz, co czułam kilka dni
po śmierci Sophie.”
Zamknęłam notatnik, zrzucając
go ze złością na podłogę. Opisanie swoich uczuć na durnych kartkach wcale nie
przyniosło upragnionej ulgi, a jedynie więcej żalu i złości. Wszyscy wokół
dawali cenne porady, jak poradzić sobie z żałobą, ale tak pięknie wyglądało to
tylko w teorii: w praktyce nic nie mogło pomóc. Przejście przez żałobę było
procesem, którego nie można było uniknąć, mimo tego, jak bardzo się pragnęło.
Zapomnienie i zatracenie się w czymś też nie było żadnym rozwiązaniem. Dzień po
pogrzebie Sophie przez głowę przemknęła mi myśl o wymazaniu wspomnień o moim
dziecku — o rzuceniu prostego „Obliviate”,
zaklęcia, które pomogłoby naprawić mnie, moje życie. Ta myśl nie dawała mi
spokoju przez kilka dni, ale wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, że
zapomnienie jej równałoby się z tym, jakby nigdy nie istniała. A pamięć o Sophie musiała żyć, być wieczna. I tylko ja mogłam sprawić, że nie zostanie
zapomniana.
W mieszkaniu jeszcze nigdy nie
panowała tak przerażająca cisza. Są dwa rodzaje ciszy — ta, która przynosi
spokój, ukojenie, oraz ta, w której człowiek się dusi, aż brakuje tchu, by
zaczerpnąć powietrza, tak potrzebnego do dalszego życia. Jeszcze kilka dni temu
idąc do kuchni, spotykałam tam Rona czy Harry’ego, którzy zagłuszali tą pustkę,
ale odkąd kazałam im wrócić do siebie, wszystko z powrotem stało się bezbarwne.
Nigdy tak bardzo nie potrzebowałam obecności drugiej osoby, jak w tej chwili, a
mimo to byłam sama, na własne życzenie. Z myślami co by było, gdybym wybrała
inną klinikę; gdyby lekarzem prowadzącym chorobę Sophie nie był Draco Malfoy,
tylko ktoś inny. Bóg postanowił ze mnie zadrwić — między nami opadł mur
nienawiści, zaczęło powstawać coś, co dawało mi szczęście — tylko w jednym celu
— aby po chwili wszystko zniszczyć jednym zamachem. Dostałam dobre chwile i
musiałam za nie zapłacić.
Położyłam się na kanapie,
wciskając na pilocie ponownie „odtwórz”. W mieszkaniu zabrzmiał śmiech Sophie,
a na ekranie telewizora po raz kolejny pojawiła się jej mała buzia. Cisza przestawała być taka straszna, gdy
słyszałam jej głos. Uśmiechnęłam się, widząc ją. Od pożegnania minął
tydzień — siedem długich dni, siedem długich nocy, wypełnionych przerażającą bezsilnością,
której nie potrafiłam niczym zapełnić. Jedyna osoba, mogąca jakoś to naprawić,
odeszła. Teraz zmiany we mnie były zbyt trwałe, by móc je usunąć. Nie można
było mnie już naprawić.
—
…i właśnie wtedy poznałam twojego tatę — powiedziałam, uśmiechając się do
Sophie.
—
Ale mamo, przecież nie da się latać na miotłach — odparła dziewczynka, mrużąc
oczy. Minął dzień od momentu, w którym jej stan zdrowia zaczął się pogarszać.
Nie przyjmowałam do siebie wiadomości, że coś jest nie tak i że te zmiany są
nieodwracalne. Nie chciałam dopuszczać takiej myśli do swojej głowy, uparcie
wypierałam się ich, nie pozwalając, by mnie pochłonęły. Starałam cieszyć się
tym, co miałam, nie zastanawiając się zbyt długo nad przyszłością.
—
Tata na pewno kiedyś ci pokaże, że się da. — Zaśmiałam się, spoglądając na
siedzącego naprzeciwko mnie Olivera. Nie słuchał naszej rozmowy, myślami był
daleko stąd i dopiero gdy chrząknęłam, zwróciłam jego uwagę. Powtórzyłam
zdanie, a mężczyzna pokiwał niezbyt entuzjastycznie głową.
—
Zabiorę — powiedział, pochylając się do przodu i chowając małe dłonie Sophie w
swoich.
Oliver
stracił nadzieję. Jako jedyny trzeźwo myślał i wiedział w jakim kierunku to
wszystko idzie. Prawda była taka, że żadne z nas nie było w stanie zmienić
tego, co stawało się z każdą godziną coraz bardziej nieuchronne. Spędzaliśmy w
trójkę jak najwięcej czasu, jakbyśmy chcieli nadrobić wszystkie stracone lata.
Pięć długich lat w niecałe trzy miesiące… Jedyne co w tej chwili miało
znaczenie to to, by Sophie czuła się kochana przez swoich rodziców, niezależnie
od tego, jak długo zajęło nam zrozumienie tej kwestii. Przeszłość została
odłożona na bok, chwilowo zapomniana, niechciana — bo mieliśmy na głowie
teraźniejszość.
Przykryłam
Sophie szczelniej kołdrą, gdy po raz kolejny zapadła w sen. Zasypiała na
krótko, budząc się z gorączką, coraz bardziej blada, wyczerpana. Choroba
zaczęła ją zabijać, powoli i boleśnie. Patrzenie jak zaczyna znikać było dla
mnie najgorszą karą, jaką kiedykolwiek mogłam otrzymać.
Trzymałam
ją za rączkę, marząc o kilku dniach więcej dla mojego dziecka i modląc się o
nie gorliwie do Boga. Kilkanaście godzin dłużej, niż było dla niej zaplanowane.
Moja wiara nie była jednak wystarczająco silna, bo dwa dni później przekonałam
się, że czas na targowanie się minął.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Po
kilku minutach, kiedy gość najwyraźniej nie miał zamiaru odejść, wstałam wolno
z kanapy i ruszyłam korytarzem, by sprawdzić, kto jest po drugiej stronie. Z
telewizora nadal dobiegał śmiech Sophie, niezmiennie od tygodnia. Obawiałam
się, że przez resztę mojego życia tych kilka filmików, pokazujących jak
dziewczynka uczyła się chodzić, jak szła pierwszy raz do przedszkola, albo
pomagała mi w kuchni — miały pomóc mi w dalszej egzystencji. Tylko one trzymały
mnie przy rzeczywistości. Nie spojrzałam przez wizjer, kto jest do drugiej
stronie drzwi, od razu otworzyłam, nie zwlekając dłużej.
— Cześć — powiedział Oliver. Na
jego widok — tak rozbitego i załamanego — w moich oczach mimowolnie zgromadziły
się łzy, jakbym w tej chwili zdała sobie sprawę z tego, że nie tylko mnie tak
ogromnie zabolała strata Sophie. Nie potrafiłam porównać bólu, który czułam, do
czegokolwiek. Nie było takiej skali cierpienia.
Odsunęłam się na bok,
wpuszczając mężczyznę do środka. Był ubrany w czarny płaszcz; nieogolony, z podkrążonymi
oczami, jakby każdej nocy toczył walkę o choćby kilka minut snu. Po raz ostatni
widzieliśmy się na pogrzebie, później każde z nas ruszyło w swoją stronę. Przez
te kilka miesięcy łączyła nas Sophie, ale czy kiedy odeszła, nadal mieliśmy coś
ze sobą wspólnego? Odpowiedź nasuwała się sama: tak. Nadal byliśmy rodzicami,
mimo że naszego dziecka nie było już przy nas, ale wciąż pozostawała w naszych
wspomnieniach. Oliver zmarszczył brwi, gdy usłyszał dźwięk dochodzący z salonu.
Nie zdjął butów, nie spojrzał na mnie, od razu ruszył w stronę pokoju. Zanim do
niego doszłam, musiało minąć kilka sekund. Nie spodziewałam się, że spotkanie
go ponownie będzie dla mnie tak trudne.
— Chcesz herbaty? — zapytałam,
stając w progu drzwi.
Nie odwrócił swojego wzroku od
telewizora, pokiwał jedynie przecząco głową. Nie wiedząc jak w tej chwili się
zachować, po prostu podeszłam do niego i usiadłam obok. Sophie na filmie śmiała
się i wyjmowała z plecaka wszystkie rzeczy, pokazując co zabiera ze sobą do
przedszkola. Zacisnęłam usta, sięgając po pilot i wyłączając telewizor.
Chciałam wspominać ją sama, nie z kimś, nawet jeśli tą osobą był Oliver.
Potrzebowałam samotności, bo tylko w niej mogłam wracać myślami do czasu sprzed
choroby. Wtedy nic nie wskazywało na to, jaka okrutna okaże się przyszłość.
Cieszyłam się tym, co mam, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że już wkrótce
zostanie mi to odebrane.
— Jak się trzymasz? — zadał
pytanie, opuszczając głowę.
— A ty? — odparłam łamiącym się
głosem.
Sądziłam, że uda nam się
porozmawiać, ale gdy przyszedł ten moment, okazało się, iż to zbyt ciężkie.
Wstałam z kanapy i wyszłam z pokoju, idąc w stronę kuchni. Minęłam pokój
Sophie, nie mając odwagi wejść do środka. Wszystko musiało zostać tam na swoim
miejscu, nie chciałam nic ruszać. Bo jeśli to wszystko okazałoby się tylko złym
snem… Sophie musiałaby mieć gdzie wrócić. Z takimi myślami każdej nocy
zasypiałam i każdego ranka się budziłam. Bo przecież nadzieja umiera ostatnia.
W oczach Olivera widziałam
Sophie. Jego ruchy przypominały mi moje dziecko. Tak samo jak ona marszczył
czoło, gdy coś było nie tak. Nie potrafiłam być z nim w jednym miejscu, bo zbyt
wiele wspomnień przywoływał mi jego widok. Wspomnień, które mogły pozostać
tylko i wyłącznie wspomnieniami, niczym więcej.
Wstawiłam wodę w czajniku, chociaż
tak naprawdę nie miałam zamiaru niczego robić do picia. Chciałam tylko na
chwilę się czymś zająć. Nie usłyszałam, kiedy dokładnie Oliver pojawił się w
kuchni; stałam przy oknie i przyglądałam bawiącym się na dworze dzieciom. Śnieg
już stopniał, ale maluchy tak czy inaczej potrafiły znaleźć sobie zajęcie.
Sophie pewnie marudziłaby, w końcu perspektywa siedzenia cały dzień w domu była
zbyt nudna, i wyciągnęłaby mnie ostatecznie na plac zabaw. Później, kiedy
byłybyśmy już w domu, zrobiłabym kakao, żebyśmy się ogrzały. Wieczorem
obejrzałybyśmy dobranockę i najprawdopodobniej zasnęły razem na kanapie. W
środku nocy przebudziłabym się, żeby zanieść Sophie do jej łóżeczka i myśląc
nad tym, jak ogromne mam szczęście. Przyglądałabym się dziewczynce,
zastanawiając się, czym sobie zasłużyłam, by otrzymać taki skarb. A teraz…
teraz nie pozostało mi już nic. Najgorsze co może być to myśl o tym, czego się
nie zrobiło, jakich słów się nie powiedziało. Obiecałam sobie, że już nigdy nie
będę z niczym zwlekać, bo przecież każda chwila była na wagę złota. I każda
chwila mogła być tą ostatnią.
— Wyjeżdżam, Hermiono. Wracam
do Londynu — powiedział, przerywając ciszę. Zacisnęłam powieki, czując
gromadzące się łzy. Kolejna osoba odchodziła.
— Kiedy? — zapytałam,
przegryzając wargę. Nie chciałam teraz się rozklejać, nie przy nim.
— Jutro, pojutrze… Nie mogę tu
dłużej być, zbyt wiele wspomnień, wyrzutów sumienia, po prostu nie mogę. —
Podszedł do mnie, kładąc na moich ramionach dłonie. Czułam dreszcze,
które były raczej spowodowane przerażeniem nadchodzącej samotności, niż jego
dotykiem. — Zastanów się, proszę, czy nie chcesz wrócić ze mną… Pomogę ci
stanąć na nogi w Londynie, razem sobie pomożemy. Tylko tak możemy przez to
przebrnąć.
— Oliver… Dziękuję, ale
zostaję, muszę zostać przy Sophie. — Odwróciłam się w jego stronę.
— Będę czekać do jutrzejszego
wieczora na twoją odpowiedź i jeśli wtedy też nie będziesz chciała, zostawię
cię w spokoju. Po prostu to przemyśl— odparł cicho.
Wyszedł z mieszkania,
zostawiając mnie samą, jakby nigdy go tutaj nie było.
Była
noc. Siedziałam przy łóżku Sophie, usiłując nie zasnąć; teraz była moja kolej
pilnowania dziewczynki. Oliver siedział w fotelu — spał dopiero od kilku minut.
Mimo że zasłużył na odpoczynek, pragnęłam, by trwał razem ze mną. Bałam się być
sama, chociaż nie chciałam tego głośno przyznać.
—
Nigdy cię nie opuszczę, zawsze będę przy tobie — szepnęłam, przyglądając się
dziewczynce. — Wszystko będzie dobrze.
Zastanawiałam
się, kiedy tak naprawdę stała się całym moim światem. Będąc jeszcze w ciąży
niejednokrotnie zastanawiałam się nad oddaniem jej do adopcji; tyle par nie
mogło mieć dzieci, a ja sama nie byłam pewna, czy dam sobie radę. Kiedy jednak
zobaczyłam ją po raz pierwszy, wiedziałam już, że zrobię wszystko, by ją
chronić. Nagle wszystkie rozmyślania nad tym straciły sens, bo już byłam pewna,
że potrzebuję jej w swoim życiu. Miała być moim lekiem, moim szczęściem — to
wszystko było już takie jasne, zrozumiałe, jak nigdy wcześniej.
Draco dopiero co wyszedł z sali. Poszedł po
kawę, bym mogła wytrwać tą noc. Namawiał mnie do wrócenia do domu, ale nie
miałam zamiaru nigdzie się ruszać. Zostanie przy Sophie w tej chwili było dla
mnie najważniejsze. Czułam, że jeśli odejdę, stanie się coś złego, coś, czego
nikt nie będzie mógł naprawić. Moja Sophie potrzebowała mnie. Czekałam, aż się
wybudzi i będę mogła przeczytać jej kolejną bajkę, opowiedzieć trochę więcej o
Hogwarcie. Chciałam usłyszeć jej śmiech, bo może ten dźwięk dałby mi choć trochę
siły do dalszej walki. Zaczynałam się poddawać, nawet nie zdając sobie z tego
sprawy. Docierały do mnie fakty, o których wcześniej nie chciałam myśleć.
Była
godzina druga w nocy, kiedy mój świat się rozpadł. Nagle maszyna zaczęła
wydawać jednostajne dźwięki; w kilka sekund do sali wbiegła jedna z
pielęgniarek. Zerwałam się z krzesła, chciałam krzyknąć, żeby zaczęła coś
robić, ale głos ugrzązł w gardle. Zaraz za nią pojawił się Draco, który nie
czekał — podbiegł do łóżka i zaczął wykonywać masaż serca. Coś krzyczał, zaraz po nim wbiegł do środka kolejny lekarz, zobaczyłam Megan, stojącą w progu drzwi. Tak wiele ludzi się przyglądało, a tak mało toczyło w tej chwili walkę. Serce mojej Sophie
zbuntowało się, jakby chciało nam pokazać, że nie jest już w stanie więcej
znieść. Przytrzymywana przez zszokowanego Olivera patrzyłam, jak próbują
uratować moje dziecko.
—
Wstawaj, Sophie — szeptałam przez półtorej godziny, w ciągu których próbowali
przywrócić dziewczynce życie. Z każdą mijaną sekundą, w ciągu których nic się
nie zmieniało, załamywałam się coraz bardziej.
Po
pewnym czasie Draco spojrzał na mnie, kiwając przecząco głową. Wyrwałam się z
uścisku Olivera, klękając przy łóżku Sophie. Na jej buzi, przeraźliwie bladej,
wreszcie pojawił się spokój. Wyglądała tak, jakby spała. Miałam wrażenie, że
zaraz zerwie się z łóżka i krzyknie „Cześć, mamusiu!”, ale nic takiego nie
miało miejsca. Wciąż leżała nieruchomo i nic nie wskazywało na to, by coś mogło
się zmienić. Wzięłam w swoje dłonie jej rączki, już zimne. Patrzyłam z
niedowierzaniem, chcąc, by ktoś wreszcie wybudził mnie z tego koszmaru.
Ogarnęła mnie ciemność, coś na zawsze się we mnie zmieniło.
Mój
głośny szloch przerwał ogłuszającą ciszę.
Pod wieczór, kiedy zaczęło
robić się już ciemno, wyszłam z mieszkania. Musiałam się przewietrzyć, zacząć
myśleć co dalej — chociaż minął dopiero tydzień. Usiadłam na ławce na placu
zabaw. Wiatr mocniej zawiał, wprawiając w delikatne bujanie huśtawkę. Objęłam
się ramionami, czując dreszcze. Pewne sytuacje w naszym życiu zmieniają
wszystko. Pojawienie się Sophie na świecie dało mi niewyobrażalne szczęście;
jej odejście z powrotem zabrało mi tą radość. Zatoczyłam krąg, wróciłam do
miejsca, w którym byłam przed jej narodzinami. I nie miałam pojęcia, jak sobie
z tym poradzić. Czułam bezsilność, bo po raz pierwszy w życiu naprawdę nie
wiedziałam co dalej.
Musiałam
nauczyć się na nowo żyć, spróbować znaleźć nowe szczęście.
W delikatnych podmuchach wiatru
czułam jej obecność. Próbowałam pocieszyć się myślą, że może Sophie wcale nie
odeszła tak daleko, a ciągle jest przy mnie, tylko po prostu jej nie widzę. We
wspomnieniach jej uśmiechu widziałam nadzieję na lepsze życie i wiarę w to, że
gdy kolejnego dnia się obudzę, brak jej obecności nie będzie tak bardzo bolał.
Zaczęłam toczyć walkę o każdą pojedynczą pozytywną myśl, ale już na starcie
skazywałam się na przegraną — było po prostu zbyt wcześnie. Przymknęłam oczy,
wdychając powietrze. Po raz pierwszy od jej śmierci czułam spokój. Moje serce
nadal było wypełnione pustką, ale z tym da się żyć. Po prostu wstajesz z łóżka,
robisz wszystko automatycznie i starasz się jakoś
funkcjonować. Nic nie mogło być takie, jak wcześniej, ale zawsze można stwarzać pozory.
W końcu tak dobrze się gra, że samemu zaczyna się wierzyć, że już wszystko w
porządku, że zaczynasz normalnie żyć. A to tylko zwykłe przedstawienie.
— Cześć. — Usłyszałam gdzieś za
sobą. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk i uśmiechnęłam się, widząc
Draco, który wreszcie postanowił się pojawić. Po tygodniu wrócił, jakby
zrozumiał, co stracił. Usiadł obok mnie i położył swoją dłoń na ławce,
niebezpiecznie blisko mojej.
— Cześć — odparłam krótko.
Spojrzałam w dół, na nasze ręce, znajdujące się tak blisko siebie; tak niewiele
dzieliło, by je połączyć, a jednak tydzień temu stało się coś, co na dobre
przekreśliło naszą szansę.
— Możemy porozmawiać?
— Muszę wracać do domu — odpowiedziałam, wstając z ławki. Chciałam jak
najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu, jak najdalej od niego. Im dłużej
przebywałam w jego obecności, tym robiłam się słabsza, bardziej podatna na
wybaczanie. Zanim odeszłam poczułam na
swojej ręce dłoń Malfoya, przytrzymującego mnie. — Puść.
— Przepraszam, tak bardzo
przepraszam, że mnie nie było — powiedział, podchodząc bliżej. Wciąż trzymał
moją rękę, nie dopuszczając do siebie myśli o odejściu. — Wiem, że zachowałem
się okropnie, bo nie dałem ci wsparcia, którego tak bardzo potrzebowałaś, ale
nie skreślaj mnie, nie teraz…
— Nic się nie stało, dzięki
temu zrozumiałam kilka ważnych… rzeczy — przerwałam mu, wyrywając swoją rękę z
jego mocnego uścisku. Uśmiechnęłam się, chcąc zapamiętać każdy rys jego twarzy.
Wiedziałam, że jego oczy już zawsze będą pojawiać się w moich snach, w
najgorszych koszmarach, pokazując mi, jak wiele straciłam. Draco Malfoy pokazał
mi, jak kocha się najprawdziwiej; że to nie zawsze afiszowanie się byciem
razem, a przeżywanie ze sobą pięknych chwil w samotności. Wreszcie zrozumiałam,
na czym polega miłość, dzięki niemu nauczyłam się kochać i wiedziałam, że do
końca życia będę mu za to wdzięczna. — Bądź szczęśliwy, Draco.
— Nie, czekaj, nie mów tak…
Kocham cię, rozumiesz? Kocham i nigdy nie przestanę. — Draco stanął naprzeciwko
mnie, biorąc w dłonie moją twarz i zmuszając mnie tym samym do spojrzenia na
niego. Był zdesperowany, patrzył na mnie przerażony, sam nie wiedząc, co
zrobić, by przekonać mnie do zmiany decyzji. Z moich oczu popłynęły pierwsze
łzy, choć tak bardzo starałam się je powstrzymać. Dopiero teraz zrozumiałam,
jak trudne jest odejście, ale też jak bardzo jest konieczne.
Każde z nas musiało pójść w
swoją stronę. Ignorując rwące się serce, posłuchać po raz pierwszy rozsądku i
zrobić to, co należy, a nie to, czego się chce. Bałam się, że pewnego dnia
obudzę się i zobaczę w Malfoyu człowieka, który nie uratował mojego jedynego
dziecka; chciałam oszczędzić mu takiego cierpienia. Nie mogłam wiedzieć, co
przyniesie mi przyszłość, ale byłam pewna jednego — że wszystko najgorsze, co
mogło się stać, już się wydarzyło. Czas żałoby był czasem, w którym należało
zacząć uczyć się godzić ze stratą. Kolejne łzy nie przynosiły ulgi; rozpacz
nie mogła przywrócić Sophie życia, a złość nie cofnęła czasu. Pozostało
bezgraniczne poczcie pustki i smutek.
— Ja ciebie też, ale… nie ma
dla nas szansy. Zbyt wiele się wydarzyło i nie potrafię o tym zapomnieć. Nigdy
nie będę potrafiła zapomnieć. Nie chcę być szczęśliwa, gdy nie ma przy mnie
Sophie. Nie chcę i nie mogę.
— Możesz, właśnie, że możesz.
Ja mogę dać ci to szczęście. Dawaliśmy to sobie, pamiętasz? Pomożemy sobie
nawzajem. — Draco uparcie ścierał płynące po moich policzkach łzy. Jego dłonie
były zimne, tak samo zimne jak oczy. Przeżyłam z nim najpiękniejsze chwile,
mieliśmy wspaniałe wspomnienia, jednak na tym musieliśmy się zatrzymać. Nie był
nam pisany szczęśliwy koniec; od początku nasza znajomość była czymś
nienaturalnym, a odejście Sophie jedynie pozwoliło mi to zrozumieć.
Kiedyś łączyła nas nienawiść. Wystarczyło jedno spotkanie po latach, żebyśmy zakochali się w sobie. To, co było między nami, bez wątpienia było czymś wyjątkowym, co było warte zapamiętania. Nasza relacja była krucha, jak zamek z piasku, który przy mocniejszym podmuchu wiatru mógł się zawalić. Ta delikatność sprawiła, że staraliśmy cieszyć się z każdej chwili razem, z pojedynczych spotkań. Jakbyśmy od początku przeczuwali zakończenie naszej wspólnej historii.
— Nie, puść mnie… Chcę wrócić do domu, bez
ciebie, sama, zrozum. Po prostu zostaw mnie w spokoju, musisz to zrobić —
powiedziałam łamiącym się głosem, dławiąc się łzami.
Odsunęłam się od niego, po raz
ostatni dotykając jego dłoni, chcąc zapamiętać ten dotyk już na
zawsze. Sama nie wierzyłam w to, co mówię, jednak miałam wrażenie, że to jedyne
dobre rozwiązanie. Kilka dni wcześniej zostałam pozbawiona szczęścia, a w tej
chwili pozbawiałam go siebie sama. Odsunęłam się w najgorszym momencie od mojej
jedynej nadziei. Ciągle powtarzałam sobie, że to dla Sophie, że bez niej szczęście
przy boku Malfoya nie jest możliwe.
Nasze życie nie było komedią romantyczną, w której główni bohaterowie wyznają sobie miłość dziesięć minut przed końcowymi napisami. Życie było o wiele bardziej skomplikowane, byliśmy zmuszeni podejmować wybory, które nie zawsze były tym, czego tak naprawdę pragnęliśmy. Podjęte decyzje, zarówno te gorsze, jak i dobre, nadawały sens naszym istnieniom. Kiedy jest się już dorosłym człowiekiem, zaczyna się to rozumieć.
Postawiłam kilka kroków, ale
gdy ponownie usłyszałam jego głos, zatrzymałam się jeszcze na chwilę, z
powrotem się odwracając. Jakiś mężczyzna, stojący pod blokiem, patrzył się na
nas, jakby nasze rozstanie było genialnym przedstawieniem.
— Nie chcę dać ci odejść —
szepnął, kiwając głową na boki.
— Ale ja już odeszłam.
Wbiegłam do mieszkania i od
razu skierowałam się w stronę swojego pokoju. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę,
ignorując spływające po policzkach łzy. Wrzuciłam do torby kilka rzeczy,
szukając w telefonie jednego z kontaktów. Myślałam, że mogę zostać w Denver,
ale to miasto przywoływało zbyt wiele złych wspomnień. Musiałam uciec,
przynajmniej na najbliższe tygodnie. Zostanie w tym miejscu wiązało się ze zbyt
ogromnym bólem, którego nie potrafiłam znieść. Utrata dwóch najważniejszych
osób w moim życiu okazała się być czymś, z czym nie dawałam sobie rady. Jeszcze
rano myślałam, że uda mi się zacząć normalnie funkcjonować, ale po rozmowie z
Draco nie miałam wątpliwości, że ucieczka jest jedynym dobrym rozwiązaniem. W
końcu nagłe znikanie wychodziło mi tak dobrze.
———————————
Tirurururu…
Przedostatni rozdział, drodzy
państwo, już za Wami. Został ostatni, krótszy, taki w formie epilogu. W sumie
to nie wiem co napisać, bo pewnie już ostatnim rozdziałem złamałam Wam serca, a
tym jeszcze bardziej je połamałam. Jeśli powiem, że planowałam coś takiego,
wyjdę na bardzo okrutną osobę?
Ten rozdział w pewnej chwili pisało mi się
bardzo ciężko: brak motywacji, chęci, a zarazem perspektywa, że to już ten
przedostatni, który dodam, nie działały na mnie dobrze. Napisałam trzy strony,
zostawiłam to na ponad trzy tygodnie, a w tym tygodniu zebrałam się i… oto
jest. Nie wiem co o nim sądzić, poprzedni jest według mnie lepszy, ale to
już nie mnie oceniać — to pozostawiam Wam.
Ostatni rozdział pojawi się,
jeśli nic się nie zmieni, 8 czerwca, w trzecie urodziny bloga. Będzie krótszy,
ale z pewnością dłuższa będzie notka pod nim (pewnie popłynę ze wspominaniem, z
podziękowaniami i w ogóle wszystkim innym — jestem naprawdę bardzo sentymentalną osobą). Teraz, gdy
piszę te słowa, mam łezki w oczach, bo rozstanie z tym opowiadaniem będzie dla
mnie cholernie trudne. Zostawiłam w nim kawał swojego serca, uciekałam się w
pisanie NWW, gdy sprawy prywatne szły nie tak, jak powinny. Och, M., nie
rozklejaj się! Na to przyjdzie czas przy ostatnim rozdziale. :D
Będzie mi bardzo miło, jeśli
skomentujecie ten rozdział czymkolwiek — kropką, wykrzyknikiem, jednym słowem,
albo całym zdaniem — czymkolwiek. Nawet nie wiecie jak bardzo mi na tym zależy.
Piszcie co u Was słychać.
Postaram się od razu odpisywać.
Buziaki,
M.
������ moje serce rozpadło się na małe kawałeczki. Tak bardzo żal mi Hermiony. Straciła w ciągu kilku dni ukochane,jedyne dziecko i prawdopodobnie miłość swego życia. Rozumiem, że Draco popełnił błąd zostawiając ja sama w tym trudnym czasie,nie był dla niej wsparciem, ale śmierć Sophie też napawala go rozpacza. Do końca tej rozmowy z Draco, po jego wyznaniu miłości wierzyłam że Hermiona da mu szansę. Szanse dla niego i dla niej na szczęście, bo połączyła ich wyjątkowa i najmocniejsza więź między ludźmi jaka jest miłość. Dlatego mam nadzieję, że chodź teraz jest smutno to w ostatnim rozdziale miłość zwycięży.
OdpowiedzUsuńP.s. i wierzyć będę do końca. Bo chodź słowa z poprzedniego rozdziału"Nie mogłam wiedzieć, że jedna z najgorszych nocy w moim życiu, będzie zarazem ostatnią z moją miłością" nie napawają optymizmem to miłość jest potężna i może góry przenosić( miłość wybacza wszystko).
OdpowiedzUsuńDraco popełnił błąd, ale chciałam pokazać, że Hermiona po prostu czuje, że po śmierci Sophie nie ma prawa być szczęśliwa, dlatego ta decyzja o odejściu. Jak się zakończy to wszystko? Wkrótce przekonacie się sami, mam nadzieję, że nie zawiodę. :) Twoja wiara w miłość jest piękna. :)
UsuńDziękuję za komentarz! <3
M.
Cóż, jestem rozczarowana...
OdpowiedzUsuńJest mi naprawdę bardzo przykro, że Cię rozczarowałam. Mam nadzieję, że jednak któreś fragmenty NWW Ci się podobały i czas, który spędziłaś na czytaniu, nie okazał się zmarnowanym. :)
UsuńM.
Moje serduszko po tym rozdziale rozpadło się na malutkie kawałeczki...tak bardzo mi szkoda ich obojga :/ Liczyłam na jakieś pozytywne zakończenie, ale chyba trzeba się będzie pogodzić ze smutnym epilogiem, chociaż nie podejrzewam, żeby Hermiona miała być szczęśliwa znów z Oliverem.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że pisałam ten rozdział i chciałam milion razy zmienić jego koncepcję, ale chyba za mocno to zakończenie siedziało w mojej głowie, żebym mogła wszystko nagle zmienić. Mam nadzieję, że chociaż trochę się jednak podobało, mimo tych tragedii, które się wydarzyły.:<
UsuńDziękuję za komentarz! :)
M.
Może i połamałaś moje serce tym rozdziałem, ale za to w piękne kawałki :) To jest takie...prawdziwe. Po prostu.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie funkcjonowania bez sprawdzania Twojego bloga kilka razy w tygodniu. Aż chce się krzyczeć "nie odchodź".
Ja już po maturach, szykuję się na wakacje życia ;)
Pozdrawiam
Vivenn
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tak uważasz. Trochę mnie podbudowałaś swoim komentarzem, więc baaardzo Ci za to dziękuję! Po prostu łezki w oczach i te sprawy. :D
UsuńI jak poszły matury? Zadowolona? :) Nawet nie wiesz jak bardzo Ci zazdroszczę tych wakacji!
M.
Co mam zrobić, żebyś jeszcze kiedyś coś napisała? Ciasto? Tort? Pizza? ;) Paczkę chusteczek?
UsuńZ racji tego, że jestem leniem, ale zdolnym to matury jakoś się udały, ale mam świadomość, że mogło być lepiej. Czasu już nie cofnę. Nadeszła faza akceptacji stanu rzeczy :) Teraz skupiam się na wakacjach i pracy. Trzeba jakoś dążyć do swoich celów.
Vivenn
To, że wrócę, jest dla mnie oczywiste! Nie mogłabym zbyt długo przeżyć bez wrzucania czegoś, zbyt bardzo kocham pisać i się tym dzielić. :D Ale ciasto, tort, pizzę i paczkę chusteczek (szczególnie w wiosnę) chętnie przyjmuję!
UsuńCzyli nie poszły źle! A ustne jak zdane? Zadowalająco? Jasne, że tak, teraz twórz plany na wakacje. :) A myślałaś już coś nad kierunkiem studiów?
M.
Wiedziałam czym Cię skusić ;)
UsuńUstne zdane prawie śpiewająco(śpiewałam "dłuższe życie każdej pralki to calgon). Plany na najbliższy miesiąc są i cieszę się, że planujesz wrzucić rozdział akurat pomiędzy moimi wyjazdami, więc na pewno go przeczytam.
Myślałam nad jakimiś ekonomicznymi zagadnieniami albo po prostu stosunkami międzynarodowymi.
Vivenn
Jeśli chodzi o jedzenie to zawsze ulegam! :D
UsuńCzyli nie będziesz się nudzić, skoro wyjazdy już zaplanowane! Ja przez pierwszy miesiąc po maturze... naprawdę się leniłam, oglądałam seriale i generalnie nie robiłam nic pożytecznego. :<
A więc trzymam kciuki! Oby się powiodło i Ci się spodobało. :)
M.
Witaj,
OdpowiedzUsuńCzy jestem zaskoczona? Tak. Bo okazało się, że Twoja historia, pomimo smutnego zakończenia, które przytłacza mnie coraz bardziej, jest chyba najbardziej pouczającym ff, z jakim się do tej pory zetknęłam. Nie jest bowiem tylko o stracie. O nie. Okazało się, że jest też o przegranej, zmarnowanej szansie, o zaprzepaszczeniu swojego szczęścia i o poniesieniu konsekwencji za swoje czyny - choćby nie wiadomo jak nieprzemyślane były.
Choć bylam przygotowana na kolejną dawkę wzruszeń, niczym głupia, naiwna czytelniczka ryczałam, jak bóbr.
Myślałam, że to Draco zostawi Hermionę. Ba! Byłam wręcz pewna. Tymczasem to ona nie dała szansy tej miłości. Choć czy faktycznie to była miłość? Czy może tylko jakaś nikła, wydumana więź, której spoiwem była Sophie. Gdy jej zabrało, więź się skończyła. Jestem rozgoryczona. I to strasznie. Bo baaardzo, tak bardzo bym chciała, żeby zostali we dwoje. Dla siebie. A z czasem pokochali się tak, jak kochali Sophie. By dali sobie szansę, a nie ranili się czymś, co według nich jest słuszne.
Szkoda mi Draco. Ocknął się późno,ale czy gdyby przez ten czas byl z Hermioną, ona nie myślałaby o nim inaczej? Myślę, że nie. Bo prawda jest taka, że Hermiona przekreśliła Draco już z chwilą, w której serce Sophie przestało bić. Złamała mu serce, zostawiając nie tyle z pustką, co z poczuciem winy, które w jej oczach jest niestety uzasadnione. Dlatego choć moje serce pęka za każdym nowym rozdziałem, a dzisiaj to już w ogóle jego kawałki rozrzuciły się po całym świecie, wiem, że nie byliby w stanie żyć razem. Nie, jeśli pomiędzy nimi jest śmierć.
Czy akceptuję zatem fakt, że Hermiona wyjedzie z Olivierem? Nie. Oczywiście, że nie. I boję się jej stwierdzenia "pojadę z Tobą". Bo w jej ustach, nie były to słowa rzucone na wiatr.
Co do samego rozdziału... Piękny. Cudowny. Wspaniały. Z poczatku myślałam o tym, by wyłuskać jakiś piękny cytat z niego i przytoczyć go w komentarzu, ale później zdałam sobie sprawę, że nie sposób wybrać najlepszy. Musiałabym przepisać chyba z pół rozdziału.
Za każdym razem uczysz czegoś innego. Ostatnio uczyłaś pokory - by cenić sobie to, co nas otacza; ludzi, których mijamy na co co dzień; by w każde "dzień dobry" wkładać tyle serca, jakby było naszym ostatnim.
A w tym rozdziale uczysz miłości. Tej prawdziwej, zdolnej przetrwać wszystko, która zamiast ranić, uszczęśliwia. By nie wierzyć we wszystko i nie patrzeć przez pryzmat szczęścia, ale każdej przykrości, którą nam zafundowała. By mimo wszystko jej wybaczyć i mieć siłę, by po raz kolejny budzić się u jego boku.
Takiej miłości życzę Hermionie.
Bo Draco już taką znalazł... i żal mi, że musiał pogodzić się z porażką.
I chociaż serce po raz kolejny mi pękło... dziękuję.
Iva Nerda
Twój komentarz czytałam chyba z dwadzieścia razy i za każdym razem, kiedy kończę go czytać, myślę sobie - "nie, czy to na pewno pod czymś, co ja napisałam?". Prosiłam przyjaciółkę, żeby mnie uszczypnęła, bo napisałaś tyle pięknych słów, że trudno mi uwierzyć, że moje opowiadanie przyniosło Ci tyle emocji, refleksji.
UsuńOd początku pisania NWW chciałam, żeby to opowiadanie nie było kolejnym z serii "odczytane, można lecieć dalej", ale... chyba chciałam trochę zostać w głowach czytelników, chciałam pokazać, jakie naprawdę jest życie, z jakimi trudnymi wyborami często trzeba się zmagać. Twoje słowa są dla mnie potwierdzeniem, że może w jakimś małym stopniu udało mi się ten cel zrealizować.
Od kilku rozdziałów już miałam plan, że to ona zrezygnuje ze swojego szczęścia. Hermiona straciła dziecko, swoją radość, a po takim wydarzeniu naprawdę wszystko inne przestaje mieć sens. Z pewnością spoiwem, nadającym jakiś sens relacji Draco i Hermiony była Sophie. Teraz wszystko się zmieniło i wydaje mi się, że to co wydarzyło się w tym rozdziale, to rozstanie, było jedynym słusznym wyjściem na ten czas. Hermiona odlazła w Oliverze... jakby siebie. Osobę, z którą może dzielić smutek, bo przecież oboje cierpią tak samo mocno.
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że rozdział tak bardzo Ci się spodobał. To ten jeden z najważniejszych dla mnie, chciałam, żeby wszystko było idealne, dlatego milion razy go sprawdzałam, zmieniałam, poprawiałam. Jestem przeszczęśliwa, że to widać.
Najpiękniejszy komplement - że w czymś, co napisałam, ktoś potrafi odnaleźć refleksję, chwilę się zastanowić nad tym, co naprawdę ma sens w naszym życiu.
Bardzo Ci dziękuję za wszystkie słowa, które napisałaś. Sama nie wiem czy na nie zasługuję!
M.
O rety piękny rozdział.
OdpowiedzUsuńMiałam łzy w oczach kiedy go czytałam.
Nigdy nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
A jednak.
Czyta się tak wspaniale. z wypiekami na twarzy.
Wiesz, że jesteś moim wzorem? Czytałam wiele innych rozdziałów, ale żadne nie jest takie jak Twoje. Ja sama nie umiem pisać tak pięknie jak Ty. Te emocje, uczucia. Wszystko inne co wzkazuje jak wspaniale się czyta. Draco i Hermiona.
Przebyli długą drogę. Zwłaszcza ona. Trochę Draco mnie zawiódł. Jednak każdy przeżywa żałobę po swojemu. Hermiona nie powinna uciekać.Jestem ciekawa co będzie dalej. Trzymam kciuki i mam nadzieję, że to nie jest Twoja ostatnia historia z HP.
Rety, rety, dziękuję za takie miłe słowa, droga Sereno! Cieszę się, że ten rozdział wzbudził w Tobie aż takie emocje. Jest mi niezmiernie miło, że tak myślisz, ale sama nie wiem czy to prawda - bo ja wzorem? :D Niemniej, bardzo dziękuję, moja samoocena skoczyła do góry. :)
UsuńDraco też zaczyna dalej żyć, w kolejnym bagażem, z myślą, że nie uratował najważniejszej osoby w życiu kogoś, kogo pokochał - to coś bardzo trudnego do zniesienia. Zrozumiał swój błąd, ale Hermiona już przekreśliła ich szczęście.
Czy ostatnia... Myślę, że nie. :) Na razie brak mi pomysłów, ale myślę, że wraz z napisaniem ostatniego rozdziału, coś nowego zacznie kiełkować.
Dziękuję Ci, kochana, za komentarz!
M.
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńOch Merlinie, co tu się porobiło? Miały być dramionki, miało być cudownie, a Hermi wraca do Londynu bez niego. Nope, tak nie może być, a przynajmniej wierzę, że tu będzie happy ending.
Mega mnie wzruszają te wspomnienia Hermiony dotyczące Sophie. Strata dziecka to coś okropnego i nawet sobie nie wyobrażam, jak ona się czuje... w sumie jej rozmowa z Draco była sensowna, ale wyjeżdżać z Woodem. Hermiono nie rób nic głupiego, dobrze Ci radzę.
Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.