18 maj 2017

Rozdział 29


Złożone obietnice nigdy nie powinny zostać złamane. To najgorsze co może być — widzieć w oczach ukochanej osoby tak niewyobrażalnie ogromną rozpacz i mieć świadomość, że w pewien sposób jesteś za to odpowiedzialny. Jako lekarz zawsze stałem z boku, obserwowałem żałobę rodzin moich małych pacjentów, sam nie biorąc w tym udziału; kiedy przyszło mi być uczestnikiem tej sytuacji, ciężar popełnionych błędów okazał się zbyt ciężkim do uniesienia bagażem.

— Tym razem nie pozwolę nikomu umrzeć.

Echo słów wypowiedzianych prawie rok temu, teraz wróciło, dając o sobie znać. Wziąłem na siebie odpowiedzialność za kolejne życie i znowu zawiodłem. Porażka może nie bolałaby tak bardzo, gdyby nie to, że Sophie przestała być dla mnie pacjentką, a zacząłem traktować ją zupełnie inaczej. Wspólne oglądanie bajek, gdy Granger pojechała na noc do domu, a ja z nią zostawałem, stało się dla mnie codziennością. Jej obecność, jej śmiech, jej głos — tylko to wystarczyło, by kolejny zły dzień nagle zyskał barwy. Teraz gdy odeszła, cała radość, którą wniosła przez osiem miesięcy do mojego życia, zabrała razem ze sobą. Miałem wrażenie, że już nigdy nie podniosę się po tym upadku; że już zawsze w oczach małych dzieci będę widzieć tylko Sophie i to jak wiele przepadło. Zawód, w którym pracowałem, był narażony na takie porażki i nie można było nic na to poradzić; pozostawało jedynie pogodzić się z przegraną. Zwykle takie choroby przychodzą nagle, niszczą wszystko, co udało się zbudować, dając małe szanse na przetrwanie. Tym mniejsze, gdy atakują dzieci.
Siedziałem w kuchni, pijąc kawę. Nad ranem wróciłem od Hermiony. Zobaczyliśmy się pierwszy raz od śmierci Sophie. Odszedłem od razu, kiedy Granger zasnęła. Nie potrafiłem patrzeć na jej rozpacz, nie potrafiłem i nie chciałem — czy jest coś gorszego, niż świadomość, że w żaden sposób nie mogłem zmniejszyć jej cierpienia? Pozostawało tylko patrzeć i próbować wyobrazić sobie, jak będą wyglądały kolejne dni. Jak wiele łez zostanie wypłakanych, jak często koszmary będą nawiedzały ją w snach. Wstałem z krzesła i wziąłem w ręce kubek po kawie. Włożyłem go do zlewu, praktycznie mechanicznie, nie myśląc nad ruchami, które wykonuję. Ostatnie dwie noce spędziłem na wpatrywaniu się w niebo za oknem. Pocieszająca była tylko i wyłącznie ta jedna myśl, że moja Granger ma nad sobą to samo niebo i też w nie patrzy.

— Nie odchodź, proszę.

Wyszeptała, gdy wczorajszego wieczoru pojawiłem się w jej mieszkaniu. Byłem z nią kilka godzin i marzyłem o tym, by przejąć na siebie część jej bólu. Hermiona Granger nie miała łatwej przeszłości, a teraz otrzymała dwukrotnie cięższy balast do uniesienia. Patrząc na nią nie byłem pewny, czy sobie z nim poradzi. Była słaba, podatna na zranienie; nie potrafiłem zrobić nic, co by jej pomogło. Mimo jej prośby odszedłem, uznając to za najlepsze rozwiązanie. Miała przy sobie ukochanych przyjaciół, którzy zawsze przy niej byli — ja nie byłem, dlatego nie zasługiwałem, by dzielić z nią smutek. W tej chwili najważniejsza była Hermiona i po raz pierwszy nie mogłem myśleć o sobie i swoim bólu, który z każdą chwilą ogarniał mnie coraz bardziej, tylko o niej i tym, z czym ona się mierzy. Przez prawie rok, który spędziłem przy nich, za każdym razem, gdy Sophie mówiła coś do Granger, ona wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana, wysłuchując z uwagą każdego słowa. Taka miłość — miłość matki do dziecka — zdarza się tylko raz w życiu. Teraz, gdy Sophie odeszła, Hermiona musiała odkryć radość w czymś innym.
Tego dnia złożyłem w szpitalu wypowiedzenie. Zamiast iść na pogrzeb Sophie, zaszyłem się w mieszkaniu, mając wrażenie, że nie zasługuję na to, by tam być. Jedno spojrzenie na nią mogłoby pogrążyć mnie już na zawsze. Dławiłem się poczuciem winy, faktem, że dziecko osoby, którą pokochałem, umarło. W chwili, gdy serce dziewczynki przestało bić, część mnie odeszła razem z nią. Wszystko to, co dawało mi w pracy radość, stało się niczym więcej, jak tylko złudzeniem. W końcu śmierć przychodzi po każdego prędzej czy później. Możemy starać się, by odwlec ten moment jak najbardziej, ale tak naprawdę wszystko jest już z góry zaplanowane i nikt nic na to nie poradzi. Nadszedł jeden z gorszych okresów w moim życiu — powrót do wspomnień sprzed lat jeszcze nigdy nie był aż tak intensywny. Każda osoba, która straciła przeze mnie życie, teraz stawała mi przed oczami. Jeszcze niedawno miałem wrażenie, że potrafię z tym jakoś żyć, ale gdy Sophie umarła — ta szansa przepadła. Zatopiłem się w swoim smutku, będąc egoistą, myślącym tylko i wyłącznie o sobie i swoim nieszczęściu. Nie widziałem nic innego. Zapomniałem o Hermionie i o tym z jak wielkim bólem musi mierzyć się ona. Po raz kolejny koncentrowałem się tylko na swojej osobie, nie myśląc o niczym innym.
Minął tydzień od czasu, gdy zrezygnowałem z pracy. Dziesięć dni od śmierci Sophie. Sto sześćdziesiąt cztery godziny, kiedy po raz ostatni widziałem Hermionę. Każdy dzień i każda noc wyglądały tak samo. Wystarczyło, żeby za oknem zapadła ciemność, a w każdej minucie wracały do mnie moje grzechy, winy, które miały ciągnąć się za mną do końca życia. To właśnie ta pora była najgorsza — tylko wtedy człowiek jest odkryty na każde cierpienie. Później wstawało słońce i wszystko było jakby lepsze. A może po prostu w blasku dnia każdy krył swoje cienie?
Starasz się normalnie iść na spacer, mówić „dzień dobry” mijanym ludziom, ale robisz to automatycznie. Wewnątrz zaczynasz gnić, nie dając nic po sobie poznać. Udawanie jest przecież takie proste.
Leżałem na łóżku, wpatrując się w sufit. Najgorsza w tym wszystkim była przerażająca cisza, na pozór dobra, dająca pochłonąć się myślami, ale z drugiej strony zabójcza. Ilekroć próbowałem zacząć normalnie funkcjonować, z powrotem zaszywałem się w pokoju, ze swoją przeszłością. Może to właśnie tylko na samotność zasługiwałem? Zajęty użalaniem się nad sobą praktycznie nie usłyszałem dzwonka do drzwi. W ciągu ostatniego tygodnia ktoś ciągle próbował się do mnie dobić — i jak podejrzewałem była to Megan — ale nie chciałem z nikim rozmawiać. Nie potrzebowałem pocieszenia i zapewnienia, że to nie moja wina. Pragnąłem tylko być sam. Kiedy jednak do dzwonienia dzwonkiem doszło głośne walenie w drzwi, wstałem z łóżka i wolnym krokiem ruszyłem w stronę wejścia. Gdy przechodziłem obok lustra mimowolnie spojrzałem w odbicie, czego od razu pożałowałem. Przekręciłem zamek i zanim zdążyłem otworzyć sam drzwi, zrobiła to Megan. Wparowała do środka, potrącając mnie ramieniem i od razu idąc w stronę mojego pokoju.
— Co tu robisz? — zapytałem, idąc za nią. Wróciłem do pokoju, gdzie kobieta ścieliła moje łóżko. — Co ty, do cholery jasnej, robisz?
— Koniec tego, Draco, koniec, nie mam zamiaru pozwolić ci się stoczyć — odparła, poprawiając poduszki. Wzięła w ręce puste butelki po whiskey, leżące na podłodze, patrząc na mnie z dezaprobatą. — Dałam ci tydzień. Tydzień, żebyś się otrząsnął i przestał myśleć tylko o sobie, ale skoro sam nie potrafisz tego zrobić, muszę ci pomóc. Nie dajesz mi innego wyjścia.
Usiadłem na łóżku, patrząc, jak sprząta pokój, zbiera brudne ubrania, opakowania po jedzeniu. Wszystko składała w jedno miejsce. Po jej wyrazie twarzy można było dostrzec, jak bardzo jest zmęczona ostatnimi dniami. Każdy odczuł ból po śmierci Sophie. Gdy umiera dziecko trudno wrócić z powrotem do normalnego życia.
— Nie było cię na pogrzebie Sophie.
— Wiem.
— Zwolniłeś się z pracy.
— Wiem.
— Co jeszcze zamierzasz zrobić, żeby do końca spaprać swoje życie? — zapytała, nie przerywając sprzątania. Megan była w tym momencie wściekła, a gdy tak było, nigdy nie stała w miejscu. Musiała pozbyć się zbędnych emocji i powiedzieć to, co sobie już o wiele wcześniej zaplanowała.
— Tego jeszcze nie wiem — odparłem. Kobieta podeszła do szafy z moimi ubraniami i wyciągnęła z niej pierwszą lepszą bluzę i spodnie. Rzuciła we mnie odzieżą, nie bawiąc się w delikatność.
— Masz być ubrany za dwie minuty. Będę czekać w kuchni.
— Nie widzę w tym sensu, Megan. Nigdzie nie idę.
— Pójdziesz.
— Nie pójdę.
— Boże… Przestań być takim egoistą, cholera, Malfoy! Kiedy masz zamiar się obudzić? Gdy będzie już za późno, by to wszystko naprawić? Nadal masz czas, a ona… Hermiona naprawdę cię potrzebuje. Nie było cię wtedy, gdy powinieneś ją wspierać, nie widzisz w tym żadnego problemu?
— Wcale mnie nie potrzebuje. Ma swoich przyjaciół i to oni są dla niej lepszym lekarstwem w tej chwili niż ja. Jedyne co będzie we mnie widziała, to osobę, przez którą jej córka umarła. Nikim więcej nie będę w jej oczach.
— Draco, nie poddawaj się — powiedziała cicho, podchodząc do mnie i kucając naprzeciwko. — Nie daj się wciągnąć w poczucie winy, nie teraz, gdy Hermiona jest tak załamana. Dzwonił do mnie jej przyjaciel, do ciebie zresztą też, ale miałeś wyłączony telefon. Nie chciała, żeby zostali z nią w mieszkaniu, jest sama, a wiesz, że w teraz to nie jest wskazane. Ktoś musi przy niej być, ale nikogo nie wpuszcza. Martwią się o nią. Straciła Sophie, nie może stracić też ciebie, obudź się, proszę.
— To nie ma sensu.
— Jeśli chodzi o drugiego człowieka, to zawsze wszystko ma sens. Nie bądź dzieckiem, pokaż, że ci zależy i że jesteś z nią w jej cierpieniu. Nie zasługuje na to, żebyś ją teraz zostawił.
Jej słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Zanim wstałem z łóżka jeszcze przez chwilę analizowałem w myślach to, co powiedziała. Zaczynałem rozumieć swoje błędy i modliłem się, by nie było za późno. Odszedłem od Hermiony Granger w momencie, gdy najbardziej mnie potrzebowała. Zniknąłem, nie oferując jej swojego oparcia.
Wstałem z łóżka i zakładając w pośpiechu buty, wybiegłem z mieszkania, zostawiając Megan samą.

„Pożegnanie się ze swoim dzieckiem nie jest trudne. Najgorsze jest nauczenie się bez niego żyć. Nikt nigdy nie zdecydował się opisać procesu żałoby po stracie najważniejszej osoby w swoim życiu, a jak ktoś próbował — zazwyczaj teksty te wydawały się suche, opisane jak to wygląda z boku, a nie bezpośrednio z perspektywy osoby, która przeżyła prywatny koniec świata. Nikt po prostu nie był gotowy, by to zrobić i chyba nikt nigdy nie będzie. Na takie rzeczy po prostu nie jest się przygotowanym, niezależnie od tego, czy ktoś zniknął nagle, bez pożegnania, czy jego odejście było kwestią czasu.
Jak to wygląda w rzeczywistości?
Wyobraź sobie, że wszystko, co uważałeś kiedyś za piękne, znika. Cały świat zostaje przysłonięty ciemnymi chmurami, dzień miesza się z nocą, słońce z księżycem. Przestajesz rozróżniać ciemność od jasności, jakby wszystko zlało się w jedno. Nie widzisz sensu we wstawaniu z łóżka, w normalnym życiu, choć mimo to próbujesz odnaleźć w nim radość. Starasz się — słuchasz radia, którego kiedyś słuchałeś ze swoim małym promykiem, ale przyłapujesz się na myśleniu, że coś jest nie tak. Wychodzisz na spacer, jednak plac zabaw, który mijasz, przywraca zbyt piękne wspomnienia. Zaciskasz powieki; chcesz przerwać to przedstawienie. Męczy cię już granie głównej roli, nie takim kosztem, jaki przyszło ci zapłacić. Im częściej starasz się jednak zejść ze sceny, tym bardziej reżyser spektaklu, którym jest twoje życie, drwi z ciebie, dokładając na plecy kolejne ciężary. Odsuwają się od ciebie ludzie. Kiedyś uważałeś, że będą przy tobie zawsze, a nagle, gdy robi się ciężej, ich już nie ma. Zostajesz sam. W swojej samotności, z całym bólem, ze łzami, którymi pisane jest od tej chwili twoje życie.
Już wiesz, co czułam kilka dni po śmierci Sophie.”
Zamknęłam notatnik, zrzucając go ze złością na podłogę. Opisanie swoich uczuć na durnych kartkach wcale nie przyniosło upragnionej ulgi, a jedynie więcej żalu i złości. Wszyscy wokół dawali cenne porady, jak poradzić sobie z żałobą, ale tak pięknie wyglądało to tylko w teorii: w praktyce nic nie mogło pomóc. Przejście przez żałobę było procesem, którego nie można było uniknąć, mimo tego, jak bardzo się pragnęło. Zapomnienie i zatracenie się w czymś też nie było żadnym rozwiązaniem. Dzień po pogrzebie Sophie przez głowę przemknęła mi myśl o wymazaniu wspomnień o moim dziecku — o rzuceniu prostego „Obliviate”, zaklęcia, które pomogłoby naprawić mnie, moje życie. Ta myśl nie dawała mi spokoju przez kilka dni, ale wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, że zapomnienie jej równałoby się z tym, jakby nigdy nie istniała. A pamięć o Sophie musiała żyć, być wieczna. I tylko ja mogłam sprawić, że nie zostanie zapomniana.
W mieszkaniu jeszcze nigdy nie panowała tak przerażająca cisza. Są dwa rodzaje ciszy — ta, która przynosi spokój, ukojenie, oraz ta, w której człowiek się dusi, aż brakuje tchu, by zaczerpnąć powietrza, tak potrzebnego do dalszego życia. Jeszcze kilka dni temu idąc do kuchni, spotykałam tam Rona czy Harry’ego, którzy zagłuszali tą pustkę, ale odkąd kazałam im wrócić do siebie, wszystko z powrotem stało się bezbarwne. Nigdy tak bardzo nie potrzebowałam obecności drugiej osoby, jak w tej chwili, a mimo to byłam sama, na własne życzenie. Z myślami co by było, gdybym wybrała inną klinikę; gdyby lekarzem prowadzącym chorobę Sophie nie był Draco Malfoy, tylko ktoś inny. Bóg postanowił ze mnie zadrwić — między nami opadł mur nienawiści, zaczęło powstawać coś, co dawało mi szczęście — tylko w jednym celu — aby po chwili wszystko zniszczyć jednym zamachem. Dostałam dobre chwile i musiałam za nie zapłacić.
Położyłam się na kanapie, wciskając na pilocie ponownie „odtwórz”. W mieszkaniu zabrzmiał śmiech Sophie, a na ekranie telewizora po raz kolejny pojawiła się jej mała buzia.  Cisza przestawała być taka straszna, gdy słyszałam jej głos. Uśmiechnęłam się, widząc ją. Od pożegnania minął tydzień — siedem długich dni, siedem długich nocy, wypełnionych przerażającą bezsilnością, której nie potrafiłam niczym zapełnić. Jedyna osoba, mogąca jakoś to naprawić, odeszła. Teraz zmiany we mnie były zbyt trwałe, by móc je usunąć. Nie można było mnie już naprawić.  

— …i właśnie wtedy poznałam twojego tatę — powiedziałam, uśmiechając się do Sophie.
— Ale mamo, przecież nie da się latać na miotłach — odparła dziewczynka, mrużąc oczy. Minął dzień od momentu, w którym jej stan zdrowia zaczął się pogarszać. Nie przyjmowałam do siebie wiadomości, że coś jest nie tak i że te zmiany są nieodwracalne. Nie chciałam dopuszczać takiej myśli do swojej głowy, uparcie wypierałam się ich, nie pozwalając, by mnie pochłonęły. Starałam cieszyć się tym, co miałam, nie zastanawiając się zbyt długo nad przyszłością.
— Tata na pewno kiedyś ci pokaże, że się da. — Zaśmiałam się, spoglądając na siedzącego naprzeciwko mnie Olivera. Nie słuchał naszej rozmowy, myślami był daleko stąd i dopiero gdy chrząknęłam, zwróciłam jego uwagę. Powtórzyłam zdanie, a mężczyzna pokiwał niezbyt entuzjastycznie głową.
— Zabiorę — powiedział, pochylając się do przodu i chowając małe dłonie Sophie w swoich.
Oliver stracił nadzieję. Jako jedyny trzeźwo myślał i wiedział w jakim kierunku to wszystko idzie. Prawda była taka, że żadne z nas nie było w stanie zmienić tego, co stawało się z każdą godziną coraz bardziej nieuchronne. Spędzaliśmy w trójkę jak najwięcej czasu, jakbyśmy chcieli nadrobić wszystkie stracone lata. Pięć długich lat w niecałe trzy miesiące… Jedyne co w tej chwili miało znaczenie to to, by Sophie czuła się kochana przez swoich rodziców, niezależnie od tego, jak długo zajęło nam zrozumienie tej kwestii. Przeszłość została odłożona na bok, chwilowo zapomniana, niechciana — bo mieliśmy na głowie teraźniejszość.
Przykryłam Sophie szczelniej kołdrą, gdy po raz kolejny zapadła w sen. Zasypiała na krótko, budząc się z gorączką, coraz bardziej blada, wyczerpana. Choroba zaczęła ją zabijać, powoli i boleśnie. Patrzenie jak zaczyna znikać było dla mnie najgorszą karą, jaką kiedykolwiek mogłam otrzymać.
Trzymałam ją za rączkę, marząc o kilku dniach więcej dla mojego dziecka i modląc się o nie gorliwie do Boga. Kilkanaście godzin dłużej, niż było dla niej zaplanowane. Moja wiara nie była jednak wystarczająco silna, bo dwa dni później przekonałam się, że czas na targowanie się minął.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Po kilku minutach, kiedy gość najwyraźniej nie miał zamiaru odejść, wstałam wolno z kanapy i ruszyłam korytarzem, by sprawdzić, kto jest po drugiej stronie. Z telewizora nadal dobiegał śmiech Sophie, niezmiennie od tygodnia. Obawiałam się, że przez resztę mojego życia tych kilka filmików, pokazujących jak dziewczynka uczyła się chodzić, jak szła pierwszy raz do przedszkola, albo pomagała mi w kuchni — miały pomóc mi w dalszej egzystencji. Tylko one trzymały mnie przy rzeczywistości. Nie spojrzałam przez wizjer, kto jest do drugiej stronie drzwi, od razu otworzyłam, nie zwlekając dłużej.
— Cześć — powiedział Oliver. Na jego widok — tak rozbitego i załamanego — w moich oczach mimowolnie zgromadziły się łzy, jakbym w tej chwili zdała sobie sprawę z tego, że nie tylko mnie tak ogromnie zabolała strata Sophie. Nie potrafiłam porównać bólu, który czułam, do czegokolwiek. Nie było takiej skali cierpienia.
Odsunęłam się na bok, wpuszczając mężczyznę do środka. Był ubrany w czarny płaszcz; nieogolony, z podkrążonymi oczami, jakby każdej nocy toczył walkę o choćby kilka minut snu. Po raz ostatni widzieliśmy się na pogrzebie, później każde z nas ruszyło w swoją stronę. Przez te kilka miesięcy łączyła nas Sophie, ale czy kiedy odeszła, nadal mieliśmy coś ze sobą wspólnego? Odpowiedź nasuwała się sama: tak. Nadal byliśmy rodzicami, mimo że naszego dziecka nie było już przy nas, ale wciąż pozostawała w naszych wspomnieniach. Oliver zmarszczył brwi, gdy usłyszał dźwięk dochodzący z salonu. Nie zdjął butów, nie spojrzał na mnie, od razu ruszył w stronę pokoju. Zanim do niego doszłam, musiało minąć kilka sekund. Nie spodziewałam się, że spotkanie go ponownie będzie dla mnie tak trudne.
— Chcesz herbaty? — zapytałam, stając w progu drzwi.
Nie odwrócił swojego wzroku od telewizora, pokiwał jedynie przecząco głową. Nie wiedząc jak w tej chwili się zachować, po prostu podeszłam do niego i usiadłam obok. Sophie na filmie śmiała się i wyjmowała z plecaka wszystkie rzeczy, pokazując co zabiera ze sobą do przedszkola. Zacisnęłam usta, sięgając po pilot i wyłączając telewizor. Chciałam wspominać ją sama, nie z kimś, nawet jeśli tą osobą był Oliver. Potrzebowałam samotności, bo tylko w niej mogłam wracać myślami do czasu sprzed choroby. Wtedy nic nie wskazywało na to, jaka okrutna okaże się przyszłość. Cieszyłam się tym, co mam, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że już wkrótce zostanie mi to odebrane.
— Jak się trzymasz? — zadał pytanie, opuszczając głowę.
— A ty? — odparłam łamiącym się głosem.
Sądziłam, że uda nam się porozmawiać, ale gdy przyszedł ten moment, okazało się, iż to zbyt ciężkie. Wstałam z kanapy i wyszłam z pokoju, idąc w stronę kuchni. Minęłam pokój Sophie, nie mając odwagi wejść do środka. Wszystko musiało zostać tam na swoim miejscu, nie chciałam nic ruszać. Bo jeśli to wszystko okazałoby się tylko złym snem… Sophie musiałaby mieć gdzie wrócić. Z takimi myślami każdej nocy zasypiałam i każdego ranka się budziłam. Bo przecież nadzieja umiera ostatnia.
W oczach Olivera widziałam Sophie. Jego ruchy przypominały mi moje dziecko. Tak samo jak ona marszczył czoło, gdy coś było nie tak. Nie potrafiłam być z nim w jednym miejscu, bo zbyt wiele wspomnień przywoływał mi jego widok. Wspomnień, które mogły pozostać tylko i wyłącznie wspomnieniami, niczym więcej.
Wstawiłam wodę w czajniku, chociaż tak naprawdę nie miałam zamiaru niczego robić do picia. Chciałam tylko na chwilę się czymś zająć. Nie usłyszałam, kiedy dokładnie Oliver pojawił się w kuchni; stałam przy oknie i przyglądałam bawiącym się na dworze dzieciom. Śnieg już stopniał, ale maluchy tak czy inaczej potrafiły znaleźć sobie zajęcie. Sophie pewnie marudziłaby, w końcu perspektywa siedzenia cały dzień w domu była zbyt nudna, i wyciągnęłaby mnie ostatecznie na plac zabaw. Później, kiedy byłybyśmy już w domu, zrobiłabym kakao, żebyśmy się ogrzały. Wieczorem obejrzałybyśmy dobranockę i najprawdopodobniej zasnęły razem na kanapie. W środku nocy przebudziłabym się, żeby zanieść Sophie do jej łóżeczka i myśląc nad tym, jak ogromne mam szczęście. Przyglądałabym się dziewczynce, zastanawiając się, czym sobie zasłużyłam, by otrzymać taki skarb. A teraz… teraz nie pozostało mi już nic. Najgorsze co może być to myśl o tym, czego się nie zrobiło, jakich słów się nie powiedziało. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę z niczym zwlekać, bo przecież każda chwila była na wagę złota. I każda chwila mogła być tą ostatnią.
— Wyjeżdżam, Hermiono. Wracam do Londynu — powiedział, przerywając ciszę. Zacisnęłam powieki, czując gromadzące się łzy. Kolejna osoba odchodziła.
— Kiedy? — zapytałam, przegryzając wargę. Nie chciałam teraz się rozklejać, nie przy nim.
— Jutro, pojutrze… Nie mogę tu dłużej być, zbyt wiele wspomnień, wyrzutów sumienia, po prostu nie mogę. — Podszedł do mnie, kładąc na moich ramionach dłonie. Czułam dreszcze, które były raczej spowodowane przerażeniem nadchodzącej samotności, niż jego dotykiem. — Zastanów się, proszę, czy nie chcesz wrócić ze mną… Pomogę ci stanąć na nogi w Londynie, razem sobie pomożemy. Tylko tak możemy przez to przebrnąć.
— Oliver… Dziękuję, ale zostaję, muszę zostać przy Sophie. — Odwróciłam się w jego stronę.
— Będę czekać do jutrzejszego wieczora na twoją odpowiedź i jeśli wtedy też nie będziesz chciała, zostawię cię w spokoju. Po prostu to przemyśl— odparł cicho.
Wyszedł z mieszkania, zostawiając mnie samą, jakby nigdy go tutaj nie było.

Była noc. Siedziałam przy łóżku Sophie, usiłując nie zasnąć; teraz była moja kolej pilnowania dziewczynki. Oliver siedział w fotelu — spał dopiero od kilku minut. Mimo że zasłużył na odpoczynek, pragnęłam, by trwał razem ze mną. Bałam się być sama, chociaż nie chciałam tego głośno przyznać.
— Nigdy cię nie opuszczę, zawsze będę przy tobie — szepnęłam, przyglądając się dziewczynce. — Wszystko będzie dobrze.
Zastanawiałam się, kiedy tak naprawdę stała się całym moim światem. Będąc jeszcze w ciąży niejednokrotnie zastanawiałam się nad oddaniem jej do adopcji; tyle par nie mogło mieć dzieci, a ja sama nie byłam pewna, czy dam sobie radę. Kiedy jednak zobaczyłam ją po raz pierwszy, wiedziałam już, że zrobię wszystko, by ją chronić. Nagle wszystkie rozmyślania nad tym straciły sens, bo już byłam pewna, że potrzebuję jej w swoim życiu. Miała być moim lekiem, moim szczęściem — to wszystko było już takie jasne, zrozumiałe, jak nigdy wcześniej.
 Draco dopiero co wyszedł z sali. Poszedł po kawę, bym mogła wytrwać tą noc. Namawiał mnie do wrócenia do domu, ale nie miałam zamiaru nigdzie się ruszać. Zostanie przy Sophie w tej chwili było dla mnie najważniejsze. Czułam, że jeśli odejdę, stanie się coś złego, coś, czego nikt nie będzie mógł naprawić. Moja Sophie potrzebowała mnie. Czekałam, aż się wybudzi i będę mogła przeczytać jej kolejną bajkę, opowiedzieć trochę więcej o Hogwarcie. Chciałam usłyszeć jej śmiech, bo może ten dźwięk dałby mi choć trochę siły do dalszej walki. Zaczynałam się poddawać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Docierały do mnie fakty, o których wcześniej nie chciałam myśleć.
Była godzina druga w nocy, kiedy mój świat się rozpadł. Nagle maszyna zaczęła wydawać jednostajne dźwięki; w kilka sekund do sali wbiegła jedna z pielęgniarek. Zerwałam się z krzesła, chciałam krzyknąć, żeby zaczęła coś robić, ale głos ugrzązł w gardle. Zaraz za nią pojawił się Draco, który nie czekał — podbiegł do łóżka i zaczął wykonywać masaż serca. Coś krzyczał, zaraz po nim wbiegł do środka kolejny lekarz, zobaczyłam Megan, stojącą w progu drzwi. Tak wiele ludzi się przyglądało, a tak mało toczyło w tej chwili walkę. Serce mojej Sophie zbuntowało się, jakby chciało nam pokazać, że nie jest już w stanie więcej znieść. Przytrzymywana przez zszokowanego Olivera patrzyłam, jak próbują uratować moje dziecko.
— Wstawaj, Sophie — szeptałam przez półtorej godziny, w ciągu których próbowali przywrócić dziewczynce życie. Z każdą mijaną sekundą, w ciągu których nic się nie zmieniało, załamywałam się coraz bardziej.
Po pewnym czasie Draco spojrzał na mnie, kiwając przecząco głową. Wyrwałam się z uścisku Olivera, klękając przy łóżku Sophie. Na jej buzi, przeraźliwie bladej, wreszcie pojawił się spokój. Wyglądała tak, jakby spała. Miałam wrażenie, że zaraz zerwie się z łóżka i krzyknie „Cześć, mamusiu!”, ale nic takiego nie miało miejsca. Wciąż leżała nieruchomo i nic nie wskazywało na to, by coś mogło się zmienić. Wzięłam w swoje dłonie jej rączki, już zimne. Patrzyłam z niedowierzaniem, chcąc, by ktoś wreszcie wybudził mnie z tego koszmaru. Ogarnęła mnie ciemność, coś na zawsze się we mnie zmieniło. 
Mój głośny szloch przerwał ogłuszającą ciszę.

Pod wieczór, kiedy zaczęło robić się już ciemno, wyszłam z mieszkania. Musiałam się przewietrzyć, zacząć myśleć co dalej — chociaż minął dopiero tydzień. Usiadłam na ławce na placu zabaw. Wiatr mocniej zawiał, wprawiając w delikatne bujanie huśtawkę. Objęłam się ramionami, czując dreszcze. Pewne sytuacje w naszym życiu zmieniają wszystko. Pojawienie się Sophie na świecie dało mi niewyobrażalne szczęście; jej odejście z powrotem zabrało mi tą radość. Zatoczyłam krąg, wróciłam do miejsca, w którym byłam przed jej narodzinami. I nie miałam pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Czułam bezsilność, bo po raz pierwszy w życiu naprawdę nie wiedziałam co dalej.
Musiałam nauczyć się na nowo żyć, spróbować znaleźć nowe szczęście.
W delikatnych podmuchach wiatru czułam jej obecność. Próbowałam pocieszyć się myślą, że może Sophie wcale nie odeszła tak daleko, a ciągle jest przy mnie, tylko po prostu jej nie widzę. We wspomnieniach jej uśmiechu widziałam nadzieję na lepsze życie i wiarę w to, że gdy kolejnego dnia się obudzę, brak jej obecności nie będzie tak bardzo bolał. Zaczęłam toczyć walkę o każdą pojedynczą pozytywną myśl, ale już na starcie skazywałam się na przegraną — było po prostu zbyt wcześnie. Przymknęłam oczy, wdychając powietrze. Po raz pierwszy od jej śmierci czułam spokój. Moje serce nadal było wypełnione pustką, ale z tym da się żyć. Po prostu wstajesz z łóżka, robisz wszystko automatycznie i starasz się jakoś funkcjonować. Nic nie mogło być takie, jak wcześniej, ale zawsze można stwarzać pozory. W końcu tak dobrze się gra, że samemu zaczyna się wierzyć, że już wszystko w porządku, że zaczynasz normalnie żyć. A to tylko zwykłe przedstawienie.
— Cześć. — Usłyszałam gdzieś za sobą. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk i uśmiechnęłam się, widząc Draco, który wreszcie postanowił się pojawić. Po tygodniu wrócił, jakby zrozumiał, co stracił. Usiadł obok mnie i położył swoją dłoń na ławce, niebezpiecznie blisko mojej.
— Cześć — odparłam krótko. Spojrzałam w dół, na nasze ręce, znajdujące się tak blisko siebie; tak niewiele dzieliło, by je połączyć, a jednak tydzień temu stało się coś, co na dobre przekreśliło naszą szansę.
— Możemy porozmawiać?
— Muszę wracać do domu —  odpowiedziałam, wstając z ławki. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu, jak najdalej od niego. Im dłużej przebywałam w jego obecności, tym robiłam się słabsza, bardziej podatna na wybaczanie. Zanim odeszłam poczułam na swojej ręce dłoń Malfoya, przytrzymującego mnie. — Puść.
— Przepraszam, tak bardzo przepraszam, że mnie nie było — powiedział, podchodząc bliżej. Wciąż trzymał moją rękę, nie dopuszczając do siebie myśli o odejściu. — Wiem, że zachowałem się okropnie, bo nie dałem ci wsparcia, którego tak bardzo potrzebowałaś, ale nie skreślaj mnie, nie teraz…
— Nic się nie stało, dzięki temu zrozumiałam kilka ważnych… rzeczy — przerwałam mu, wyrywając swoją rękę z jego mocnego uścisku. Uśmiechnęłam się, chcąc zapamiętać każdy rys jego twarzy. Wiedziałam, że jego oczy już zawsze będą pojawiać się w moich snach, w najgorszych koszmarach, pokazując mi, jak wiele straciłam. Draco Malfoy pokazał mi, jak kocha się najprawdziwiej; że to nie zawsze afiszowanie się byciem razem, a przeżywanie ze sobą pięknych chwil w samotności. Wreszcie zrozumiałam, na czym polega miłość, dzięki niemu nauczyłam się kochać i wiedziałam, że do końca życia będę mu za to wdzięczna. — Bądź szczęśliwy, Draco.
— Nie, czekaj, nie mów tak… Kocham cię, rozumiesz? Kocham i nigdy nie przestanę. — Draco stanął naprzeciwko mnie, biorąc w dłonie moją twarz i zmuszając mnie tym samym do spojrzenia na niego. Był zdesperowany, patrzył na mnie przerażony, sam nie wiedząc, co zrobić, by przekonać mnie do zmiany decyzji. Z moich oczu popłynęły pierwsze łzy, choć tak bardzo starałam się je powstrzymać. Dopiero teraz zrozumiałam, jak trudne jest odejście, ale też jak bardzo jest konieczne.
Każde z nas musiało pójść w swoją stronę. Ignorując rwące się serce, posłuchać po raz pierwszy rozsądku i zrobić to, co należy, a nie to, czego się chce. Bałam się, że pewnego dnia obudzę się i zobaczę w Malfoyu człowieka, który nie uratował mojego jedynego dziecka; chciałam oszczędzić mu takiego cierpienia. Nie mogłam wiedzieć, co przyniesie mi przyszłość, ale byłam pewna jednego — że wszystko najgorsze, co mogło się stać, już się wydarzyło. Czas żałoby był czasem, w którym należało zacząć uczyć się godzić ze stratą. Kolejne łzy nie przynosiły ulgi; rozpacz nie mogła przywrócić Sophie życia, a złość nie cofnęła czasu. Pozostało bezgraniczne poczcie pustki i smutek.
— Ja ciebie też, ale… nie ma dla nas szansy. Zbyt wiele się wydarzyło i nie potrafię o tym zapomnieć. Nigdy nie będę potrafiła zapomnieć. Nie chcę być szczęśliwa, gdy nie ma przy mnie Sophie. Nie chcę i nie mogę.
— Możesz, właśnie, że możesz. Ja mogę dać ci to szczęście. Dawaliśmy to sobie, pamiętasz? Pomożemy sobie nawzajem. — Draco uparcie ścierał płynące po moich policzkach łzy. Jego dłonie były zimne, tak samo zimne jak oczy. Przeżyłam z nim najpiękniejsze chwile, mieliśmy wspaniałe wspomnienia, jednak na tym musieliśmy się zatrzymać. Nie był nam pisany szczęśliwy koniec; od początku nasza znajomość była czymś nienaturalnym, a odejście Sophie jedynie pozwoliło mi to zrozumieć.
Kiedyś łączyła nas nienawiść. Wystarczyło jedno spotkanie po latach, żebyśmy zakochali się w sobie. To, co było między nami, bez wątpienia było czymś wyjątkowym, co było warte zapamiętania. Nasza relacja była krucha, jak zamek z piasku, który przy mocniejszym podmuchu wiatru mógł się zawalić. Ta delikatność sprawiła, że staraliśmy cieszyć się z każdej chwili razem, z pojedynczych spotkań. Jakbyśmy od początku przeczuwali zakończenie naszej wspólnej historii. 
 — Nie, puść mnie… Chcę wrócić do domu, bez ciebie, sama, zrozum. Po prostu zostaw mnie w spokoju, musisz to zrobić — powiedziałam łamiącym się głosem, dławiąc się łzami.
Odsunęłam się od niego, po raz ostatni dotykając jego dłoni, chcąc zapamiętać ten dotyk już na zawsze. Sama nie wierzyłam w to, co mówię, jednak miałam wrażenie, że to jedyne dobre rozwiązanie. Kilka dni wcześniej zostałam pozbawiona szczęścia, a w tej chwili pozbawiałam go siebie sama. Odsunęłam się w najgorszym momencie od mojej jedynej nadziei. Ciągle powtarzałam sobie, że to dla Sophie, że bez niej szczęście przy boku Malfoya nie jest możliwe.
Nasze życie nie było komedią romantyczną, w której główni bohaterowie wyznają sobie miłość dziesięć minut przed końcowymi napisami. Życie było o wiele bardziej skomplikowane, byliśmy zmuszeni podejmować wybory, które nie zawsze były tym, czego tak naprawdę pragnęliśmy. Podjęte decyzje, zarówno te gorsze, jak i dobre, nadawały sens naszym istnieniom. Kiedy jest się już dorosłym człowiekiem, zaczyna się to rozumieć. 
Postawiłam kilka kroków, ale gdy ponownie usłyszałam jego głos, zatrzymałam się jeszcze na chwilę, z powrotem się odwracając. Jakiś mężczyzna, stojący pod blokiem, patrzył się na nas, jakby nasze rozstanie było genialnym przedstawieniem.
— Nie chcę dać ci odejść — szepnął, kiwając głową na boki.
— Ale ja już odeszłam.

Wbiegłam do mieszkania i od razu skierowałam się w stronę swojego pokoju. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę, ignorując spływające po policzkach łzy. Wrzuciłam do torby kilka rzeczy, szukając w telefonie jednego z kontaktów. Myślałam, że mogę zostać w Denver, ale to miasto przywoływało zbyt wiele złych wspomnień. Musiałam uciec, przynajmniej na najbliższe tygodnie. Zostanie w tym miejscu wiązało się ze zbyt ogromnym bólem, którego nie potrafiłam znieść. Utrata dwóch najważniejszych osób w moim życiu okazała się być czymś, z czym nie dawałam sobie rady. Jeszcze rano myślałam, że uda mi się zacząć normalnie funkcjonować, ale po rozmowie z Draco nie miałam wątpliwości, że ucieczka jest jedynym dobrym rozwiązaniem. W końcu nagłe znikanie wychodziło mi tak dobrze.
— Oliver? Zmieniłam zdanie, wracam z tobą do Londynu.


———————————
Tirurururu…
Przedostatni rozdział, drodzy państwo, już za Wami. Został ostatni, krótszy, taki w formie epilogu. W sumie to nie wiem co napisać, bo pewnie już ostatnim rozdziałem złamałam Wam serca, a tym jeszcze bardziej je połamałam. Jeśli powiem, że planowałam coś takiego, wyjdę na bardzo okrutną osobę? 
Ten rozdział w pewnej chwili pisało mi się bardzo ciężko: brak motywacji, chęci, a zarazem perspektywa, że to już ten przedostatni, który dodam, nie działały na mnie dobrze. Napisałam trzy strony, zostawiłam to na ponad trzy tygodnie, a w tym tygodniu zebrałam się i… oto jest. Nie wiem co o nim sądzić, poprzedni jest według mnie lepszy, ale to już nie mnie oceniać — to pozostawiam Wam.
Ostatni rozdział pojawi się, jeśli nic się nie zmieni, 8 czerwca, w trzecie urodziny bloga. Będzie krótszy, ale z pewnością dłuższa będzie notka pod nim (pewnie popłynę ze wspominaniem, z podziękowaniami i w ogóle wszystkim innym — jestem naprawdę bardzo sentymentalną osobą). Teraz, gdy piszę te słowa, mam łezki w oczach, bo rozstanie z tym opowiadaniem będzie dla mnie cholernie trudne. Zostawiłam w nim kawał swojego serca, uciekałam się w pisanie NWW, gdy sprawy prywatne szły nie tak, jak powinny. Och, M., nie rozklejaj się! Na to przyjdzie czas przy ostatnim rozdziale. :D
Będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujecie ten rozdział czymkolwiek — kropką, wykrzyknikiem, jednym słowem, albo całym zdaniem — czymkolwiek. Nawet nie wiecie jak bardzo mi na tym zależy.
Piszcie co u Was słychać. Postaram się od razu odpisywać.
Buziaki, 
M.

18 komentarzy:

  1. ������ moje serce rozpadło się na małe kawałeczki. Tak bardzo żal mi Hermiony. Straciła w ciągu kilku dni ukochane,jedyne dziecko i prawdopodobnie miłość swego życia. Rozumiem, że Draco popełnił błąd zostawiając ja sama w tym trudnym czasie,nie był dla niej wsparciem, ale śmierć Sophie też napawala go rozpacza. Do końca tej rozmowy z Draco, po jego wyznaniu miłości wierzyłam że Hermiona da mu szansę. Szanse dla niego i dla niej na szczęście, bo połączyła ich wyjątkowa i najmocniejsza więź między ludźmi jaka jest miłość. Dlatego mam nadzieję, że chodź teraz jest smutno to w ostatnim rozdziale miłość zwycięży.

    OdpowiedzUsuń
  2. P.s. i wierzyć będę do końca. Bo chodź słowa z poprzedniego rozdziału"Nie mogłam wiedzieć, że jedna z najgorszych nocy w moim życiu, będzie zarazem ostatnią z moją miłością" nie napawają optymizmem to miłość jest potężna i może góry przenosić( miłość wybacza wszystko).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Draco popełnił błąd, ale chciałam pokazać, że Hermiona po prostu czuje, że po śmierci Sophie nie ma prawa być szczęśliwa, dlatego ta decyzja o odejściu. Jak się zakończy to wszystko? Wkrótce przekonacie się sami, mam nadzieję, że nie zawiodę. :) Twoja wiara w miłość jest piękna. :)
      Dziękuję za komentarz! <3

      M.

      Usuń
  3. Cóż, jestem rozczarowana...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mi naprawdę bardzo przykro, że Cię rozczarowałam. Mam nadzieję, że jednak któreś fragmenty NWW Ci się podobały i czas, który spędziłaś na czytaniu, nie okazał się zmarnowanym. :)

      M.

      Usuń
  4. Moje serduszko po tym rozdziale rozpadło się na malutkie kawałeczki...tak bardzo mi szkoda ich obojga :/ Liczyłam na jakieś pozytywne zakończenie, ale chyba trzeba się będzie pogodzić ze smutnym epilogiem, chociaż nie podejrzewam, żeby Hermiona miała być szczęśliwa znów z Oliverem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że pisałam ten rozdział i chciałam milion razy zmienić jego koncepcję, ale chyba za mocno to zakończenie siedziało w mojej głowie, żebym mogła wszystko nagle zmienić. Mam nadzieję, że chociaż trochę się jednak podobało, mimo tych tragedii, które się wydarzyły.:<
      Dziękuję za komentarz! :)

      M.

      Usuń
  5. Może i połamałaś moje serce tym rozdziałem, ale za to w piękne kawałki :) To jest takie...prawdziwe. Po prostu.
    Nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez sprawdzania Twojego bloga kilka razy w tygodniu. Aż chce się krzyczeć "nie odchodź".
    Ja już po maturach, szykuję się na wakacje życia ;)
    Pozdrawiam
    Vivenn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tak uważasz. Trochę mnie podbudowałaś swoim komentarzem, więc baaardzo Ci za to dziękuję! Po prostu łezki w oczach i te sprawy. :D
      I jak poszły matury? Zadowolona? :) Nawet nie wiesz jak bardzo Ci zazdroszczę tych wakacji!

      M.

      Usuń
    2. Co mam zrobić, żebyś jeszcze kiedyś coś napisała? Ciasto? Tort? Pizza? ;) Paczkę chusteczek?
      Z racji tego, że jestem leniem, ale zdolnym to matury jakoś się udały, ale mam świadomość, że mogło być lepiej. Czasu już nie cofnę. Nadeszła faza akceptacji stanu rzeczy :) Teraz skupiam się na wakacjach i pracy. Trzeba jakoś dążyć do swoich celów.
      Vivenn

      Usuń
    3. To, że wrócę, jest dla mnie oczywiste! Nie mogłabym zbyt długo przeżyć bez wrzucania czegoś, zbyt bardzo kocham pisać i się tym dzielić. :D Ale ciasto, tort, pizzę i paczkę chusteczek (szczególnie w wiosnę) chętnie przyjmuję!
      Czyli nie poszły źle! A ustne jak zdane? Zadowalająco? Jasne, że tak, teraz twórz plany na wakacje. :) A myślałaś już coś nad kierunkiem studiów?

      M.

      Usuń
    4. Wiedziałam czym Cię skusić ;)
      Ustne zdane prawie śpiewająco(śpiewałam "dłuższe życie każdej pralki to calgon). Plany na najbliższy miesiąc są i cieszę się, że planujesz wrzucić rozdział akurat pomiędzy moimi wyjazdami, więc na pewno go przeczytam.
      Myślałam nad jakimiś ekonomicznymi zagadnieniami albo po prostu stosunkami międzynarodowymi.
      Vivenn

      Usuń
    5. Jeśli chodzi o jedzenie to zawsze ulegam! :D
      Czyli nie będziesz się nudzić, skoro wyjazdy już zaplanowane! Ja przez pierwszy miesiąc po maturze... naprawdę się leniłam, oglądałam seriale i generalnie nie robiłam nic pożytecznego. :<
      A więc trzymam kciuki! Oby się powiodło i Ci się spodobało. :)

      M.

      Usuń
  6. Witaj,
    Czy jestem zaskoczona? Tak. Bo okazało się, że Twoja historia, pomimo smutnego zakończenia, które przytłacza mnie coraz bardziej, jest chyba najbardziej pouczającym ff, z jakim się do tej pory zetknęłam. Nie jest bowiem tylko o stracie. O nie. Okazało się, że jest też o przegranej, zmarnowanej szansie, o zaprzepaszczeniu swojego szczęścia i o poniesieniu konsekwencji za swoje czyny - choćby nie wiadomo jak nieprzemyślane były.
    Choć bylam przygotowana na kolejną dawkę wzruszeń, niczym głupia, naiwna czytelniczka ryczałam, jak bóbr.
    Myślałam, że to Draco zostawi Hermionę. Ba! Byłam wręcz pewna. Tymczasem to ona nie dała szansy tej miłości. Choć czy faktycznie to była miłość? Czy może tylko jakaś nikła, wydumana więź, której spoiwem była Sophie. Gdy jej zabrało, więź się skończyła. Jestem rozgoryczona. I to strasznie. Bo baaardzo, tak bardzo bym chciała, żeby zostali we dwoje. Dla siebie. A z czasem pokochali się tak, jak kochali Sophie. By dali sobie szansę, a nie ranili się czymś, co według nich jest słuszne.
    Szkoda mi Draco. Ocknął się późno,ale czy gdyby przez ten czas byl z Hermioną, ona nie myślałaby o nim inaczej? Myślę, że nie. Bo prawda jest taka, że Hermiona przekreśliła Draco już z chwilą, w której serce Sophie przestało bić. Złamała mu serce, zostawiając nie tyle z pustką, co z poczuciem winy, które w jej oczach jest niestety uzasadnione. Dlatego choć moje serce pęka za każdym nowym rozdziałem, a dzisiaj to już w ogóle jego kawałki rozrzuciły się po całym świecie, wiem, że nie byliby w stanie żyć razem. Nie, jeśli pomiędzy nimi jest śmierć.
    Czy akceptuję zatem fakt, że Hermiona wyjedzie z Olivierem? Nie. Oczywiście, że nie. I boję się jej stwierdzenia "pojadę z Tobą". Bo w jej ustach, nie były to słowa rzucone na wiatr.
    Co do samego rozdziału... Piękny. Cudowny. Wspaniały. Z poczatku myślałam o tym, by wyłuskać jakiś piękny cytat z niego i przytoczyć go w komentarzu, ale później zdałam sobie sprawę, że nie sposób wybrać najlepszy. Musiałabym przepisać chyba z pół rozdziału.
    Za każdym razem uczysz czegoś innego. Ostatnio uczyłaś pokory - by cenić sobie to, co nas otacza; ludzi, których mijamy na co co dzień; by w każde "dzień dobry" wkładać tyle serca, jakby było naszym ostatnim.
    A w tym rozdziale uczysz miłości. Tej prawdziwej, zdolnej przetrwać wszystko, która zamiast ranić, uszczęśliwia. By nie wierzyć we wszystko i nie patrzeć przez pryzmat szczęścia, ale każdej przykrości, którą nam zafundowała. By mimo wszystko jej wybaczyć i mieć siłę, by po raz kolejny budzić się u jego boku.
    Takiej miłości życzę Hermionie.
    Bo Draco już taką znalazł... i żal mi, że musiał pogodzić się z porażką.
    I chociaż serce po raz kolejny mi pękło... dziękuję.
    Iva Nerda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój komentarz czytałam chyba z dwadzieścia razy i za każdym razem, kiedy kończę go czytać, myślę sobie - "nie, czy to na pewno pod czymś, co ja napisałam?". Prosiłam przyjaciółkę, żeby mnie uszczypnęła, bo napisałaś tyle pięknych słów, że trudno mi uwierzyć, że moje opowiadanie przyniosło Ci tyle emocji, refleksji.
      Od początku pisania NWW chciałam, żeby to opowiadanie nie było kolejnym z serii "odczytane, można lecieć dalej", ale... chyba chciałam trochę zostać w głowach czytelników, chciałam pokazać, jakie naprawdę jest życie, z jakimi trudnymi wyborami często trzeba się zmagać. Twoje słowa są dla mnie potwierdzeniem, że może w jakimś małym stopniu udało mi się ten cel zrealizować.
      Od kilku rozdziałów już miałam plan, że to ona zrezygnuje ze swojego szczęścia. Hermiona straciła dziecko, swoją radość, a po takim wydarzeniu naprawdę wszystko inne przestaje mieć sens. Z pewnością spoiwem, nadającym jakiś sens relacji Draco i Hermiony była Sophie. Teraz wszystko się zmieniło i wydaje mi się, że to co wydarzyło się w tym rozdziale, to rozstanie, było jedynym słusznym wyjściem na ten czas. Hermiona odlazła w Oliverze... jakby siebie. Osobę, z którą może dzielić smutek, bo przecież oboje cierpią tak samo mocno.
      Nawet nie wiesz jak się cieszę, że rozdział tak bardzo Ci się spodobał. To ten jeden z najważniejszych dla mnie, chciałam, żeby wszystko było idealne, dlatego milion razy go sprawdzałam, zmieniałam, poprawiałam. Jestem przeszczęśliwa, że to widać.
      Najpiękniejszy komplement - że w czymś, co napisałam, ktoś potrafi odnaleźć refleksję, chwilę się zastanowić nad tym, co naprawdę ma sens w naszym życiu.
      Bardzo Ci dziękuję za wszystkie słowa, które napisałaś. Sama nie wiem czy na nie zasługuję!

      M.

      Usuń
  7. O rety piękny rozdział.
    Miałam łzy w oczach kiedy go czytałam.
    Nigdy nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
    A jednak.
    Czyta się tak wspaniale. z wypiekami na twarzy.
    Wiesz, że jesteś moim wzorem? Czytałam wiele innych rozdziałów, ale żadne nie jest takie jak Twoje. Ja sama nie umiem pisać tak pięknie jak Ty. Te emocje, uczucia. Wszystko inne co wzkazuje jak wspaniale się czyta. Draco i Hermiona.
    Przebyli długą drogę. Zwłaszcza ona. Trochę Draco mnie zawiódł. Jednak każdy przeżywa żałobę po swojemu. Hermiona nie powinna uciekać.Jestem ciekawa co będzie dalej. Trzymam kciuki i mam nadzieję, że to nie jest Twoja ostatnia historia z HP.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rety, rety, dziękuję za takie miłe słowa, droga Sereno! Cieszę się, że ten rozdział wzbudził w Tobie aż takie emocje. Jest mi niezmiernie miło, że tak myślisz, ale sama nie wiem czy to prawda - bo ja wzorem? :D Niemniej, bardzo dziękuję, moja samoocena skoczyła do góry. :)
      Draco też zaczyna dalej żyć, w kolejnym bagażem, z myślą, że nie uratował najważniejszej osoby w życiu kogoś, kogo pokochał - to coś bardzo trudnego do zniesienia. Zrozumiał swój błąd, ale Hermiona już przekreśliła ich szczęście.
      Czy ostatnia... Myślę, że nie. :) Na razie brak mi pomysłów, ale myślę, że wraz z napisaniem ostatniego rozdziału, coś nowego zacznie kiełkować.
      Dziękuję Ci, kochana, za komentarz!

      M.

      Usuń
  8. #MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki

    Och Merlinie, co tu się porobiło? Miały być dramionki, miało być cudownie, a Hermi wraca do Londynu bez niego. Nope, tak nie może być, a przynajmniej wierzę, że tu będzie happy ending.
    Mega mnie wzruszają te wspomnienia Hermiony dotyczące Sophie. Strata dziecka to coś okropnego i nawet sobie nie wyobrażam, jak ona się czuje... w sumie jej rozmowa z Draco była sensowna, ale wyjeżdżać z Woodem. Hermiono nie rób nic głupiego, dobrze Ci radzę.

    Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.

    OdpowiedzUsuń

Layout by Alessa Belikov